Rozdział XI - Moralne rozterki

26.05.2012

   Opowieść przerwało nam wejście brata Karoliny.
   - Wiecie, że Fred zabiera nas jutro wieczorem na kolację?
   - O, a z jakiej to okazji? - spytała dziewczyna.
   - Nie mam pojęcia. Okaże się.
   - To jutro spędzicie ciekawy wieczór – stwierdziłam.
   - Spędzimy – poprawił mnie. - Fred mówił o całej rodzinie.
   Uśmiechnęłam się.
   - W takim razie dowiemy się jutro.
   Oczywiście miałam pewne podejrzenia, ale wolałam na razie nic nie mówić. Ja byłam jak najbardziej po stronie Freda.
   Brat Karoliny wyszedł, a ja spojrzałam na dziewczynę.
   - To na czym byłyśmy?
   - Na Małej Sarnie, którą chciano wydać za Lisa.
   - Za syna władcy plemiona, zwanego Lisy – poprawiłam ją z rozbawieniem i wróciłam do przerwanego momentu.

   Patrzyłam na drobną Indiankę, która siedziała skulona i bezradna. Kucnęłam obok niej i położyłam dłoń na jej ramieniu.
   - A ty go nie kochasz, prawda?
   - Nawet go nie znam, tylko raz widziałam go przelotnie. - Skrzywiła się. - A moje serce bije ku innemu.
   - Przekonamy twojego ojca, że nie powinien wydawać cię za mąż wbrew twojej woli – powiedział Martin.
   - Ale wy nie rozumiecie, od tego zależy sojusz... Plemiona mają się połączyć poprzez nasze małżeństwo...
   Westchnęłam i objęłam ją ramieniem. Przyszło mi na myśl, że gdybym pozostała człowiekiem, jako księżniczka też pewnie musiałabym wyjść za mąż z powodów politycznych, a nie z miłości.
   - Kim jest wybranek twego serca? - spytałam ją.
   Zawahała się, ale w końcu wyznała cichym głosem:
   - Błękitne Pióro.
   - Szaman? - Uniosłam brwi zdziwiona. Mała Sarna miała siedemnaście lat. Błękitne Pióro był jakieś dziesięć lat od niej starszy i pełnił funkcję czarownika, lekarza, tak zwanego szamana. Zwróciłam uwagę, że miał ładne oczy i wydawał się w porządku. Ale nie pomyślałabym, że Indianka jest w nim zakochana. - A on o tym wie?
   - Wie, rozmawialiśmy, zanim ojciec postanowił wydać mnie za Szybszego od Bizona.
   - Szybszy od Bizona? - Martin spojrzał na mnie, ja na niego i z trudem powstrzymaliśmy się przed roześmianiem. Indiańskie imiona bywają naprawdę dziwne. Odchrząknęłam.
   - I co powiedział, kiedy się dowiedział?
   - Poszłam do niego – przyznała cicho dziewczyna. - Powiedział, że to dla dobra plemienia i że tak musiało być. A potem... - Dotknęła ust i zarumieniła się. - Gdybym mogła coś zrobić... Ale nie mogę.
   - Porozmawiam z wodzem. Pomożemy ci. Prawda? - Martin spojrzał na mnie, potem znów na nią. - Nie może tak po prostu kazać ci poślubić kogoś, kogo nie kochasz. Jesteś jego córką, powinien wziąć pod uwagę twoje zdanie.
   - Nie, nie rozmawiajcie z nim – zaprotestowała Indianka. - Zdenerwuje się na mnie. Sojusz musi zostać zawarty, nie ma już odwrotu.
   - Zobaczymy – mruknął Martin i wziął mnie za rękę, prowadząc do wigwamu wodza.
   - I myślisz, że cię posłucha? - Pokręciłam głową. - Jeśli zawarli już umowę, to przy zerwaniu zaręczyn pakt również zostanie zerwany. Mogą zrobić sobie wrogów z plemienia Lisów.
   - Może nie zawarli jeszcze umowy – powiedział mój ukochany. Westchnęłam, ale nic nie odpowiedziałam. Doskonale zdawałam sobie sprawę, że niewiele można tu zrobić. Chociaż dopiero co dotarła tu cywilizacja, ta sprawa nie zmieniła się na wszystkich kontynentach; wciąż wiązano się z powodów politycznych.
   Naprawdę chciałam pomóc Małej Sarnie. Podobnie jak Martin, który zaangażował się w tę sprawę. Dlatego poszłam razem z nim do Czerwonego Jastrzębia i pozwoliłam mówić mojemu ukochanemu. Indianie obdarzali swoje squaw dużym szacunkiem, ale zwracali ogromną uwagę na podział ról. Mężczyźni polowali, chronili rodziny, walczyli, zwoływali narady. Kobiety zajmowały się domem, dziećmi, uprawą. Aczkolwiek ja i Szoszannah byłyśmy nieco inaczej traktowane ze względu na nasz nieco wyższy status – wampira.
   Wódz nie powiedział nam niczego nowego. Był nieco zdziwiony, że córka nie pragnie tak wspaniałego i mężnego wojownika jak Szybszy od Bizona. Nie przyznaliśmy, kto jest jej ukochanym, żeby jeszcze bardziej nie namieszać. Aczkolwiek Czerwony Jastrząb wyjaśnił, że wszystko zostało już postanowione i za dwa dni wódz Lisów przyjedzie zawrzeć sojusz. W przyszłości te dwa plemiona będą miały szansę się połączyć w jedno, a to doda im sił w walce z wrogiem.
   Kiedy podczas powrotu do domu opowiedzieliśmy o całej sprawie Erikowi i Lily, Szoszannah chciała iść przemówić wodzowi do rozsądku, ale mój opiekun ją powstrzymał.
   - W ten sposób niczego nie osiągniemy. Wódz powie ci to samo, co Martinowi i Amandzie. Jeśli chcemy pomóc tym dwoje, trzeba pomyśleć. Mamy dwie doby, tak? Może do tego czasu coś się zmieni. A na razie powinniśmy wrócić, pójść spać i jutro stawić się na to wampirze zebranie.
   W domu czekał już na nas Jahmes.
   - Czego się dowiedziałeś? - spytałam.
   - Łowców jest ośmiu. Było dziewięciu, ale jednego już zabili. Pozostali szykują się do walki. W dzień poszukują potencjalnych kryjówek, w nocy ostro walczą. Zabili już sześciu naszych. Są dobrzy, trzeba na nich uważać.
   - Jutro dowiemy się reszty – stwierdził Erik i otworzył dobrze zamaskowane w podłodze drzwi do piwnicy. Weszliśmy i położyliśmy się w swoich trumnach, by zapaść w letarg.
   Następnej nocy, po zmroku, udaliśmy się do siedziby władcy. Stało tam już sporo wampirów, naliczyłam trzydziestu bez nas. W końcu przybyli też Lucas i Dorothy. Władca był poważny, jego żona również, ale uśmiechnęła się na widok wampirów. Lucas stanął przed nami i podniósł rękę. Szmery ucichły. Mimo że nie był gorącokrwisty, widziałam wyraźnie, że budzi respekt wśród innych.
   - Nie lubię długich przemówień – zaczął – więc powiem wprost. Mamy problem. Jest nim ośmioro łowców. Pokonamy ich, ale nie atakując na oślep, lecz z głową. Na początek niech wystąpią wampirzy wojownicy.
   Erik i Szoszannah spojrzeli na siebie. Kiedy do przodu wyszło dwóch wampirów, mój opiekun do nich dołączył.
   - Świetnie, trzech to już coś. Zajmiecie się najgroźniejszymi przeciwnikami. Pozostałych załatwimy wspólnie. - Zerknął na mnie, potem na Martina. - Ponieważ wy nie zabijacie ludzi, będziecie przynętą. Zwabicie łowców w pułapkę, a my zajmiemy się resztą. Najważniejsze, to ich rozdzielić. Potrzeba nam jeszcze sześciu wampirów, które ich zwabią. Najlepiej wyglądających jak ludzie. - Zerknął na Szoszannah. - Dołączysz do nich. Jeszcze pięcioro. - Przebiegł wzrokiem po pozostałych. Dorothy wystąpiła do przodu i wskazała kilka osób. Były wśród nich trzy wampirzyce i dwa wampiry.
   - Wolałbym, żeby Amanda i Szoszannah nie brały w tym udziału – zaprotestował Erik.
   - Każdy wampir się liczy – odrzekła Dorothy, zanim Lucas zdążył coś powiedzieć. - Wszyscy tu mieszkamy i wszyscy jesteśmy narażeni.
   - Dokładnie – zgodził się jej mąż. - Postaramy się jednak, by kobiety były jak najmniej narażone.
   Erik chciał jeszcze coś powiedzieć, ale się rozmyślił. Nie było sensu dyskutować.
   Spojrzałam na niego. Miałam sporo wątpliwości w tym, co mieliśmy zrobić i musiałam się nimi podzielić. I bynajmniej nie dotyczyły one narażania życia.
   „A jeśli ci łowcy nie są całkiem źli?”
   „Chcą nas zabić, nie mamy wyboru, Amando. Albo my, albo oni.”
   Westchnęłam. Tylko że to wcale nie było takie proste, jakby się mogło wydawać.
   Lucas każdemu wyznaczył jakieś zadanie. Plan był następujący. Polowali grupą, więc trzeba ich było rozdzielić. Kilku ochotników zgodziło się ich rozproszyć. Mieli po spotkaniu omówić wszystko z władcą. Ośmioro z nas, wybranych jako przynęty, miało podzielić się łowcami, kiedy już się rozdzielą. Każde z nas będzie udawać ludzi potrzebujących ich pomocy. Było to dość ryzykowne, ale nie tak bardzo, jak sama walka z łowcami.
   Pozostali mieli kolejno ich pozabijać. Tymi najsilniejszymi powinni zająć się wojownicy, pozostałymi reszta wampirów. Łowcy nie dadzą rady ponad dwudziestu wampirom naraz. Kiedy wszystko zostało już ustalone, Lucas zakończył zebranie. Miałam ochotę wyjść i powiedzieć im, co myślę, zaproponować inne rozwiązanie, ale Erik stanowczo mi tego zabronił.
   „Chcesz, by rozpoznali w tobie gorącokrwistą?”
   Nie chciałam. Więc nie powiedziałam ani słowa, do czasu, aż wracaliśmy do domu.
   - A jeśli ci łowcy nie są źli, nigdy nie zabili ani nie skrzywdzili człowieka? - spytałam, przerywając panującą między nami ciszę.
   - Człowieka nie, ale wampiry owszem i mają zamiar zabić nas wszystkich – odezwał się Jahmes. - Nie będę więc stawał przed każdym z nich po kolei i pytał: dobry jesteś czy zły? A potem decydował, czy zabić, czy dać się zabić. Bez urazy, cukierku. - Zerknął na mnie. Pokręciłam głową.
   - A więc mam zabić kogoś tylko dlatego, że bronił życia ludzkiego? - zapytałam go.
   - Ty przecież nikogo nie zabijesz – zauważył. - Masz być tylko przynętą.
   - Ale wezmę w tym udział, więc na jedno wychodzi.
   - Musimy coś jeść, Amando. Nie każdy lubi zwierzęcą krew. A zresztą, wątpię, czy by cię oszczędzono z powodu twoich upodobań. Wampir to wampir, a łowca to łowca. Wiem, że znałaś wyjątek, ale to tylko potwierdza regułę.
   Zatrzymałam się gwałtownie.
   - I naprawdę uważacie, że nie robimy nic złego? - Spojrzałam na mojego opiekuna. Westchnął i pokręcił głową.
   - Promyczku, wiesz dobrze, że tutejsze wampiry nie urządzają krwawej masakry, nie dręczą ludzi, po prostu żyją i piją tyle, by się nasycić, nie częściej niż raz na tydzień, z tego co się orientuję. To po ich stronie powinniśmy stanąć. Poza tym, nas też to dotyczy. Ja również piję ludzką krew. I łowca raczej nie weźmie pod uwagę, kim są moje ofiary.
   - No dobrze, każda ze swoich stron ma swoje racje. Więc może... moglibyśmy się z nimi jakoś dogadać... - Przerwałam, słysząc parsknięcie Jahmesa. Spojrzałam na Martina, oczekując od niego poparcia.
   - Amando, wiesz, co myślę o innych wampirach – powiedział, patrząc na mnie swoimi jasnobrązowymi oczami. Sięgnął do moich włosów i założył mi ciemny lok za ucho. - I w ogóle nie dziwię się tym łowcom. Ale tak się składa, że jestem po drugiej stronie, w związku z czym jestem ich celem. Ty także. Dlatego wezmę w tym udział, by pomóc obronić nas przed nimi.
   Westchnęłam i spojrzałam na Szoszannah.
   - Ty też tak uważasz? Może ja jestem jakaś dziwna?
   - Myślę dokładnie tak samo, jak ty, Amando – odezwała się moja przyjaciółka. - Uważam, że zabijanie niewinnych ludzi jest złe. - Spojrzała na swojego męża. - Kochanie, czy naprawdę nie można tego jakoś inaczej rozwiązać?
   - Uwierz mi, Szoszannah, gdyby było jakieś inne rozwiązanie, sam bym wyszedł i je zaproponował. Ale co innego można zrobić? Oczywiście nadal uważam, że nie powinnyście się narażać...
   - Na pewno nie będę siedziała w domu, gdy ty będziesz ryzykował – odparła Lily. - A skoro nie ma innego wyjścia...
   - Przecież nie złapiemy ich żywcem, zwiążemy i wsadzimy na statek, po czym odeślemy z Ameryki? - dodał Jahmes.
   - Hm, to nie byłby nawet taki zły pomysł – mruknęłam.
   - Ale raczej mało realny – westchnęła Lily. Pochyliła głowę, a wiatr zawiał jej włosy na twarz. Odgarnęła je szybkim ruchem do tyłu i spojrzała na mnie. - Wiesz, że nie ma szans, żeby się z nimi dogadać. Nie posłuchają. To łowcy, Amando.
   - Ale jeśli nie chcesz brać w tym udziału, nie musisz – zwrócił się do mnie Jahmes.
   - Wyjaśnię to Lucasowi. Zostaniesz w domu albo u Indian – dodał mój opiekun.
   - Ale to i tak niczego nie zmieni – szepnęłam, po czym odwróciłam się i ruszyłam przed siebie biegiem.
   - Amando! - usłyszałam głos Martina.
   - Zostaw mnie! - zawołałam i nadal biegłam przed siebie. Chyba go powstrzymali, bo nie słyszałam nikogo za sobą.
   Biegłam bez celu, próbując poukładać myśli. Dotknęłam krzyżyka na szyi. Co powinnam zrobić? Jeśli się wycofam, oni i tak zrealizują swój plan. Ale to nie byłoby w porządku. Skoro moi przyjaciele, moja rodzina będzie się narażać, powinnam im pomóc. Z drugiej strony, byli oni. Ludzie.
   Zatrzymałam się zaskoczona przy pierwszym domie w miasteczku. Nawet nie zwróciłam uwagi, że tu dotarłam. Nie byliśmy tutaj przez kilka dni. Spojrzałam w niebo. Księżyc był niemal w pełni, a gwiazdy błyszczały intensywnym blaskiem. Cóż, było chyba trochę za późno na wizyty towarzyskie. Zawróciłam, ale zatrzymał mnie głos pijanego mężczyzny, który podszedł do mnie chwiejnym krokiem.
   - Taka ślicznotka urządza sobie spacery nocami? A wiesz, że to szalenie niebezpieczne?
   Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, w naszą stronę ruszył młody, może szesnastoletni mężczyzna.
   - Daj jej spokój, Bob. Wracaj do siebie i trzeźwiej. - Spojrzał na mnie uważnie. - Nie jest bezpiecznie wychodzić o tej porze. Odprowadzę cię do domu. - Wyciągnął ramię w moją stronę.
   Nie chcąc wzbudzać podejrzeń, skinęłam głową i przyjęłam proponowane ramię.
   - Gdzie mieszkasz? I skąd się tutaj znalazłaś?
   - Mieszkam na obrzeżach miasteczka i wyszłam żeby... coś załatwić. Kim jesteś? Nie widziałam cię wcześniej. - Postanowiłam udawać zwyczajną mieszkankę miasteczka.
   - Paul Orchard. - Skłonił się lekko i ucałował moją dłoń.
   - O, to zupełnie jak syn mojej przyjaciółki – wyrwało mi się. - Jestem Amanda Gallant. Miło mi poznać. - Uśmiechnęłam się lekko. - A ty co robisz tutaj o takiej porze?
   - Hej, Paul! Idziesz czy nie?! - zawołał ktoś. Obejrzałam się na grupkę mężczyzn.
   - Chyba zapowiada się ciekawa noc? - spytałam z uśmiechem.
   - Zaraz wrócę, tylko ją odprowadzę, poczekajcie na mnie! - zawołał Paul, przeczesując dłonią nieco przydługie, jasnorude włosy. Zauważyłam, że twarz usłaną miał piegami, co jeszcze dodawało mu chłopięcego wyglądu.
   - Już sobie jakąś przygruchał – mruknął jeden z mężczyzn. Podejrzewałam, że Paul tego nie usłyszał, bo uśmiechnął się swobodnie i ruszyliśmy przed siebie. Nagle zatrzymał się tuż obok latarni i zerknął na moją szyję.
   - Mogę? - Nie czekając na odpowiedź, sięgnął po mój krzyżyk i uśmiechnął się. - Katoliczka? Ja też mam podobny, ale ten jest naprawdę piękny.
   - Dostałam od ukochanego – odparłam, uśmiechając się łagodnie. Spojrzał na mnie zaskoczony i zrobił zawiedzioną minę.
   - Czemu wszystkie piękne kobiety muszą być zajęte?
   Roześmiałam się i spojrzałam w jego szarozielone oczy, ciekawa, co też w nich wyczytam. W następnej chwili uśmiech zamarł mi na ustach.
   Paul był łowcą.

2 komentarze:

  1. ~Susannah
    26 maja 2012 o 01:07

    Jestem pewna, że z tego szybszego od bizona jest mega ciacho! A koleś, który ma 27 lat jest stary jak Troja! A co do rudego – no cóż – szkoda go trochę :)
    Odpowiedz

    ~Natalia
    26 maja 2012 o 01:13

    Widzisz, ona nie patrzy na wiek ani na urodę, kocha i już:-P
    Odpowiedz
    ~Susannah
    26 maja 2012 o 19:07

    Jak dla mnie to jest mała puszczalska!
    Odpowiedz
    ~Natalia
    26 maja 2012 o 21:34

    Co????
    Odpowiedz
    ~Susannah
    26 maja 2012 o 23:12

    To czym się tak zawstydziła przy tym niebieskim ptaku, hmmm? :P
    ~Natalia
    26 maja 2012 o 23:18

    Niebieskim ptaku? Głodnemu chleb na myśli:p Dotknęła ust, to pewnie ją pocałował! Indianki to szanujące się kobiety.
    ~Susannah
    27 maja 2012 o 16:23

    Akurat! Taka wioska to jedna wielka komuna. Żadnych zahamowań. A jak już w ogóle szaman coś wymyślił, to była to największa świętość. Mówię ci, że ta mała to puszczalska!
    ~Natalia
    27 maja 2012 o 18:56

    Ty chyba mylisz amerykańskich Indian z tymi z buszu. Oglądałaś kiedyś western? Albo filmy typu Winnetou?

    ~Kara007
    26 maja 2012 o 11:52

    Ona to ma dopiero pecha…. Czyżby historia miała się znów powtórzyć??A może wspólnie z łowcą zapobiegną tragedii, która ma się niebawem wydarzyć?? Ale żeby tak młodo wyglądający chłopiec był już łowcą??Erik jak nic się wścieknie, jak się dowie, w co też ona znowu się wpakowała…. ;DI niezmiernie mi miło, że wreszcie nie jesteśmy już takie przewidywalne w naszym opowiadaniu ;p Pozdrawiam ;***
    Odpowiedz

    ~Natalia
    26 maja 2012 o 11:56

    > Ona to ma dopiero pecha…. Czyżby historia miała się znów> powtórzyć??W sensie, że się w nim zakocha?:p> A może wspólnie z łowcą zapobiegną tragedii, która ma się> niebawem wydarzyć?? Ale żeby tak młodo wyglądający> chłopiec był już łowcą??Zdolny chłopak:p> Erik jak nic się wścieknie, jak się dowie, w co też ona> znowu się wpakowała…. ;DTak myślisz?:p> I niezmiernie mi miło, że wreszcie nie jesteśmy już takie> przewidywalne w naszym opowiadaniu ;p> Pozdrawiam ;***Nigdy nie byłyście do końca przewidywalne:p Można się było domyślać, ale różnie bywało;)
    Odpowiedz
    ~Kara007
    27 maja 2012 o 10:33

    No może nie zakocha, ale pozna, zaprzyjaźni się i będzie jej żal skazać kogoś takiego na śmierć, ale zobaczymy jak to będzie ;D
    Odpowiedz
    ~Natalia
    27 maja 2012 o 13:04

    No zobaczymy;)
    Odpowiedz

    ~Tyzyfone
    26 maja 2012 o 16:27

    Amanda to zawsze się w coś wpakuje. Ma dziewczyna talent;) Jej, jak to dobrze, że teraz ma się swobodę wybrania męża. Nie dziwię się reakcji Młodej Sarny. Pytanie tylko, czy coś wymyślą, by jej pomóc. Polowanie na łowców zapowiada się ciekawie. Zbudowałaś fajne napięcie i teraz tylko czekać na dalsze wydarzenia mi pozostaje. Jak zawsze świetne opisy i idealnie oddane rozterki moralne Amandy. Pozdrawiam [la-dance-macabre]
    Odpowiedz

    ~Natalia
    26 maja 2012 o 21:36

    > Amanda to zawsze się w coś wpakuje. Ma dziewczyna talent;)> Jej, jak to dobrze, że teraz ma się swobodę wybrania męża.Zdaje się, że nie każdy tak uważa:p

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Iara
    26 maja 2012 o 22:22

    Amandzia i jej pomysły… ona ma coś z psychiką, serio xD I brawo Jahmes xDWampir ma być wampirem. Amanda niedługo zacznie błyszczeć… a co tam, ona od razu będzie świecić!
    Odpowiedz

    ~Natalia
    26 maja 2012 o 22:26

    Tak, świętą zostanie:p I aniołowie przyjdą, żeby zabrać ją do nieba:-P
    Odpowiedz
    ~Iara
    27 maja 2012 o 15:40

    To niech się ułoży jak Roland xD
    Odpowiedz
    ~Natalia
    27 maja 2012 o 19:13

    Ale nie ma miecza:p
    Odpowiedz

    ~Laura 33
    27 maja 2012 o 09:57

    Amanda super kobieta (wampirzyca). Teraz to będzie się działo. Pozdrawiam :)
    Odpowiedz

    ~Natalia
    27 maja 2012 o 13:06

    To fajnie, że ją lubisz;p
    Odpowiedz

    ~Viviene
    28 maja 2012 o 12:37

    Czy mi się wydaje, czy historia zaczyna się powtarzać? Młody, przystojny i miły facet… okazuje się łowcą. Och, przydałoby się jakieś love story :) Rozdział szybciutko przeczytałam, muszę jednak przyznać, ze wątpliwości Amandy w pewnej chwili wydały mi się śmieszne. Ja rozumiem, że nie chce zabijać, ale czasami po prostu nie mieli wyboru. CZekam zatem, jak na szpilkach na kolejną odsłonę.PS. Całkiem ciekawa perspektywa z Willem, być może zaskoczę cię, że nie będzie to idealne love story z wampiryzmem i neurochirurgią w tle. Mam wiele pomysłów i nawet pewny plan, ale sama nie wiem, co z tego wyjdzie. Viviene, buziaki PS. Czytam i komentuje, ale nie wiem czy wszystkie komentarze się dodają.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    28 maja 2012 o 13:14

    Ostatnio się dodają, ale ukazują po minucie. Onet nadal wariuje:/ Czasem mniej, czasem bardziej…
    Odpowiedz

    ~Dominika
    28 maja 2012 o 21:04

    Onet doprowadza mnie do szału. :/Amanda mnie powoli wkurza, czy ona musi ciągle kogoś ratować? Jest wampirem, niech będzie wierna swojej rasie, a nie martwi się jakimiś ludźmi:p Łowcy zabijają wampiry, a wampiry łowcy taka kolej rzeczy. Edmund był wyjątkiem, jednym na milion. Według mnie, Amanda postępuję dziwnie, powinna się raczej martwić o wampiry. :P
    Odpowiedz

    ~Natalia
    28 maja 2012 o 22:38

    Pewnie powinna:p
    Odpowiedz

    ~Justilla
    28 maja 2012 o 21:07

    Ha, dobrze myślałam, że kocha kogoś innego. Ale cóż, polityka. No tak, Łowca. Biedna Amanda ucieka, bo nie chce brać udziału w zabiciu łowców, a tymczasem wpada na jednego z nich. No nawet uciec porządnie nie umie :)PS. Zapraszam na nn.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    28 maja 2012 o 22:49

    Chyba ma pecha:p
    Odpowiedz

    ~Inscriptum
    27 czerwca 2012 o 19:17

    Wiedziałam, że ten Paul okaże się być łowcą. Tylko co teraz Amanda pocznie? Bo chyba go nie zabije, prawda? ;p Szkoda mi Małej Sarny, ale może ten Szybszy od bizona nie jest taki zły? A może jeszcze jakoś się to rozwiąże i Indianka będzie mogła w końcu być ze swoim ukochanym szamanem? :) Współczuję Amandzie tych wszystkich rozterek, bo przez cały czas ją dręczą. :/ Wiem, że któryś rozdział mi zadedykowałaś, ale nie pamiętam który. W każdym razie bardzo ci dziękuję, kochana. :* PS Znalazłam błąd „domie” – powinno być „domu”. :)

    OdpowiedzUsuń