Rozdział X - Saukowie

16.05.2012

   - Oj, to zapowiada się nie za ciekawie – mruknęła Karolina. - Pierwsze spotkanie z Indianami i od razu drewniane strzały? A jeśli by nie zrozumieli, że ją uratowaliście, tylko że to przez was jest ranna? W końcu nie znaliście wtedy ich języka.
   - Wtedy jeszcze nie – przyznałam. - I faktycznie, było takie ryzyko.
   - To jak w końcu się dogadaliście?
   - Już do tego przechodzę – odparłam, wracając do opowieści.

   Staliśmy naprzeciwko uzbrojonych Indian, którzy patrzyli na nas groźnym wzrokiem. A trzeba przyznać, że potrafili tak patrzeć jak nikt inny.
   - Przynieśliśmy jedną z was. Jest ranna, trzeba jej pomóc – powiedziałam, a jeden z Indian – sądząc po ogromnym pióropuszu na głowie, mógł być wodzem – zawołał coś w ich języku i skinął na stojącego obok niego mężczyznę, który podszedł do nas i zabrał Indiankę. Pozostali zaczęli coś wykrzykiwać, ale żadne z nas nie potrafiło zrozumieć, o co chodzi. Poczułam frustrację, którą miałam zwykle w takich sytuacjach. Postanowiłam, że muszę nauczyć się tego języka.
   - Może to znaczy, że powinniśmy sobie stąd pójść? – zastanawiał się Martin, obejmując mnie i osłaniając. W tej chwili wódz coś zawołał i wszyscy ucichli. Wrócił mężczyzna, który wcześniej zabrał Indiankę. Podszedł do wodza, przez chwilę rozmawiali, po czym wódz skinął na nas i ruszył w stronę jednego z namiotów. Pozostali Indianie opuścili broń i zrobili nam przejście.
   - Chyba powinniśmy iść za wodzem – stwierdziłam. Jahmes ruszył pierwszy, ja za nim, a na końcu Martin.
   Wódz zaprosił nas do jednego z namiotów, zwanego tipi. Indianie budowali zwykle dwa rodzaje namiotów. Tipi przystosowane były do szybkiego przenoszenia, składały się z drewnianych pali okrytych wyprawionymi skórami bizonów. Wigwamy natomiast były stałe, budowane były z gałęzi, pokryte korą, nieco solidniejsze i cieplejsze.
   Wnętrze tipi wyglądało na czyste i zadbane. Brak posłania świadczył, że było to miejsce przeznaczone głównie do narad. Wódz usiadł „po turecku”, po czym wskazał, byśmy zajęli miejsca naprzeciwko niego. Obok usiadł mężczyzna, który zabrał Indiankę. Później dowiedzieliśmy się, że był to jej brat.
   Nie było łatwo rozmawiać na migi. Zrozumieliśmy tyle, że dziewczyna, którą uratowaliśmy, była córką wodza i odzyskała przytomność. Wódz zwracał się głównie do Martina i Jahmesa. Najwyraźniej wśród Indian również mocno były zarysowane różnice płci.
   W podziękowaniu dostaliśmy dwa szerokie pasy ze skóry bizonów, a dla mnie niewielki sznurek korali. Przypomniałam sobie, że Indianie traktują wymianę darów jako formę sojuszu. Niewiele myśląc, zdjęłam czerwoną wstążkę, którą przewiązane miałam włosy i podałam im. Jahmes i Martin szybko pojęli moje intencje i podali swoje pasy, w zamian za Indiańskie. Wódz przyjął nasze dary skinieniem głowy. Indianie rzadko ukazywali wprost swoje uczucia. Wydali nam się poważni i surowi. Dopiero potem się przekonaliśmy, że potrafili się śmiać, żartować i mieli duże poczucie humoru.
   Następnego wieczoru wróciliśmy tam razem z Erikiem i Lily. Mój opiekun całkiem dobrze radził sobie z językiem migowym. Mężczyźni ponownie zostali zaproszeni do tipi, a mnie i Szoszannah zawołały kobiety do jednego z wigwamów. Nie było tam Indianki, którą znaleźliśmy poprzedniej nocy, za to poznałyśmy kilka innych kobiet, które przyglądały się nam z zaciekawieniem.
   Od tej pory prawie codziennie przebywaliśmy u Sauków. Powoli zaczęliśmy uczyć się ich języka. Na początku nie było to łatwe, ale Indianie chętnie z nami przebywali. Dziwili się, kiedy uciekaliśmy przed świtem i przychodziliśmy dopiero po zachodzie słońca. Ale tak naprawdę przekonali się, kim jesteśmy, kiedy podczas naszej wizyty niespodziewanie zaatakowali ich Paunisi.
   Najpierw usłyszeliśmy okropne wycie, które bynajmniej nie należało do zwierząt. Kobiety zerwały się i zaczęły coś krzyczeć, panikować. Do wigwamu wpadł Indianin, który kazał nam się ukryć. Ja i Szoszannah błyskawicznie wyskoczyłyśmy z namiotu. Zobaczyłyśmy gromadę Indian z łukami w rękach, strzelającą do naszych indiańskich przyjaciół. Saukowie chwycili za broń, ale napaść była niespodziewana i Paunisi mieli znaczną przewagę.
   Pierwszy zaatakował Jahmes. Wymalowany na czerwono Indianin złapał właśnie za włosy jakąś kobietę i przyłożył jej nóż do szyi, gdy Egipcjanin ściągnął go z konia i ukąsił, przegryzając gardło. Nie wypił jego krwi, tylko zostawił go i ruszył na kolejnego.
   Erik zaatakował wrogów zaraz po Jahmesie. Martin nie zostawał w tyle, choć w przeciwieństwie do mojego przyjaciela i opiekuna, nie pił ich krwi. Używał raczej pięści.
   Jeden z Paunisów skoczył ku nam. Bez problemu uchyliłam się przed jego ciosem i w następnej chwili ujrzałam, jak Szoszannah stoi tuż za nim, wgryzając się w jego szyję. Otoczył mnie intensywny zapach krwi, na chwilę oszołomił. Gdybym tak znów mogła poczuć ten smak w swoich ustach...
   Otrząsnęłam się dopiero, gdy strzała przebiła mój brzuch. Warknęłam ze wściekłością, ukazując kły i spojrzałam na napastnika. Posłał ku mnie kolejną strzałę, ale tym razem zdążyłam się uchylić. Siedział na koniu, z którego natychmiast go ściągnęłam i rzuciłam o ziemię. Następnie złapałam za strzałę, ale obok mnie znalazł się Martin, który pokręcił głową.
   - Ja to zrobię. Przestań oddychać, kochanie.
   Zrobiłam, o co prosił. Zamknęłam na chwilę oczy. Poczułam szarpnięcie, ból i w końcu odetchnęłam z ulgą.
   - A teraz lepiej uważaj na strzały, Amando. - Zerknął na Indian, ale ostatni Paunisi otoczeni byli przez grupę wojowników Sauków. W następnej chwili nasi przyjaciele zabili wrogów i zaczęli się cieszyć, wydając dziwne, pełne radości okrzyki.
   Od tej pory zaczęli traktować nas z pewnym respektem. Nawet ja i Szoszannah zaczęłyśmy być wyżej cenione niż ich kobiety – squaw. Przecież zostałam ranna, a mimo to ani nie zemdlałam, ani nie jęczałam z bólu, a następnej nocy po ranie nie było śladu. Lily natomiast pokonała bez problemu trzech Paunisów i nie odniosła żadnych ran. Wniosek? Bogowie.
   Kiedy nauczyliśmy się ich języka wystarczająco, by móc im to wytłumaczyć, powiedzieliśmy prawdę. A przynajmniej tę najważniejszą część. Nie jesteśmy żywi, więc nie możemy umrzeć, chyba że spali nas słońce, ogień lub przebiją nam serce. Pijemy krew, by przeżyć. Krew wroga, oczywiście.
   Zaakceptowali to i przyrzekli dochować tajemnicy. Uznali nas za coś w rodzaju demonów. Ponieważ z reguły były one złe, a my stanęliśmy w ich obronie, uznano, że jesteśmy dobrymi demonami. Natomiast Atalefa, który siedział zwykle na ramieniu Jahmesa albo Lily, traktowano jako niezwykłe stworzenie i patrzono na niego po części z podziwem, a po części z przestrachem.
   Minęła zima i wiosna, kiedy nauczyliśmy się dość dobrze ich języka. Mogliśmy już nawet przetłumaczyć ich imiona. Wódz nazywał się Czerwony Jastrząb, jego syn – Wilk Preriowy, a córka – Mała Sarna. Nadawali sobie ciekawe imiona, czasem wręcz zabawne, ale zwykle pasujące do osoby lub wiążące się z jakimś szczególnym wydarzeniem.
   Nadeszło lato. Plemię Sauków oczekiwało nas wieczorami. Czasem spędzaliśmy czas, siedząc wokół ogniska, przysłuchując się legendom o mocach, które władają ziemią, niebem i wszystkimi żywiołami. Czasami zwiedzaliśmy nowy ląd, obserwowaliśmy z oddali inne plemiona. Niektóre wieczory spędzaliśmy z osadnikami. Byli to bardzo pracowicie ludzie. Osada rozrastała się w zaskakującym tempie. Wkrótce można było ją śmiało nazwać miasteczkiem.
   Szybko minął rok od naszego przybycia do Ameryki. Pewnego letniego wieczoru, gdy już wychodziliśmy z naszego domku, by udać się do naszych przyjaciół Indian, zatrzymała nas Dorothy.
   Od czasu naszego pierwszego spotkania nie widzieliśmy ani jej, ani Lucasa. Spotkaliśmy kilka innych wampirów, ale poza uprzejmym przedstawieniem się i krótkimi wymianami zdań nie rozwinęliśmy znajomości. Była to spora grupka, trzymali się razem i nie byli szczególnie otwarci. Jedynie Jahmes, który znikał czasem na całe noce, prawdopodobnie trochę lepiej ich poznał. Ponieważ jednak nic nie mówił, nie wiedziałam do końca, jak spędza ten czas.
   - Witaj, Dorothy – powiedział Erik, gdy zatrzymała się przy drzwiach i podparła się pod boki. - Coś się stało?
   - Owszem, stało. - Wampirzyca zmarszczyła gniewnie czoło i przebiegła po nas wzrokiem. Staliśmy w przedpokoju, gotowi do wyjścia. Poczułam niepokój. - Nie mamy nic przeciwko życiu wśród ludzi, dopóki nie wiedzą, kim jesteście. Ale wśród Indian krążą plotki o białych demonach, niemal bogach, którzy stanęli w obronie jednego z plemion. Owe pogłoski dotarły już do nas.
   - Musieliśmy im pomóc – zaoponowałam. - Zaatakowali ich wrogowie, mieliśmy stać i się przyglądać?
   Spojrzała na mnie buntowniczo.
   - To wasza sprawa, trzeba było się z nimi nie przyjaźnić. Kilka dni temu przypłynął statek, a na nim łowcy. Już zabili kilku naszych. Ale wy oczywiście nic nie wiecie, bo jesteście zajęci swoimi czerwonoskórymi przyjaciółmi! - parsknęła, zakładając ręce na piersiach.
   - Łowcy? - Szoszannah spojrzała na Erika, potem na jasnowłosą wampirzycę. Dorothy stała, przyglądając się nam z ponurą miną.
   - Spokojnie, kruszyno, bo zmarszczek dostaniesz – zwrócił się do niej Jahmes. - Nawet jeśli rzeczywiście przypłynęli tu jacyś łowcy, to można było się przecież tego spodziewać. Co my mamy z tym wspólnego?
   - Zmarszczek nie dostanę nawet za tysiąc lat, bezczelny młodzieńcze – zwróciła się do niego, dając do zrozumienia, że jest starsza od niego. - A łowcy szybko się zorientują, kim jesteście. Wystarczy, że zapytają mieszkańców, dobiorą się do was w dzień i po was.
   - A więc przyszłaś nas ostrzec. - Martin uśmiechnął się szeroko. - To miło z twojej strony.
   Dorothy znów prychnęła i wzruszyła ramionami.
   - Przyszłam, bo teraz każdy wampir się liczy. Jesteście nam potrzebni.
   - Pomożemy wam oczywiście – odparł Erik. - Jak wielu ich przybyło?
   - Nie wiemy, kilku, ale będzie ich więcej.
   - Damy radę, nie przejmuj się, kruszyno – uspokoił ją Jahmes. - Nas też jest sporo.
   - Ale to łowcy! Niełatwo sobie z nimi poradzić! - podniosła głos wampirzyca, zaciskając dłonie w pięści.
   - Z gorszymi sobie radziliśmy. - Egipcjanin machnął ręką. Dorothy przewróciła oczami.
   - Ależ ty jesteś pewny siebie, Jahmesie. I mógłbyś zwracać się do mnie po imieniu?
   - Kruszyna ci się nie podoba? Pasuje do ciebie, mam specjalne pozwolenie od Lucasa, żeby tak mówić. - Jahmes wyszczerzył zęby, a ja o mało nie parsknęłam śmiechem. Mój przyjaciel, kiedy chciał, to potrafił być naprawdę wkurzający. Wampirzyca pokręciła głową.
   - Już ja sobie z nim porozmawiam. No dobrze, jutro o zmierzchu zbieramy się przed pałacem Lucasa. Macie tam być. Wszyscy! - Odwróciła się i po chwili już jej nie było.
   Popatrzyliśmy na siebie niepewnie. Skoro była taka zaniepokojona, rzecz mogła być poważna.
   - I co teraz? - spytałam Erika, który zastanawiał się przez chwilę.
   - Powinniśmy jak najszybciej się dowiedzieć, czy faktycznie coś nam grozi – stwierdził.
   - Moim zdaniem przesadza – odezwał się Jahmes. - Nawet jeśli przybyło kilku łowców, nie ma sensu zaraz wpadać w panikę.
   - Obszar jest ogromny, wampiry nie muszą wchodzić im w drogę – dodał Martin.
   - A jeśli Dorothy ma rację? - zastanawiała się Szoszannah.
   - Pójdę dzisiaj i dowiem się, co inne wampiry mówią na ten temat – postanowił Jahmes.
   Stałam w milczeniu i zastanawiałam się nad ich słowami. Z jednej strony byli łowcy, bądź co bądź – ludzie. Z pewnością byli wśród nich ci, którzy chcieli po prostu walczyć ze złem. Bronić innych ludzi, słabych i niewinnych. A z drugiej strony – byliśmy my. Wampiry. Ja i Martin nie zabijaliśmy ludzi, Erik, Jahmes i Lily żywili się krwią złoczyńców. Co prawda nie rozmawiałam nigdy z Jahmesem, kogo dokładnie zabija, ale nie wyobrażałam sobie, by miał skrzywdzić dobrą, bezbronną osobę. Ale czy to miało jakieś znaczenie dla łowców?
   Może dla niektórych tak. Aczkolwiek nie dla wszystkich. A więc jeśli będę musiała zabić w obronie swoich bliskich – pewnie to zrobię. Pozostawała tylko jedna kwestia. Co jeśli łowca okaże się dobrym człowiekiem? Edmund też na początku mi nie wierzył. O mało mnie nie zabił. A przecież był naprawdę wspaniałym człowiekiem.
   Udaliśmy się do Sauków, żeby porozmawiać z nimi o naszej tajemnicy. Byliśmy pewni, że nikomu jej nie zdradzili, ale ich wrogowie z pewnością przyczynili się do tych plotek. Wódz na wieść o łowcach obiecał nam pomóc.
   Podczas gdy Erik rozmawiał z wodzem, my przechadzaliśmy się po wiosce. W pewnym momencie Martin zniknął mi z oczu, a gdy wrócił, wyglądał na zaniepokojonego.
   - Coś się stało? - spytałam go od razu.
   - Nic, tylko... zresztą chodź sama zobacz. - Wziął mnie za rękę i poprowadził w stronę jednego z wigwamów. Siedziała tam ciemnowłosa Indianka. Poznałam, że to Mała Sarna, córka wodza. Kilkanaście dni po jej uratowaniu przyszła do nas, częstując posiłkiem. Musieliśmy odmówić, ale udało się mnie i Lily wyjaśnić jej nieco zawile, czemu nie możemy jeść. Była spokojną, mądrą i pracowitą dziewczyną. A także zdolną. Kiedy nauczyliśmy się języka plemienia, Mała Sarna zaczęła uczyć się angielskiego. Szło jej całkiem nieźle.
   Teraz Indianka siedziała na ziemi i płakała. Błyskawicznie znalazłam się obok niej, aż podskoczyła. Czasem zapominałam, że nie powinnam poruszać się tak szybko. Na szczęście przy osadnikach mi się to nie zdarzało.
   - Co się stało, Mała Sarno? - spytałam. Dziewczyna spojrzała na mnie dużymi oczami. To stąd wywodziło się jej imię; wystarczyło tylko przyjrzeć się jej oczom. - Ktoś cię skrzywdził?
   - Jestem bardzo nieszczęśliwa – szepnęła dziewczyna, ocierając łzy ręką. Spojrzałam na Martina, ale żadne z nas nie miało chusteczki. To była raczej domena Erika, żeby zawsze mieć je przy sobie w odpowiednich momentach.
   - Dlaczego? - zapytałam. Uniosła głowę, pokazując zapłakane oczy.
   - Bo chcą mnie wydać za mąż za syna wodza Lisów.

3 komentarze:

  1. ~Iara
    16 maja 2012 o 11:20

    Zaakceptowali to i przyrzekli dochować tajemnicy. Nie było im znane wcześniej słowo wampir. – Amandzie też nie było znane. Aby je znać, musiałaby mieszkać w krajach słowiańskich, a tam nie była. I wtedy mówiłaby wąpir, upiyr czy jeszcze jakoś podobnie. Do krajów germańskich i łacińskich słowo to dotarło dopiero w 1732 roku, a poza Europą pojawiło się jeszcze później. Tak wielka przyjaźń z Indianami jest dziwna, tym bardziej, że niewiele wspominasz o kolonistach. Koloniści często napadali na Indian, przez co ci byli wrogo nastawieni, więc przyjaźń jakoś łatwo im przyszła. Wodza rozumiem, ale ludność indiańska powinna być początkowo bardziej nieufna. No i co z kolonistami? Nie mogą u nich siedzieć i sobie znikać, żeby iść do Indian, dziwne to…Aha, Indianie mieli swój odpowiednik wampira. Adzeekh xD Albo plamię Siksika miało Sta-au xDbezczelny młodzieńcze – to brzmi jakby go jednak lubiła, prawie pieszczotliwie xDJahmes boski xD Ma pozwolenie, haha xDRozdział fajny, czekam na następny, więcej Jahmesa proszę.Ech, tęsknie za Juanem…
    Odpowiedz

    ~Natalia
    16 maja 2012 o 19:31

    > Zaakceptowali to i przyrzekli dochować tajemnicy. Nie było> im znane wcześniej słowo wampir. – Amandzie też nie było> znane. Aby je znać, musiałaby mieszkać w krajach> słowiańskich, a tam nie była. I wtedy mówiłaby wąpir,> upiyr czy jeszcze jakoś podobnie. Do krajów germańskich i> łacińskich słowo to dotarło dopiero w 1732 roku, a poza> Europą pojawiło się jeszcze później.Ok. to poprawię.> Tak wielka przyjaźń z Indianami jest dziwna, tym bardziej,> że niewiele wspominasz o kolonistach. Koloniści często> napadali na Indian, przez co ci byli wrogo nastawieni,> więc przyjaźń jakoś łatwo im przyszła. Wodza rozumiem, ale> ludność indiańska powinna być początkowo bardziej nieufna.Uratowali ich przed Paunisami, stanęli po ich stronie, więc nie są wrogami:p> No i co z kolonistami? Nie mogą u nich siedzieć i sobie> znikać, żeby iść do Indian, dziwne to…Mieszkają na obrzeżach i nie spowiadają się kolonistom, gdzie wędrują po nocach…> Aha, Indianie mieli swój odpowiednik wampira. Adzeekh xD> Albo plamię Siksika miało Sta-au xDA plemię Sauków? Nie wszystkie plemiona miały podobne wierzenia.> bezczelny młodzieńcze – to brzmi jakby go jednak lubiła,> prawie pieszczotliwie xDA jak tu go nie lubić?:P> Jahmes boski xD Ma pozwolenie, haha xD> Rozdział fajny, czekam na następny, więcej Jahmesa proszę.> Ech, tęsknie za Juanem…On za Tobą też…

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Susannah
    16 maja 2012 o 22:51

    Byli to bardzo pracowicie ludzie – literówka mi się rzuciła w oczy. Poza tym nie rozumiem tej małej. Powinna się cieszyć, że wychodzi za mąż. W dzisiejszych czasach to rarytas ;). Poza tym cieszę się, że wróciłaś do pisania :*
    Odpowiedz

    ~Natalia
    17 maja 2012 o 00:14

    Ja też się cieszę, tęskniłam za moimi czytelnikami:p choć przerwa nie była wcale aż taka długa:pA może Mała Sarna chce wyjść za mąż, ale niekoniecznie za tego, którego jej podsuwają?;p
    Odpowiedz
    ~Susannah
    17 maja 2012 o 09:04

    Eeee tam. Marudzi
    Odpowiedz
    ~Natalia
    17 maja 2012 o 10:37

    Szoszannah też nie chciała wyjść za mąż za Samuela:p
    Odpowiedz
    ~Susannah
    20 maja 2012 o 11:26

    Bo był stary i brzydki, a z tego synalka to pewnie jest niezłe ciacho
    ~Natalia
    20 maja 2012 o 12:41

    Skąd takie przypuszczenie?:p
    ~Susannah
    21 maja 2012 o 16:51

    A bo po pierwsze wszyscy „niechciani” narzeczeni nie mogą być brzydcy. To by było zbyt oklepane. To raz. Dwa – w życiu nie widziałam brzydkiego Indianina. Myślę, że ten młody to będzie taki typ Jacoba ze Zmierzchu :) :P
    ~Natalia
    21 maja 2012 o 19:25

    No, myślę, że jakby był taki jak Jake, to raczej by nie płakała:pNaprawdę uważasz, że każdy Indianin jest przystojny?:-o
    ~Susannah
    23 maja 2012 o 20:09

    Dlatego uważam, że ta mała to histeryczka! I tak – właśnie tak uważam.
    ~Natalia
    23 maja 2012 o 20:27

    To chyba mało filmów o Indianach oglądałaś:p Ja taki film kiedyś oglądałam, jak Indianin porwał białą kobietę żeby się z nią ożenić, to był taki paskudny, że ta się w przepaść rzuciła:(

    ~Laura 33
    17 maja 2012 o 13:12

    Bardzo interesujący rozdział. Ciekawe co będzie dalej. Pozdrowienia.
    Odpowiedz
    ~Justilla
    17 maja 2012 o 16:02

    Cieszę się, że wróciłaś. Taka długa przerwa, to u ciebie niespotykane :)Ciekawe dlaczego Mała Sarna płacze. A konkretniej – z samego faktu, że ma wyjść za mąż czy dlatego, że wolałaby kogoś innego. W sumie jakoś tak gładko poszło na początku. Wpadli z ranną kobietą, w dodatku córką wodza, trochę dziwne, że od razu nie zaczęli atakować. A ci łowcy budzą moje złe przeczucia…PS Rzeczywiście, to ja nie poinformowałam, przepraszam :( Gdy dodałam notkę było już późno i nie miałam chęci użerać się z onetem, a potem zapomniałam. Idę poinformować resztę…
    Odpowiedz

    ~Natalia
    17 maja 2012 o 16:37

    > Cieszę się, że wróciłaś. Taka długa przerwa, to u ciebie> niespotykane :)> Ciekawe dlaczego Mała Sarna płacze. A konkretniej – z> samego faktu, że ma wyjść za mąż czy dlatego, że wolałaby> kogoś innego. W sumie jakoś tak gładko poszło na początku.> Wpadli z ranną kobietą, w dodatku córką wodza, trochę> dziwne, że od razu nie zaczęli atakować.Dziewczyna przecież odzyskała przytomność, to powiedziała rodzinie, że ją uratowali:p> A ci łowcy budzą moje złe przeczucia…Chyba nie tylko u Ciebie:p> PS Rzeczywiście, to ja nie poinformowałam, przepraszam :(> Gdy dodałam notkę było już późno i nie miałam chęci użerać> się z onetem, a potem zapomniałam. Idę poinformować> resztę…Też tak czasem mam…

    OdpowiedzUsuń
  3. ~Kara007
    17 maja 2012 o 19:01

    Mam nadzieję, że tym razem uda mi się wstawić komentarz (na Sekretach Irlandii nie mogę do tej pory! Grr… Nie wiem co się z tym onetem dzieje? ;/)Dobrze, że jednak się dogadali z plemieniem, bo mogłoby być źle. A Saukowie wydają się być całkiem ciekawi ;D Po migowemu, ale zawsze ;p No i nasz wszechstronny Erik, któremu poszło to bez jakichkolwiek trudności ;)Ci łowcy mnie trochę martwią, ale mam nadzieję, że nasi sobie z nimi poradzą ;D I że to była tylko zbyt wyolbrzymiona panika ze strony Kruszyny (ach ten Jahmes ;D).Żal mi Małej Sarny – mam nadzieję, że Amandzie i reszcie, wspólnymi siłami, uda się wyperswadować plemieniu ślub jej mimo jej woli… Oby…Pozdrawiam ;**
    Odpowiedz

    ~Natalia
    17 maja 2012 o 19:33

    > Mam nadzieję, że tym razem uda mi się wstawić komentarz> (na Sekretach Irlandii nie mogę do tej pory! Grr… Nie> wiem co się z tym onetem dzieje? ;/)> Dobrze, że jednak się dogadali z plemieniem, bo mogłoby> być źle. A Saukowie wydają się być całkiem ciekawi ;D Po> migowemu, ale zawsze ;p No i nasz wszechstronny Erik,> któremu poszło to bez jakichkolwiek trudności ;)Prawda? On wszystko potrafi:-P> Ci łowcy mnie trochę martwią, ale mam nadzieję, że nasi> sobie z nimi poradzą ;D I że to była tylko zbyt> wyolbrzymiona panika ze strony Kruszyny (ach ten Jahmes> ;D).Zobaczymy;)> Żal mi Małej Sarny – mam nadzieję, że Amandzie i reszcie,> wspólnymi siłami, uda się wyperswadować plemieniu ślub jej> mimo jej woli… Oby…> Pozdrawiam ;**
    Odpowiedz
    ~Kara007
    17 maja 2012 o 20:22

    No bo to Erik ;D
    Odpowiedz
    ~Natalia
    18 maja 2012 o 00:06

    Nie da się zaprzeczyć:p
    Odpowiedz

    ~Tyzyfone
    18 maja 2012 o 19:05

    Jak ja się cieszę, że wróciłaś;) Zdążyłam się stęsknić za tym opowiadaniem. Co do rozdziału, to spokojny, ale bardzo ładnie opisujący Indian czasów wczesnej kolonizacji. Wredni Paulisi musieli rozpuścić ploty. Poczucie humoru Jahmesa jak zawsze bezbłędne. Bardzo jestem ciekawa, czy faktycznie łowcy stanowią aż takie zagrożenie. Opis walki świetny. Co ja Ci będę truć, dobrze wiesz, że mi się podoba, bo to po prostu genialne opowiadanie jest. Pozdrawiam [la-dance-macabre]
    Odpowiedz

    ~Natalia
    20 maja 2012 o 12:54

    Łowcy zawsze stanowią jakieś zagrożenie:p
    Odpowiedz

    ~Inscriptum
    27 czerwca 2012 o 18:42

    Ponownie wracam z zaległościami, ale mam nadzieję, że mi wybaczysz, droga Natalio. ;* Ach, to się porobiło u tych naszych wampirków. Zbliżyli się do Indian, tak jak chcieli, ale teraz nadeszły problemy z łowcami. U nich zawsze coś się dzieje. ;D Ciekawa jestem niezmiernie tego wątku z Małą Sarną. A Jahmes znowu rozbraja swoimi zdrobnieniami, ja go uwielbiam. <3

    OdpowiedzUsuń