Rozdział II - Oskarżenie

21.02.2011

   - To był Juan? Zdenerwował się i zabił człowieka? - spytała Karolina, ziewając.
   - W dodatku marynarza! Tak właśnie pomyślałam. Czyżbyś była śpiąca? - spojrzałam na nią podejrzliwie.
   - Tylko troszeczkę... Powiedz mi tylko, co było dalej i już idę do łóżka, co?
   - Zaraz przyjdzie Amy i powie, żebyś poszła spać.
   - Nie przyjdzie. Rozmawia przez telefon z Fredem. - Dziewczyna zrobiła zabawną minę.
   - No tak. - Uśmiechnęłam się porozumiewawczo. - Myślisz, że coś z tego będzie?
   - Należy jej się trochę szczęścia. Każdemu się należy – stwierdziła Karolina stanowczo. Pokiwałam głową.
   - Fred to dobry człowiek.
   - A wracając do Juana... - Spojrzała na mnie oczekująco.
   - Wszyscy zaczęliśmy go podejrzewać o najgorsze. No, prawie wszyscy. - Podjęłam przerwany wątek.


   - Jak to martwego? Z wyssaną krwią? - Zerwaliśmy się z Martinem na równe nogi.
   - Nie znam jeszcze szczegółów. - Erik obejrzał się za siebie i przepuścił Lily, po czym zamknął drzwi. - Rozumiem, że żadne z nas nie miało z tym nic wspólnego?
   - Oczywiście, że nie – zapewniłam mojego opiekuna. Szoszannah i mój ukochany popatrzyli na siebie niepewnie.
   - Oprócz nas na statku jest tylko jeden wampir, prawda? - odezwał się Martin.
   - Tak – potwierdził Erik. - Spotkałem Juana, który przemknął wściekły obok mnie i nawet się nie przywitał. Nie muszę pytać, dlaczego. - Spojrzał na mnie znaczącym wzrokiem, a ja pochyliłam głowę i przygryzłam dolną wargę.
   - A więc wszystko jasne. Co on sobie wyobraża? Że może narażać nas na zdemaskowanie?! - Martin zmarszczył brwi i zacisnął dłonie w pięści.
   - Jesteście pewni, że to on? - spytała nagle Szoszannah. - Może najpierw go zapytajmy, co wie o tej sprawie, zamiast zakładać coś, czego nie jesteśmy pewni?
   - Lily ma rację – stwierdziłam. - Powinniśmy go zapytać.
   - Myślicie, że się przyzna? - Brwi Martina powędrowały w górę. Westchnęłam.
   - Znając go, nie tylko się przyzna, ale stwierdzi, że miał do tego pełne prawo i nie obchodzi go, co inni o tym myślą – odparłam.
   - Pełne prawo? Narazić nas? - Martin popatrzył na mnie z niedowierzaniem.
   - Kapitan wie, kim jesteśmy – mruknął Erik. - Z pewnością wie również, kim jest Juan.
   - To przeze mnie, więc ja pójdę to wyjaśnić – postanowiłam i nie czekając na odpowiedź, wyszłam z kajuty. Zatrzymałam się i rozejrzałam. Gdzie mogła być kajuta Juana?
   - Lepiej będzie, jak to ja pójdę. - Mój opiekun wyszedł za mną i wyminąwszy, ruszył do drzwi po lewej stronie.
   - Zaczekaj. I tak miałam z nim porozmawiać.
   - Na pewno nie wejdziesz tam sama. - Obok mnie pojawił się Martin, za nim Szoszannah.
   - Mówisz, jakby Juan miał mi coś zrobić – burknęłam niechętnie. Chciałam porozmawiać z Hiszpanem na osobności. Wyjaśnić kilka rzeczy.
   - Wcale bym się nie zdziwił. Zabił człowieka.
   - Skąd wiesz, że to zrobił? - Lily popatrzyła na swojego podopiecznego karcącym wzrokiem.
   Westchnęłam i zapukałam do drzwi. Nie doczekawszy się odzewu, otworzyłam drzwi i weszłam do środka – w końcu Juan był wampirem, nie musiałam czekać na zaproszenie.
   Stał oparty o niewielki, drewniany stolik i wyglądał, jakby na nas czekał. Zdałam sobie sprawę, że słyszał naszą rozmowę przed drzwiami. „Jak mogłam zapomnieć o naszym świetnym słuchu?”, pomyślałam zażenowana.
   - Przyszliście mnie osądzić i dać wyrok? - zapytał z ironią w głosie. Zmierzył mnie od głowy do stóp, potem przelotnie zerknął na moich przyjaciół, którzy weszli za mną. Zerknęłam, czy przypadkiem nie ubrudziłam sobie sukienki, ale wydawała się w porządku.
   - Chcieliśmy tylko porozmawiać. - Podeszłam o krok, na co Martin również zrobił krok do przodu.
   - Kapitan wie, kim jesteśmy – powiedział Erik, patrząc badawczo na Juana.
   - Zachowujecie się, jakbyście nigdy nie zabili człowieka.
   Martin prychnął.
   - Bo może niektórzy nie mordują ludzi, którzy akurat nawiną im się pod... kły? Poza tym, ja i Amanda nie pijemy ludzkiej krwi.
   - Nie? - We wzroku Juana ujrzałam zdumienie. Odwrócił się w moją stronę. - Kiedy ostatni raz się widzieliśmy...
   - Zmieniłam się. Wszystko się zmieniło, Juanie. - Pokazałam mu srebrny krzyżyk na szyi. Spojrzał na niego ponuro, odsłaniając nieznacznie kły. Schowałam go więc.
   - Nosisz jego krzyżyk? Sądziłem, że Edmund to już przeszłość.
   - Edmund to przeszłość, ale ten znak to teraźniejszość. Nie zabijam już ludzi i nigdy nie będę.
   - Ciekawe, jak długo wytrzymasz – mruknął Hiszpan.
   - Nie mówimy teraz o mnie, tylko o marynarzu – sprostowałam.
   - Och, czyżbyś już zapomniała, jak zabiłaś pewnego marynarza, kiedy płynęłaś do Anglii?
   Zamilkłam, zaciskając zęby. Żałowałam, że mu o tym opowiedziałam. Nie miałam nawet ochoty się tłumaczyć, że chciał skrzywdzić moją pokojówkę.
   - Naraziłeś nas wszystkich – odezwał się Martin, stając obok mnie. - Chciałeś, żeby przebili nas kołkami?
   Przez chwilę mierzyli się wzrokiem, jakby zaraz mieli się na siebie rzucić.
   - A może go najpierw zapytajmy, czy to na pewno on? - Wtrąciła się nagle Szoszannah, podchodząc i stając obok Martina. Erik spojrzał na nią w zamyśleniu.
   - Nie potrzebuję obrońcy – warknął Juan, spoglądając na Lily.
   - Właśnie, że potrzebujesz, bo mam wrażenie, że sam nie lubisz się bronić, od razu przystępujesz do ataku – odparła wampirzyca podniesionym głosem.
   Juan zdziwiony zamrugał oczami i przez chwilę patrzył na nią uważnie. Nagle kąciki jego ust podniosły się ku górze, a wyraz twarzy się zmienił. Trochę mnie to zaniepokoiło. Miałam wrażenie, że coś kombinuje.
   - Ach, gdzie moje maniery – powiedział nagle, podchodząc do Lily i kłaniając się. - Jestem Juan Quieroz, ale to zapewne już wiesz. I wybacz moje wcześniejsze zachowanie. Byłem nieco... zdenerwowany.
   - Szoszannah Neawiw – odparła wampirzyca, nieco zaskoczona. Ujął jej dłoń i ucałował.
   - Szoszo... co?
   - Szoszannah. Ale możesz mi mówić Lily.
   - Lily? - Juan skrzywił się i pokręcił głową. - To brzmi zbyt... słodko. Już Szoszo lepiej.
   - Szoszannah – powtórzyła, marszcząc brwi.
   - Tak, oczywiście. - Uśmiechnął się szeroko.
   - To jak już się poznaliście, powiesz nam, Juanie, czy ten marynarz to twoja robota? - przerwał im Erik. Spojrzałam na niego zdziwiona. Wyraźnie czułam od niego zazdrość. Zastanawiałam się, czy powinnam powiedzieć o tym Lily. Na pewno by się ucieszyła, w końcu chciała, aby mój opiekun był o nią zazdrosny.
   Wtem do kajuty wszedł kapitan. Drzwi były otwarte, ale zastanawiałam się, czy zapukałby, gdyby były zamknięte?
   - Eriku, chciałem cię przeprosić za to zamieszanie. Marynarze spanikowali i zaraz krzyczą, że to strzyga... A stary John już od dawna miał kłopoty z sercem i mu widocznie stanęło. - Wzruszył ramionami. - Trzeba mu będzie wyprawić pogrzeb – westchnął i wyszedł.
   Przez chwilę trwała cisza. Poczułam się niezręcznie, tak samo Erik, który miał dość niepewną minę.
   - Juan, ja przepraszam... - zaczęłam, ale wampir parsknął tylko i spojrzał na mnie ironicznym wzrokiem. Wyraźnie widziałam pogardę w jego spojrzeniu, co mnie bardzo zabolało.
   - Daruj sobie – warknął i po chwili już go nie było.
   Spojrzałam na Lily, potem na Erika i w końcu na Martina.
   - Mógł od razu powiedzieć, że tego nie zrobił – mruknął ten ostatni. - Kończy się noc – zauważył po chwili. - Powinniśmy wracać do siebie.
   Rozeszliśmy się w milczeniu. Było mi strasznie głupio i miałam zamiar porozmawiać o tym z Juanem przy najbliższej okazji. Posądziłam go o coś, czego nie zrobił. Postanowiłam, że na przyszłość będę ostrożniej wydawać sądy.
   Następnego dnia odbył się pogrzeb marynarza. Nie widziałam go, gdyż pożegnano go rano, ale orientowałam się, jak to wygląda: wspólna modlitwa nad ciałem, owinięcie szczelnie w odpowiednie płótna, włożenie do skrzyni – jeśli posiadali trumnę, to do trumny – i wyrzucenie za burtę.
   Po przebudzeniu ubrałam się i spojrzałam na Szoszannah, która czesała właśnie włosy, spoglądając przed siebie zamyślonym wzrokiem.
   - Dobrze byłoby się teraz przejrzeć – mruknęła. Roześmiałam się.
   - Też mi na początku tego brakowało. Ale teraz chyba czułabym się dziwnie, widząc swoje odbicie. - Westchnęłam i raptownie zmieniłam temat. - Chyba powinnam go przeprosić. Wiesz, już po raz kolejny spotyka mnie w ramionach innego. Nic dziwnego, że jest wściekły.
   - Teraz chcesz go przeprosić? Może lepiej poczekaj, aż trochę ochłonie. - Lily odłożyła szczotkę i usiadła obok mnie. - Nic mu nigdy nie obiecałaś, prawda?
   - No... właściwie to tak. Kiedy wybrałam Edmunda, obiecałam mu, że za sto lat może do mnie przyjść.
   - I minęło to sto lat? - Popatrzyła na mnie dużymi, szarymi oczami.
   - Nie sto. Minęło dokładnie... - Przeliczyłam w myślach. - Trzydzieści.
   - A więc nie powinien mieć żalu. Chociaż... Martin jest przecież wampirem. Wcześniej to byli ludzie, prawda?
   - Tak... i jak odchodził ostatnim razem, powiedział, że do trzech razy sztuka... że znowu się spotkamy. Boję się, że on ciągle mnie kocha...
   - A ty? Co do niego czujesz? - Szoszannah nie spuszczała ze mnie wzroku, ja natomiast nie wiedziałam, co odpowiedzieć. - Nie martw się, Martin tego nie usłyszy.
   - Juan jest mi bliski, ale... nie kocham go. Nie w ten sposób. Zawsze mnie przyciągał, lecz... to nie miłość. - Zamilkłam, patrząc przed siebie szklanym wzrokiem.
   - Ja ci nie pomogę, nie znam się na tym – przyznała Lily, obejmując mnie ramieniem. - Pierwszy raz się zakochałam. Ale skoro mówisz, że nie kochasz Juana, powinnaś z nim poważnie porozmawiać. Przecież za sto lat też go nie pokochasz, prawda? Tym bardziej, jeśli będziesz wtedy z Martinem.
   - No właśnie! To go chyba najbardziej zdenerwowało. To, że jestem z wampirem. Może powinnam do niego pójść? Porozmawiać?
   - Ja bym poczekała.
   Kiwnęłam głową. Poczułam już lekki głód, ale postanowiłam, że jeszcze nie będę się posilać. Lepiej oszczędzać zwierzęta. Kiedy w końcu zaszło słońce, wyszłyśmy na pokład. Po chwili podążyli za nami Martin i Erik. Zatrzymałam się i spojrzałam w morze.
   Panowała idealna wręcz cisza, nie wiał żaden wiatr. Ogarnęła mnie jakaś dziwna melancholia. Gdyby życie mogło być prostsze...
   Poczułam, jak Martin bierze mnie za rękę.
   - Jeśli chcesz, pójdę i go przeproszę.
   Spojrzałam na niego zdumiona.
   - Naprawdę?
   Po jego minie doszłam do wniosku, że to musi być dla niego spore poświęcenie.
   - Nie chcę, żebyś była smutna.
   - Jeśli nie zrobisz tego szczerze, to nie rób tego dla mnie.
   - Tak źle i tak też niedobrze. - Martin wzruszył ramionami, puścił moją dłoń, odwrócił się i podszedł do Erika. Przyszło mi do głowy, że ta propozycja przeprosin to może jego sprawka, gdy nagle na pokład wszedł Juan.
   Zerknął na nas przelotnie i zatrzymał wzrok na Szoszannah.
   - Jak minął dzień, szarooka Szoszo?
   - Szoszannah! - poprawiła go Lily i uśmiechnęła się. - Dosyć monotonnie.
   - Rozumiem, że ty jadasz normalnie?
   Wampirzycę wyraźnie zamurowało na tak bezpośrednie pytanie.
   - Ja starannie dobieram sobie pożywienie – odparła po chwili, pamiętając o kręcących się wokół ludziach. W zasadzie to trudno było o nich zapomnieć; w takim miejscu zapach krwi był szczególnie intensywny, zwłaszcza, że akurat nie wiał najlżejszy nawet wiatr.
   Erik i Martin zerknęli na siebie przelotnie. Dobrze wiedziałam, po czyjej stronie jest teraz mój opiekun. Gdybym jednak kochała Juana... Wtedy mogło być zupełnie inaczej.
   Ale go nie kochałam. A w każdym razie nie tak, jak Martina.
   - W takim razie, gdy już dobijemy do brzegu, zapraszam na kolację przy świetle księżyca. W Hiszpanii mamy bardzo dobre jedzenie. Same smakowite kąski. A gorące słońce wspaniale przypieka te smakołyki, gdy się wgryzasz, czujesz ten soczysty smak... Sama przyjemność!
   Lily patrzyła na wampira okrągłymi oczami. Potem spojrzała niepewnie na Erika, który podszedł do nich powoli.
   - Szoszannah zwykle jada ze mną kolację. Oczywiście nie mam nic przeciwko wspólnemu posiłkowi, jeśli tylko Szoszannah się zgodzi, nawet chętnie udam się z wami. - Popatrzył na Juana wyzywająco, a ja o mało nie parsknęłam śmiechem. Wyraźnie czułam zazdrość Erika. Zdaje się, że Juan, chcąc mi zrobić na złość, przy okazji zdenerwował mojego opiekuna.
   - Zaraz, zaraz, chcesz powiedzieć, że ty... ale ty przecież nigdy... - Popatrzył na Erika w zdumieniu, po czym przeniósł wzrok na Lily. Znowu ujrzałam gniew na jego twarzy. Przyszło mi na myśl, że jeśli Szoszannah faktycznie mu się podoba, to teraz musi być naprawdę zły. No i zapewne ucierpiała też jego męska duma.
   Nagle od strony morza powiał gwałtowny wiatr. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, czemu było ono takie ciche – dokładnie w tej samej chwili, w której jeden z marynarzy, idąc w naszą stronę kołyszącym się krokiem, zawołał przenikliwym głosem:
   - Nadciąga burza! Zanosi się na potężny sztorm!

1 komentarz:

  1. ~Susannah
    21 lutego 2011 o 00:50

    Podoba mi się! Naprawdę mi się podoba! Moje 2 ulubione wampiry i ja :D I do tego Erik wściekle zazdrosny ;). Czegóż chcieć więcej? :)Co do aktualizacji to znasz moje zdanie- ja bym je wprowadzała.
    Odpowiedz
    ~Agata
    21 lutego 2011 o 11:47

    W tym rozdziale podoba mi się bardzo Erik. Dobrze opisane jest jego zachowanie… i ta zazdrość… :DNie brakuje też Martina :) A tego bohatera także lubię :)
    Odpowiedz
    ~Lilith
    21 lutego 2011 o 15:08

    No rozdział bajeczny. Ach ta zazdrość… Widzi nawet to, czego nie ma. Rewelacyjne czekam na więcej. Po prostu twoje opowiadanie mnie wchłonęło. O co do tych opisów… Myślę, że podstawowe wystarczą. Pozdrawiam [taikasanoja]
    Odpowiedz
    ~Kara007
    21 lutego 2011 o 16:29

    Moim zdaniem nie aktualizuj życiorysu bohaterów, dla nowych czytelników będzie ciekawiej ;) Co do notki, jak zawsze bomba ;) Zastanawia mnie tylko jak to się dalej potoczy, czy Juan pogodzi się z Amandą ;) No i czy między Martinem a Juanem wszystko się ułoży ;) Zazdrość Erika jest świetna ;) Pozdrawiam i życzę weny ;)
    Odpowiedz
    ~Lyanne Grey
    21 lutego 2011 o 17:14

    Erik zazdrosny? Robi się coraz lepiej ;) czemu przerwałaś w takim momencie? Akurat wtedy? Hah xD Zauważyłam jeden błąd: „Zaraz przyjdzie Amy, żebyś poszła spać.” -to troszkę dziwnie brzmi ;p lepiej, żeby było: „Przyjdzie zagonić cię do spania” nie brzmi lepiej? pozdrawiam ;*
    Odpowiedz
    ~justilla
    21 lutego 2011 o 20:44

    Końcówka bezcenna (czyli zazdrosny Erik) xD A Juanowi dobrze tak, jeśli o mnie chodzi możesz mu jeszcze dokopać ;)Lepiej nie uzupełniaj aż tak bohaterów. Wielu najpierw czyta opis bohaterów, a sama przyznasz, że u Ciebie jeden zwrot akcji goni drugi.To już kolejna dedykacja dla mnie, dziękuję ;*
    Odpowiedz

    ~Natalia
    21 lutego 2011 o 21:56

    Ojej. Aż tak go nie lubisz?:) Czym sobie biedak zasłużył?:-D
    Odpowiedz
    ~justilla
    21 lutego 2011 o 23:24

    Samym istnieniem xD Edmund i Martin górą, Juan dołem ;)
    Odpowiedz

    ~Cheilin
    21 lutego 2011 o 20:45

    Rozdział oczywiście świetny. Nic dodać, nic ująć … ;]
    Odpowiedz
    ~Isztar
    24 lutego 2011 o 08:55

    I to mi się podoba :D Erik jest zazdrosny, i niech będzie, bardzo dobrze. Chyba lepiej by było, żeby Juan pogodził się z Amandą, ale jeśli tak nie będzie, to możesz zrobić z tego niezły harmageddon :D Nie, lepiej nie aktualizuj ;]
    Odpowiedz
    ~Shinthrae
    25 lutego 2011 o 18:59

    Wybacz, wybacz, wybacz! W tym tygodniu byłam tak strasznie zabiegana, że praktycznie na nic nie miałam czasu. No oczywiście oprócz uczenia się.Podoba mi się:) Chociaż trochę mi szkoda Juana. Najpierw Amanda, a teraz Szoszannah? Hm..Pozdrawiam!
    Odpowiedz
    damonvampire@vp.pl
    13 marca 2011 o 22:00

    Świetnie piszesz:)Hahaha :D Zazdrosne wampirki! ;D
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    1 sierpnia 2011 o 15:47

    Teraz już widzę, że Susannah to Szoszannah. To ona chciała mieć Erika tylko dla siebie, tak? xD A rzeczywiście jest takie imię? Juan jak zawsze zadziorny. Myślał, że se może poderwać Lily, a tu zielony Erik wyskakuje! :D Szykuje się morska burza, powiadasz? Już nie mogę się jej doczekać, bo nad życie kocham burze! ^^
    Odpowiedz
    ~gingerbread
    8 sierpnia 2011 o 14:09

    Zazdrosny Erik – bezcenne :D

    OdpowiedzUsuń