Rozdział IV - Hiszpania

3.03.2011

   - Chciałabym pojechać do Hiszpanii – wyznała Karolina.
   - Warto. Tam jest pięknie... a przynajmniej było, kiedy byłam tam w tysiąc trzysta sześćdziesiątym drugim roku. Z pewnością teraz jest jeszcze piękniej.
Dziewczyna rozmarzyła się.
   - Może kiedyś pojedziemy tam razem? - zaproponowała.
   Uśmiechnęłam się w zamyśleniu.
   - Czemu nie? Może. - Milczałam jeszcze przez chwilę, po czym zagłębiłam się we wspomnienia.


   Niesamowity widok ukazał się naszym oczom. Na horyzoncie widać już było ląd. Nie mogliśmy jeszcze wyjść na pokład ze względu na słońce, ale staliśmy w cieniu kasztelu, wpatrując się w dal.
   Kiedy dopłynęliśmy, zapadł już zmierzch. Jednakże port Gijon w północnej Hiszpanii wciąż tętnił życiem. Powoli i majestatycznie wpłynęliśmy do zatoki biskajskiej i przycumowaliśmy w wyznaczonym miejscu.
   Wyszliśmy na brzeg. Znalazłam się w tłumie ludzi, mijających mnie obojętnie. Intensywny zapach krwi, potu i ryb mieszał się w powietrzu. Spojrzałam na Martina i Lily, którzy byli tak samo zdezorientowani jak ja. Natomiast Erik i Juan wydawali się być spokojni i pewni siebie.
   Znałam język hiszpański jeszcze z czasów, gdy byłam księżniczką, a Martin również się go uczył. Erik znał chyba większość języków, jedynie Szoszannah rozumiała tylko podstawowe zwroty, ale mój opiekun obiecał, że nauczy ją mówić jak rodowita Hiszpanka.
   Większość ludzi zbierało się już do swoich domów. Kapitan, wynagrodzony już wcześniej przez mojego opiekuna, pożegnał nas życzliwie i ruszył przed siebie lekko rozkołysanym, marynarskim krokiem w stronę jednej z gospód.
   - Dokąd teraz? - spytałam, patrząc na nasze pakunki.
   - Zapraszam do mnie – zaproponował Juan. - Mam niewielki dworek w Saragossie.
   - To za daleko. Nie dotrzemy tam ze skrzyniami przed wschodem – zaprotestował Martin. W zasadzie nie odzywał się do Juana, zresztą z wzajemnością, lecz ze względu na mnie opanowywał tlącą się w nim zazdrość. - Przenocujmy w gospodzie.
   Juan spojrzał na niego lekceważącym wzrokiem.
   - To zbyt niebezpieczne. Nie zapominajcie, że jesteśmy w Hiszpanii. Inkwizycja nie śpi – dodał tak cichym głosem, że tylko my mogliśmy go usłyszeć. - Są wśród nich najlepsi łowcy. Dlatego należy polować ostrożnie i w wyznaczonych miejscach.
   Przeszły mnie ciarki na te słowa. Wiedziałam dobrze, czym była inkwizycja.
   - Wyślemy skrzynie, a my udamy się tam pieszo – zdecydował Erik. - Nie chcę was narażać. - Wziął za rękę Szoszannah, która obdarzyła go szerokim uśmiechem.
   Zerknęłam na Martina, który wzruszył ramionami. Wiedziałam, że nie podważy decyzji mojego opiekuna.
   Juan błyskawicznie załatwił powóz na bagaże, zapakowaliśmy je i wysłaliśmy w drogę.
   - Którędy będziemy biegli? - spytała Lily, gdy ruszyliśmy w miasto.
   - Przez las – odrzekł Hiszpan krótko i kiedy wyszliśmy z miasta, rzucił się w wampirzym tempie w stronę widniejącego w oddali lasu. Bez wahania ruszyłam za nim, obok mnie Martin, a za nami Erik i Szoszannah.
   Minęliśmy las. Teren, przez który biegliśmy, nie był bynajmniej równiną. Droga przed nami to unosiła się raptownie w górę, to opadała łagodnie w dół. Dzięki wampirzemu wzrokowi i jasno świecącemu księżycowi mogłam zachwycać się górzystym krajobrazem mijanych obszarów.
   Wiatr. Pęd. Ten szum w uszach. Tysiące barw, przemykających przed oczami. I zapach ukochanego, biegnącego przy mnie. Wyciągnął rękę, którą złapałam w biegu. Z tyłu usłyszałam srebrzysty śmiech Szoszannah. Też to poczuła. Uśmiechnęłam się, ściskając dłoń Martina.
   Okoliczne prowincje minęliśmy po obrzeżach. Zatrzymaliśmy się dopiero przed miastem. Weszliśmy w ludzkim tempie do Saragossy.
   Stałam przez chwilę w miejscu, zachwycona kolejny już raz. Miasto nocą było piękne. Spowite mrokiem, tajemnicze, nieznane. Ruszyliśmy przed siebie.
   Dworek Juana znajdował się na obrzeżach Saragossy. Był to spory, trój-skrzydłowy, typowo hiszpański budynek, położony w pewnym oddaleniu od sąsiadów. Po lewej stronie znajdowały się pomieszczenia hodowlane; poznałam to po zapachu i odgłosach, dochodzących stamtąd. Jednakże nie wyczułam tutaj ludzi.
   Kiedy weszliśmy na teren posiadłości, przed nami pojawiły się wampiry. Jeden z nich, prawdopodobnie zarządca, podszedł i ukłonił się Juanowi.
   - Don Juan!
   - Przygotuj miejsca dla moich gości. - Wskazał na nas. - Jutro omówimy kwestie majątkowe.
   - Wszystko przebiega pomyślnie – odrzekł wampir, kłaniając się ponownie. Następnie zwrócił się do nas: - Zapraszam, seniores i senioritas.
   Poszliśmy za wampirem, mijając pracujących wampirzych sług Juana. Stwierdziłam, że był zamożny. W zasadzie nie było w tym nic dziwnego, przez wiele lat życia z pewnością miał czas na gromadzenie majątku.
   Dom Juana wewnątrz był równie okazały, jak na zewnątrz. Zarządca zaprowadził nas do przejścia pod domem. Po drodze minęliśmy dwie urocze wampirzyce, które uwijały się przy sprzątaniu, ukradkiem się nam przyglądając.
   Pod budynkiem znajdowało się rozległe pomieszczenie, coś w rodzaju krypty, a w niej kilka trumien. Po chwili zszedł również właściciel posiadłości.
   - Spokojnej nocy – mruknął tylko, wszedł do najokazalszej z nich i zatrzasnął za sobą wieko. „Czyżby był w złym humorze?”, spytałam Erika w myślach.
   „Jutro będziemy się zastanawiać”, odpowiedział mi. Kończyła się noc, więc po krótkim pożegnaniu każde z nas wybrało jedną trumnę i zapadliśmy w letarg.
   Następnego dnia, kiedy otworzyłam oczy i uchyliłam wieko, ujrzałam, że został tylko Martin, który właśnie zamykał swoją trumnę.
   - Dzień dobry, Amando – powiedział z uśmiechem.
   - Witaj, Martinie. - Wyszłam i podeszłam do niego. Otoczył mnie ramionami i spojrzał mi w oczy. - Rozumiem, że wszyscy już wstali?
   - Kiedy się obudziłem, wychodzili Erik z Szoszannah. A chwilę potem ty wstałaś.
   - To idziemy na górę?
   - Za chwilę – mruknął, przyciągając mnie do siebie i całując w szyję. Chwilę potem jego usta znalazły się przy moich.

   Nasze bagaże dojechały dopiero tuż przed nocą. Zanim zapadł zmrok, zdążyliśmy zwiedzić dom. Podobał mi się. Był już dość wiekowy, ale miał w sobie pewien urok. Gdy słońce zeszło za horyzont, a na niebie zakrólował księżyc, wyruszyliśmy na zwiedzanie Saragossy.
   - Najpierw proponuję się posilić – stwierdził Juan. - Szczególnie smakuje mi krew pięknych i ponętnych Hiszpanek. Robią sporo hałasu, zanim się je zabije, ale jak się wie, gdzie taką zaciągnąć...
   - Daruj sobie szczegóły – mruknęłam. Roześmiał się, ukazując śnieżnobiałe kły, mocno kontrastujące z jego ciemną karnacją.
   - Szoszo, Eriku, zapraszam na kolację – zwrócił się do nich.
   - Ojej, ale się uparłeś przy tej Szoszo – burknęła Lily.
   - Ależ droga Szoszonana... Szoszohannah... Ech, nawet nie umiem tego prawidłowo wymówić.
   - Szoszannah – poprawiła go wampirzyca i westchnęła z rezygnacją.
   - To jak, ruszamy? - Hiszpan spojrzał na Erika.
   - Chodźmy – zgodził się mój opiekun. Wiedziałam, że podobnie jak Lily, nie będzie zabijał niewinnych ludzi, ale z pewnością też nie zabroni Juanowi polować na kogo chce na swoim własnym terytorium. Zacisnęłam zęby. Ja też nie mogłam nic zrobić. W końcu korzystaliśmy z jego gościny. A jakaś niewinna kobieta umrze tej nocy.
   Martin wziął mnie za rękę. Uścisnęłam jego dłoń i spojrzałam na Erika.
   - My tymczasem pójdziemy do jakiegoś lasu – poinformowałam go.
   - Tak, idźcie do lasu – zgodził się Juan z przebiegłym błyskiem w oczach – a jak będzie wam mało, to mogę poświęcić kilka kur z mojej zagrody.
   - Wolę jeść kury niż splamić się krwią niewinnych – syknął Martin.
   - Ty się plam kurami, ja krwią. Każdy ma to, co lubi. - Juan popatrzył na niego pogardliwym wzrokiem.
   - Dość tego – przerwałam im. - Będziemy teraz stać i się kłócić? Do zobaczenia przed świtem. - Złapałam Martina za rękę i nim zdążył cokolwiek powiedzieć, ruszyłam z nim w stronę najbliższego lasu.
   Upolowaliśmy kilka wilków i jeleni. Wypiłam krew i z zaciekawieniem patrzyłam, jak mój ukochany się posila. Tak jak ja kiedyś, najpierw się krzywił, a potem sycił. Po skończonym posiłku wyprostował się i popatrzył na mnie z uśmiechem.
   - Wyglądasz uroczo z krwią na ustach – stwierdził, przechylając głowę. Roześmiałam się cicho i podeszłam do niego. Staliśmy na polanie, patrząc na siebie. Chwilę później znalazł się przy mnie.
Dotknęłam jego ust, delikatnie ścierając krew. Serce biło mi w przyśpieszonym rytmie, a przyciąganie było tak silne, że zapomniałam o oddychaniu. Kiedy wpił się w moje usta, objęłam go za szyję i zatopiłam się w jego objęciach.
   Kochałam go. Jego pocałunki, błysk w oczach, gdy coś go fascynowało; jego usta rozciągnięte w uroczym uśmiechu. Dotyk jego dłoni, smak skóry. A nawet jego upór i nieco wybuchowy charakter. To był po prostu Martin – mężczyzna, którego pokochałam. I który pokochał mnie.
   Wróciliśmy przed wschodem, przytuleni. Pozostali byli już na miejscu. Spojrzałam z niepokojem na Erika. „I jak?”, spytałam go telepatycznie.
   „Natrafiliśmy z Szoszannah na grupę przestępców i się pożywiliśmy”, odparł obojętnie.
   „A Juan?”
   „A na pewno chcesz to wiedzieć?”
   Skrzywiłam się. „Nie mogłeś go powstrzymać?”
   „To ty jesteś obrończynią pokrzywdzonych, Amando. Ja nie mam zamiaru zmuszać Juana do zmiany swego postępowania.”
   Westchnęłam i przerwałam połączenie. Postanowiłam, że porozmawiam z Juanem przy najbliższej okazji.

   Następnego dnia mieliśmy rozpocząć zwiedzanie. Z Juanem nie miałam na razie kiedy porozmawiać. Wiedziałam, że do następnego polowania mam sporo czasu, więc nie było sensu się śpieszyć.
   - Proponuję udać się do El Palacio de La Aljafería. Zobaczycie słynny alkazar. - Hiszpan spojrzał na nas pogodnym wzrokiem. Był wyraźnie w dobrym humorze.
   - Alkazar? - zapytała Lily, spoglądając na niego z ciekawością.
   - Owszem, jest to warowny pałac mauretański o cechach architektury muzułmańskiej. Wejdziemy do środka w czasie zmiany warty. - Wsiadł do powozu. - Na co czekacie? Wsiadajcie!
   Weszliśmy do odkrytej karocy i ruszyliśmy. Siedziałam naprzeciwko Juana, obok mnie Martin, naprzeciwko niego Erik i Szoszannah. Zapadła cisza, wśród odgłosów nocy słychać było jedynie stukot kopyt i kół toczącego się powozu.
   Mijaliśmy inne powozy, w końcu dojechaliśmy do miejsca, gdzie trwał jeszcze targ. W większości już się składano, ale niektórzy nadal stali w nadziei, że ktoś coś od nich kupi. Po placu kręciło się jeszcze sporo ludzi.
   - Możemy się zatrzymać? - poprosiłam.
   - Oczywiście, do zmiany warty mamy jeszcze dużo czasu.
   Wyskoczyłam z powozu, a za mną Martin i Szoszannah. Lily była tak samo zachwycona jak ja.
   - Uwielbiam jarmarki!
   - Mogę ci pokazać wampirzy jarmark – zaproponował jej Juan, który pojawił się nagle obok niej. - Typowo hiszpański, ale podobny do francuskiego – dodał, patrząc na mnie.
   - Podobny, bo też się handluje ludźmi? - spytałam, unosząc brwi. Szoszannah patrzyła to na mnie, to na Juana.
   - Nie mów, że ci się podobał – powiedział Hiszpan z pewną siebie miną.
   - No... Targ jak targ. - Wzruszyłam ramionami. - Tylko pięknie oświetlony i mnóstwo stylowych rzeczy...
   - To ja chcę zobaczyć – rzekła Lily, a w jej szarych oczach zabłysło podekscytowanie.
   - Jutro was tam zabiorę – obiecał Juan.
   - Ja nie skorzystam – mruknęłam. - Nie chcę oglądać tych nieszczęśników.
   - Jak wolisz. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Szoszo, Eriku?
   Wampirzyca spojrzała niepewnie na swojego ukochanego.
   - Ja nie lubię zakupów – powiedział mój opiekun stanowczo. - Ale nie mam nic przeciwko, żebyś zobaczyła wampirzy targ, jeśli masz ochotę. A teraz chodź, mam pomysł. - Wyciągnął rękę. Zdziwiona Szoszannah ujęła ją, a wtedy Erik pociągnął ją za sobą i znikli w tłumie.
   - Co on kombinuje? - mruknęłam do siebie. Spojrzałam na Martina, który patrzył na stragany. - Idziemy?
   Skinął głową i ruszył przed siebie. Zerknęłam w stronę, gdzie stał Juan, ale gdzieś znikł. Poszłam więc za Martinem i zobaczyłam, że stoi przy stoisku z symbolami religijnymi.
   - Który ci się podoba? - spytał, wskazując na kilka ozdobnych krzyży.
   - Senior, mam tu taki specjalny. - Kupiec podniósł i pokazał niewielki, pozłacany krzyżyk. - Poświęcony!
   - Jest śliczny – stwierdziłam. - Ale ty już masz jeden, od Sophii, prawda?
   - Prawda – zgodził się Martin. - Bierzemy. - Zapłacił uradowanemu sprzedawcy, po czym wziął i mi go podał. - To dla ciebie, Amando. Załóż go.
   - Ale... ja już mam krzyżyk – powiedziałam zdumiona, biorąc go do ręki.
   - Chyba pora zostawić przeszłość i Edmunda za sobą, nie uważasz? On już nie żyje. Ja tak i jestem tu z tobą. I chcę być. Na zawsze. Niech to będzie symbolem naszej miłości. - Wziął moją prawą dłoń i przyłożył sobie do serca.
   I wtedy pojęłam, o co mu chodzi. Wpatrując się w jego płonące, brązowe oczy, zrozumiałam, że stanęłam właśnie przed bardzo ważną decyzją, która wpłynie na dalsze moje życie.

2 komentarze:

  1. ~Susannah
    3 marca 2011 o 21:49

    Pierwsza!!! :D Podoba mi się. I nawet na Juana nie jestem już zła. W sumie to go chyba znowu lubię. Chyba najmniej lubię jednak Martina :O. Jak dla mnie to straszny z niego dzieciak. Momentami to bywa irytujące.Czekam niecierpliwie na nowy rozdział!!! I pienię się z ciekawości gdzie Erik zabrał Lily! ;)
    Odpowiedz

    ~Natalia
    3 marca 2011 o 22:38

    Zobaczymy, co powiesz po kolejnym rozdziale:-D
    Odpowiedz
    ~Susannah
    3 marca 2011 o 23:17

    Prędzej pęknę z ciekawości!!!
    Odpowiedz
    ~Natalia
    4 marca 2011 o 00:19

    Nie pękaj! Erik nie pozwala! :-)
    Odpowiedz
    ~Monique
    4 marca 2011 o 13:31

    Cześć! Właśnie dzisiaj skończyłam czytać całe opowiadanie. Zgadzam się z Susannah. Moim zdaniem Martin to jeszcze straszny dzieciak, ale za to Juan to uosobienie wszystkiego co kocham w mężczyznach, dlatego ze zniecierpliwieniem będę czekać na kolejne rozdziały, mam nadzieję, że z moim faworytem;P Pozdrawiam cieplutko:)
    Odpowiedz
    ~Natalia
    4 marca 2011 o 13:51

    O, nowa czytelniczka? Jak miło:-) No, no, to teraz będę musiała Martina bronić:) Miał trudne dzieciństwo, wcześnie stracił ojca, no i zakochał się w macosze… Faktycznie zachowuje się czasem jak dziecko, ale ma sporo czasu, żeby dorosnąć:p
    Odpowiedz

    ~Lyanne Grey
    3 marca 2011 o 21:50

    Pierwsza! ;) Tak się składa, że Hiszpania jest jednym z moich ulubionych krajów i chętnie do niej wracam. Bardzo mi się spodobały Twoje opisy. Błędów żadnych nie widziałam. Czekam na następną notkę ;]
    Odpowiedz

    ~Natalia
    3 marca 2011 o 22:30

    O minutę… :)
    Odpowiedz

    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    4 marca 2011 o 07:33

    Na początek chciałabym odpowiedzieć na Twoje pytanie. Jestem z małego miasteczka w województwa lubelskiego ;)A co do Twojego opowiadania, zafundowałaś nam piękne sceny miłosne. Jak na razie ich przypłynięcie do Hiszpania przebiega spokojnie, ale na pewno coś dla nas szykujesz. No i Amanda chyba tak naprawdę nie chce zerwać z przeszłością, ale…Czekam na dalszy ciąg. Pozdrawiam! ;)
    Odpowiedz
    ~Kara007
    4 marca 2011 o 17:43

    Jestem ciekawa czy przyjmie krzyżyk Martina i zostawi przeszłość za sobą?? Może to właśnie ten czas?? Zobaczymy ;) Notka jak zawsze świetna, jestem ciekawa jak to się potoczy z tym wampirzym jarmarkiem?? Hmm… Ciekawe. Pisz szybko, weny ;**
    Odpowiedz
    ~Serina
    4 marca 2011 o 19:43

    Dziękuję pięknie za dedykację! <3 Tylko „ci” małą literą w opowiadaniach! Fragment z jarmarkiem, Juan proponuje pokazanie tego wampirzego. Co do opowiadania… Nein, nein, nein. Jak Martin może jej coś takiego proponować? On nigdy nie zastąpi Edmunda, Amanda może kochać ich obydwu, ale Martin to nie Edmund i powinien to uszanować. Zirytował mnie swoim zachowaniem. Mam nadzieję, że Amanda przemówi mu do rozumu. No, czekam na następny rozdział z olbrzymią niecierpliwością. Weny, moja droga, dzięki raz jeszcze, pozdrawiam.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    4 marca 2011 o 19:51

    Ups, machnęłam się, już poprawiam:) Dzięki, że napisałaś:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    5 marca 2011 o 07:04

    Takie małe miasteczko. 90 km od Lublina- Międzyrzec Podlaski ;)
    Odpowiedz
    ~justilla
    5 marca 2011 o 11:40

    Aaaa, jak to, mojego komentarza nie ma! A czytałam przecież i napisałam go wczoraj. Juan go skasował, za karę, że go nie lubię, ha!I tak go nie polubię. Kłótnia mam nadzieję, że nie będzie się tyczyć Amandy i Martina, ale znając Ciebie to kto wie ;) Bardzo fajnie opisany rozdział, uczucia, itd ;)[amica-libri]
    Odpowiedz

    ~Natalia
    5 marca 2011 o 11:45

    Tak, to na pewno Juan:-) Niedobry:)
    Odpowiedz

    ~Lilith
    5 marca 2011 o 15:06

    Przepraszam, że dopiero teraz, ale mam urwanie głowy. Rozdział świetny. Hiszpania… Wszystko zaczyna pachnieć przygodą. Ciekawa jestem, jaką decyzję podejmie Amanda. Piszesz ślicznie po prostu podziwiam twój styl. Pozdrawiam [taikasanoja]
    Odpowiedz
    ~Shinthrae
    5 marca 2011 o 15:54

    Wybacz, że dopiero teraz. Konkurs z historii zabija xD Nauczycielka również.Mm… Hiszpania. Chciałabym tam pojechać, ale skromnie stwierdzę, że wolę Włochy :)Pozdrawiam!
    Odpowiedz
    ~Prithika(www.pisanedlasiebie.blog.onet.pl)
    5 marca 2011 o 23:55

    Doszłąm do końca i już chcę wiecej. Teraz będę usychać z tęsknoty, czekając na kolejny rozdział, mam tylko nadzieję, że pojawi się szybko. Przeczytałam całość i jestem pod ogromnym wrazeniem. To co stworzyłaś to cudo, niemalże epos. Chyba to jedna z najlepszych powieści wampirzych jakie kiedykolwiek czytałam. Tyle tu wzruszeń, dramatyzmu, trudnych decyzji… I takie rózne oblicza wampirów. Chyle czoła przed Twoim geniuszem. Proszę o info o nowych notkach. Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    6 marca 2011 o 00:28

    To miło, że podoba Ci się moja opowieść, ale chyba troszkę przesadzasz, czytałam lepsze:-) Aczkolwiek dziękuję za miłe słowa:) Szybko się uwinęłaś:) Oczywiście będę Cię powiadamiać:) Ja wciąż Twoją czytam, ale niedługo powinnam skończyć;)
    Odpowiedz

    ~Prithika(www.pisanedlasiebie.blog.onet.pl)
    6 marca 2011 o 13:25

    Kochana, ja się nie mogłam oderwać od Twojej powieści :-) Nic nie było ważne, tylko musiałam czytać :-) a jak skończyłam to czułam żal, że to już… Powiem Ci, że nawet w nocy śniły mi się sceny z Twojej powieści. Uwielbiam takie historie, gdzie jest tak dużo uczuć i gdzie bohaterowie stają przed tak trudnymi wyborami. Opowieść mnicha, która przyczyniła sie do przemiany wewnętrznej Amandy po prostu mnie urzekła… Zresztą wiele było takich momentów, gdzie wstrzymywałam oddech a nawet w moich oczach pojawiały sie łzy. Trzymaj tak dalej i jak najszybciej załączaj kolejną notkę.A tak przy okazji zapraszam na nową u mnie na [pisanedlasiebie] – zawsze w niedzielę zamieszczam kolejny odcinek. Pozdrawiam cieplutko.
    Odpowiedz
    ~damonvampire
    14 marca 2011 o 07:11

    Ach ta miłość :)Świetnie piszesz…
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    15 sierpnia 2011 o 00:14

    Przecież Martin nie może wymagać od Amandy, aby zapomniała o Edmundzie! :O Wnoszę kategoryczny sprzeciw! Nie mogę polubić tego Martina. Wydaje mi się taki dziecinny i niedojrzały. Nie pytaj dlaczego, bo nie wiem. xD Ale Edmund był jedyny w swoim rodzaju i nikt go nie zastąpi. T_T Oj, pamiętam ten wampirzy targ we Francji. Amanda oczywiście chciała uratować tamtych ludzi, jak zwykle. :D Witam ponownie po dziesięciodniowej przerwie! xD Wróciłam z pielgrzymki, przeszłam 300 kilometrów, ale nie jestem zmęczona. Chcę nawet iść za rok. Było fantastycznie! ;D Modliłam się w twojej intencji i jestem pewna, że Jasnogórska Pani ci pomoże. :* A co tam u ciebie? Widzę, że chcesz sobie zrobić przerwę. Chcesz nas wszystkich tak długo trzymać w niepewności?

    OdpowiedzUsuń