Rozdział XXV - Nadzieja

5.09.2010
 
   Przerwałam, widząc, że Karolina zasypia. Przez chwilę wpatrywałam się w nią z czułością, aż usłyszałam jej równy oddech.
   - Zasnęła? - Do pokoju niemal bezszelestnie wszedł jej brat.
   - Tak.
   - Zaniosę ją do pokoju. - Wziął ją na ręce. Uśmiechnęłam się na ten widok.
   - Wyglądacie jak ja i Erik.
   - Erik? Fajny gość. Pamiętam, jak mi o nim opowiadałaś, kiedy skończyłem dziewiętnaście lat. Był wtedy moim idolem. - Wyszedł z siostrą na rękach, a ja kwadrans później leżałam razem z moim mężem w łóżku.
   Następnego dnia, po śniadaniu Karolina jak zwykle skierowała się do mojego pokoju.
   - Ostatnie, co pamiętam, to wyznanie zakonnicy, że wiedziała, kim jest John. To musiała być niezwykła altruistka, skoro mimo to uratowała mu życie.
   - Też mnie to zdziwiło – odpowiedziałam jej, siadając w moim ulubionym fotelu. Dziewczyna usiadła naprzeciwko mnie. - A wiesz, że dokładnie w tym właśnie momencie mnich przerwał na chwilę swoje opowiadanie?
   - I co powiedział?
   W zamyśleniu spojrzałam w okno, próbując sobie dokładnie przypomnieć wszystko, co się wtedy wydarzyło.

   Mnich zamilkł, dając mi czas na zrozumienie jego słów.
   - Wiedziała. Poznała go, a mimo to... no cóż, to pewnie dlatego, że była zakonnicą – stwierdziłam w końcu.
   - A wiesz, czemu wstąpiła do zakonu? - Mnich pokręcił głową. - Miała zupełnie inne plany, marzenia. Po tym, co się stało, nie wyszła za mąż. Jak ty byś postąpiła? Zabiłabyś go, zostawiła czy uratowała życie?
   Przypomniałam sobie podobną sytuację, kiedy to myśl o zemście za zamordowanie mojej rodziny nie dawała mi spokoju. I kolejna zemsta, tak tragiczna w skutkach. Co bym zrobiła na miejscu Klary?
   - Zostawiłabym go. Nie wiem, czy zabiłabym nieprzytomnego, ale chyba nie zdobyłabym się na tak heroiczny czyn, by uratować życie komuś, kto... nie, nie potrafiłabym. A Klara? Zrobiła to pewnie z poczucia obowiązku?
   - John też tak myślał – odparł zakonnik i wrócił do opowiadania.

   - Skoro wiedziałaś, to czemu mnie uratowałaś?
   - Byłeś umierający. Potrzebowałeś pomocy. Nie mogłam postąpić inaczej. - Wzruszyła ramionami. - I nie żałuję. Ty też nie powinieneś. Każdy ma prawo popełniać błędy. - Jej piękne, zielone oczy patrzyły na niego łagodnie. John zerwał się i wyszedł. Minął kaplicę, nawet nie patrząc w tamtą stronę i udał się do niewielkiego sadu, którym opiekował się zakon. Była już wczesna wiosna, drzewa powoli pokrywały się zielenią. Usiadł na jednym z pni.
   „Sama jest sobie winna”, pomyślał. „Czemu szwendała się wtedy po ulicy? I po mi ratowała życie? Nie prosiłem jej o to. Świętoszkowata zakonnica, ot co. Zrobiła, co musiała.”
   Chciał odejść, ale nie miał dokąd. Błąkał się więc po sadzie i przychodził jedynie na posiłki i spanie. Obserwował pracę zakonnic, które harowały od świtu do nocy, nie mając za to żadnego wynagrodzenia, a utrzymywały się ze zbioru owoców w sadzie oraz datków na klasztor. Większość zakonów posiadało swoje majątki, ale do klarysek nie przystępowały bogate panny, których posagi mogłyby wspomóc klasztor. Do tego zakonu wstępowały kobiety, które chciały pomagać ludziom, a nie – jak w przypadku innych klasztorów – z powodu braku innej perspektywy.
   John zdawał sobie z tego sprawę i nie mógł nie podziwiać tych kobiet, tak innych od tych, które znał do tej pory. Trzeciego dnia po rozmowie, gdy po kolacji wyszedł do sadu, Klara sama podeszła do niego.
   - Możemy porozmawiać? - spytała łagodnie.
   - A o czym? - burknął mężczyzna.
   - Martwię się o ciebie. Nie chcę, żebyś z mojego powodu tak się zadręczał. Spróbuj sobie wybaczyć, Johnie.
   - Sobie? - Spojrzał na nią, chcąc powiedzieć jej coś niemiłego, ale wtedy coś w nim pękło. Oczy napełniły się łzami, a duszę ogarnęło nagłe poczucie winy. Zrozumiał, co zrobił, jak skrzywdził tę kobietę. Niewiele myśląc, padł przed nią na kolana. Pierwszy raz od czasów dzieciństwa płakał.
   - Zrobiłem ci coś strasznego. Siostro Klaro, ja nie potrafię sobie wybaczyć i wiem, że nie mam prawa prosić o wybaczenie ciebie...
   Podeszła i położyła rękę na jego głowie.
   - Ja już dawno ci wybaczyłam. Zostaw przeszłość za sobą. A teraz wstań, przejdźmy się.
   Długo rozmawiali. John opowiedział siostrze o swoim życiu, ona zaś wysłuchała go cierpliwie.
   Od tej pory jego życie się zmieniło; zaczął pracować, pomagać przy chorych, ubogich, cierpiących. Nauczył się cierpliwości, pokory, miłości bliźniego. Poszedł do spowiedzi, zaczął chodzić do kościoła. Nigdy nie spotkał swoich dawnych towarzyszy. Stał się zupełnie innym człowiekiem.

   Mnich umilkł i zamyślił się. Ja również nie byłam w stanie przerwać ciszy. Opowieść była wstrząsająca, ale coś mi w niej nie pasowało.
   - Czy to jest prawdziwa opowieść? John istniał naprawdę? Znałeś go? - pytałam, próbując pochwycić jego wzrok, aby coś z niego wyczytać. Ale zakonnik siedział z pochyloną głową. Nagle uśmiechnął się smutno i szepnął:
   - Znałem go i nadal znam.
   - Co się z nim teraz dzieje?
   Zdjął zakurzone sandały i wyciągnął stopy przed siebie, obserwując je uważnie. Podążyłam za jego wzrokiem i zdumienie zaparło mi dech w piersiach. U obu nóg brakowało mu trzech palców.
   - To... byłeś... jesteś... ty? - Przeniosłam wzrok na jego oczy i dostrzegłam w nich potwierdzenie.
   - Widzisz więc, że nie jestem niewinnym człowiekiem. Zamordowałem niegdyś wielu ludzi. Możesz śmiało mnie zabić i wypić moją krew – powiedział spokojnym głosem, jakby proponował mi ciastko i kawę. Nie wyczułam w jego głosie ironii, jedynie smutek. Gdy znaczenie tych słów dotarło do mojej świadomości, coś dziwnego ścisnęło mnie w gardle.
   - To co innego, ty... nie jesteś już zły. Jesteś dobry. Jak mogłabym cię zabić?
   - Ale jakieś trzydzieści lat temu byś się nie zawahała.
   - Trzydzieści lat temu dopiero się urodziłam – powiedziałam z przekąsem.
   - Hm, jesteś taka młoda? - zdziwił się zakonnik. - No dobrze, ale przyznaj: gdybyś mnie spotkała wtedy na ulicy, nie zawahałabyś się, prawda?
   Pochyliłam głowę. Nie mogłam zaprzeczyć. Przecież takich ludzi właśnie zabijałam.
   - Uważasz, że każdy zbir się nawróci? A ci ludzie, których zabije? Których skrzywdzi? Ja ich tylko powstrzymuję przed ich złymi czynami – argumentowałam.
   - Może masz rację: byłoby lepiej, jakby ktoś mnie zabił, zanim skrzywdziłem Klarę.
   - To... co innego. Ty jesteś wyjątkiem – zaprzeczyłam.
   - Nie, ja tylko dostałem drugą szansę. I uważam, że skoro mi się udało, to każdy na taką zasługuje.
   - Ale nie każdy ją wykorzysta. Niektórzy się nawrócą, bo mają w sobie dobro, lecz inni są źli i nie staną się dobrzy tylko dlatego, że ja daruję im życie.
   - Uważam, że w każdym człowieku jest dobro, tylko niektóre tak dobrze ukryte, że strasznie trudno jest je wydobyć. Poza tym, lepiej jest darować życie stu winnym, niż zabić jednego niewinnego, nie sądzisz? - polemizował mnich.
   Co miałam powiedzieć? Jeśli zaprzeczę, przyznam, że zasłużył na śmierć. A przecież nie był zły. Nigdy wcześniej nie spotkałam kogoś takiego. Spojrzałam mu w oczy; pozwolił mi na to. Dostrzegłam, że ma za sobą o wiele więcej dobrych uczynków, niż złych. Zmienił się. Nie sądziłam, że to możliwe, że ktoś, kto zabija i gwałci może się nawrócić. Myliłam się. Zakonnik szczerze żałował swoich czynów i całe życie za nie pokutował.
   - Kiedy wstąpiłeś do klasztoru? - zapytałam cicho.
   - Rok po rozmowie z siostrą Klarą. Mam nadzieję, że zdążę odkupić swoje winy, nim umrę.
   - A co się stało z siostrą?
   - Złożyła śluby zakonne. Czasami ją widuję i wiem, że z nią wszystko dobrze.
   - A ty? Jesteś szczęśliwy? - spytałam.
   - Codziennie przybliżam się do szczęścia wiecznego. A jeśli chodzi ci o ziemskie życie, to owszem, mam satysfakcję z tego, co robię, bo wiem, że gdyby w moim życiu nie pojawiła się siostra Klara, wybaczając mi mój postępek, umarłbym w gniewie, złości, nienawiści, jak ci, których ty zabijasz, wampirzyco – mówił łagodnym tonem, pełnym smutku.
   - To co mam robić, próbować nawracać złoczyńców na dobrą drogę? - spytałam ironicznie.
   - Tę misję zostaw mnie. Ty po prostu daruj im życie, nie zabijaj ich.
   - A oni wrócą na ulicę i będą robili to samo – upierałam się.
   - Zawsze możesz przyprowadzić ich do mnie.
   Parsknęłam śmiechem, gdy nagle zdałam sobie sprawę, że mówi poważnie.
   - Ciekawy pomysł – stwierdziłam.
   - No, dobrze. Dosyć o mnie. Teraz opowiedz mi swoją historię, dziecko. Czemu czujesz się nieszczęśliwa?
   Nie pytałam go, skąd to wie. To nie miało znaczenia. W głowie miałam mętlik i musiałam sobie wszystko poukładać. Spojrzałam na mnicha, który cierpliwie czekał na odpowiedź. Westchnęłam.
   - Kiedyś było inaczej. Przez rok byłam szczęśliwą mężatką, pomimo że ja byłam wampirzycą, a on łowcą. A potem wszystko się skończyło. - Przypomniałam sobie zdarzenia sprzed dziewięciu lat.
   - Życie wciąż nas doświadcza. Jednak każdy ból, który nas spotkał, każde cierpienie pomaga nam się rozwijać, dążyć do doskonałości. Może spowodować nasz wzrost lub upadek. Będziemy silniejsi lub słabsi. To już zależy od nas, jak to wykorzystamy. - Zamilkł, czekając, co odpowiem. Musiałam przyznać, że mówił mądre rzeczy.
   - To twoje własne przemyślenia? - zapytałam go.
   - Nie do końca. Oprócz pomagania ubogim robimy wiele różnych rzeczy, między innymi przepisujemy mądre księgi. W jednej z nich wyczytałem, że każdy ma jakąś misję do spełnienia; moją misją jest pomaganie potrzebującym. A ty, odkryłaś już swoją?
   Znowu przypomniałam sobie słowa mamy. W tym, co mówił mnich, był sens.
   - Mam w życiu kierować się dobrem. Tylko jak ja mam to robić, skoro muszę pić krew, by przeżyć?
   - Musisz pogodzić się ze swoją przeszłością, zrozumieć teraźniejszość i wziąć się za przyszłość. A wtedy wszystko się ułoży.
   Pokręciłam głową.
   - Nie znasz mojej historii. Nie wiesz, kim naprawdę jestem, co zrobiłam, co przeszłam...
   - To mi opowiedz – przerwał mnich. - Kim jesteś?
   - Księżniczką – wypaliłam. Jego reakcją było lekkie podniesienie brwi. - Francuską księżniczką – dodałam.
   - Hm. Coraz bardziej jestem ciekaw twojej historii, ale jeśli nie chcesz, nie musisz mi o niczym mówić. To zależy tylko od ciebie.
   Zastanawiałam się przez chwilę. Poczułam, że mu ufam. Miałam przeczucie, że on mi pomoże rozwikłać, czemu czuję pustkę w duszy. Właściwie to sama już do tego doszłam dawno temu, potrzebowałam jedynie, by mi to ktoś uświadomił.
   Kiedy już zaczęłam mówić, potok słów popłynął z moich ust jak woda z wodospadu. Opowiedziałam mu o swoim życiu, a on słuchał, kiwając czasem głową. Powiedziałam mu wszystko. Widziałam emocje malujące się na jego twarzy, gdy dochodziłam do traumatycznych wydarzeń. Uśmiechał się łagodnie, gdy opowiadałam o miłości, przyjaźni, o Eriku, Edmundzie, Juanie, Amelii i Chrisie. Gdy mówiłam o zdradach, patrzył ze smutkiem. Nie widziałam w jego wzroku potępienia, kiedy opowiedziałam o moich kochankach, przez co nabrałam do niego jeszcze większego szacunku.
   Kiedy skończyłam, księżyc również kończył już swoją pracę na dzisiaj. Do świtu zostało niewiele ponad godzinę.
   - Dużo przeszłaś, księżniczko Amando – powiedział cicho mnich.
   - Nie nazywaj mnie tak – poprosiłam go. - Już nie jestem księżniczką. Od bardzo dawna.
   - Ale wciąż płynie w tobie królewska krew. Jesteś dzielną kobietą.
   - Wampirzycą – poprawiłam go. - I już zawsze nią będę. Nie mogę nawet wejść do kościoła – dodałam z żalem.
   - Ależ możesz. Musisz tylko przestać zabijać ludzi. Wróć do zwierzęcej krwi, zrezygnuj z tej przyjemności, jaką daje ludzka, a w zamian za to znowu będziesz mogła nosić krzyż na szyi.
   Błyskawicznie zerwałam się z miejsca, stając nad nim. To, co powiedział, wydało mi się nierealne.
   - Nie mogę wrócić. Nie po tym, co zrobiłam. - A jednak myśl o tym wzbudziła we mnie iskierkę nadziei.
   - Każdy może dostać drugą szansę. Ty też.
   Patrzyłam na niego niepewnie. Wciąż siedział, a ja stałam, wpatrując się w jego oczy. Zrozumiałam, że nie kłamie. Uwierzyłam mu.
   - Co mam robić?
   - Przede wszystkim, przejdź na krew zwierzęcą. Dzisiaj się, hm... pożyw, a potem... jak często musisz ją pić?
   - Ludzką – raz na dwa, trzy tygodnie, zwierzęcą – co dwa, trzy dni.
   - A więc zapoluj dziś na jakieś zwierzę, a za dwa, trzy dni przyjdź do mnie. Wiesz, gdzie jest zakon franciszkanów?
   - Dowiem się – odparłam krótko. - A teraz muszę się pośpieszyć, skoro mam jeszcze dziś coś upolować.
   - W takim razie do zobaczenia, Amando. Owocnych łowów. I pamiętaj: wszystko zależy od ciebie. - Z tymi słowami wstał, wyszedł i oddalił się. Kiedy ocknęłam się z odrętwienia, ruszyłam na łowy.

2 komentarze:

  1. justilla
    5 września 2010 o 18:37

    Jak to, fajny z niego gość? Był idolem? Czy chcesz powiedzieć, że Erika nie będzie w przyszłości? Nie możesz go zabić!Czy Amanda przejdzie na krew zwierzęcą? Znowu? Ciekawe czy wytrwa przy tym. Chociaż kolejny tytuł może sugerować, że tak. Jestem ciekawa co wymyślisz w następnej części, może znowu zmieni miejsce zamieszkania?[amica-libri], [poslancy-milosci]
    Odpowiedz
    ~Kara007
    5 września 2010 o 19:26

    wow… Tego się nie spodziewałam… Jestem ciekawa czy to możliwe??? Czy jej się to uda?? Byłoby fajnie. Nie no, już nie mogę się doczekać nn ;) Weny ;***
    Odpowiedz
    lady_serina@vp.pl
    5 września 2010 o 19:59

    „powiedział spokojnym głosem, jakby proponował mi ciastko i kawę” – nie no, z tą kawą to lekka przesada. Według Wikipedii pojawiła się w Europie w XVI wieku, więc… Ciastko jakoś przełknę, ale zamieniłabym to jednak na coś innego. Pomyśl jeszcze nad tym.Jeśli chodzi o nawrócenie Johna, to podoba mi się ono o wiele bardziej niż altruistyczny czyn Klary. I cieszę się bardzo, że rozbudowałaś trochę tę jego historię. Mimo wszystko mam nadzieję, że Amanda również powróci do picia zwierzęcej krwi i będzie mogła odwiedzać kościół. Taki obrót spraw mi się podoba ;).Komentarz dziś krótki, ale chyba powiedziałam wszystko, co miałam do powiedzenia ;> Życzę weny i całuję, Serina.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    5 września 2010 o 22:34

    Ciastko i kawa, bo Amanda opowiada to przecież Karolinie we współczesności, w dialogu bym tego nie zawarła. Ale jeśli to tak dziwnie brzmi, to zmienię:) Pozdrawiam:)
    Odpowiedz
    ~Serina
    6 września 2010 o 13:24

    Można i tak to tłumaczyć, mnie jednak owa „kawa” mocno zgrzytnęła ;>
    Odpowiedz

    ~Agata:)
    5 września 2010 o 21:07

    Bardzo szkoda, że trzecia część już się kończy.. :(Erik musi pozostać!!!Rozdział fajny :)
    Odpowiedz
    ~Aine
    5 września 2010 o 21:20

    Naprawdę lubię tego mnicha :) Zresztą przyznam, że już w poprzednim rozdziale spodziewałam się, że to będzie właśnie ten John :)Pozdrawiam!
    Odpowiedz
    patty11@onet.pl
    6 września 2010 o 21:39

    Eric był moim idolem…nie będzie go?Ale czemu?To moja ulubiona postać męska w twoim opowiadaniu!Nie możesz z niego zrezygnować.Proszę :PA co do rozdziału to świetny jak zwykle.A ciastko i kawa…czy ta osoba,która to napisała nie pomyślała o tym,że Amanda żyje teraz w 21 wieku i takie coś istnieje?Czekam na NN :D

    OdpowiedzUsuń
  2. ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    7 września 2010 o 11:59

    Niesamowita, piękna historia. Tragiczny los mnicha, jego skrucha… i dobre serce Amandy. Bardzo się cieszę, że część IV nie będzie ostatnią. Masz talent!
    Odpowiedz
    ~myy-i-onii.blog.onet.pl
    8 września 2010 o 06:06

    Dziękuję za rady. Faktycznie to „odparła” nie pasuje. A co do profesora to wiesz u mnie na uczelni, często ten sam prowadzi i ćwiczenia i wykład. Co uczelnia to inaczej. A co do tej pracy. To nie chciałam, aby wyszło tak, że Mikie uczył się u tego samego profesora. Ale widocznie tak to jakoś zabrzmiało. A lekkomyślne zachowanie Magdy… chciałam aby właśnie trochę taka była. W każdym razie bardzo dziękuję za uwagi. Twoje zdanie jest dla mnie bardzo ważne! ;)
    Odpowiedz
    krwawypoemat@op.pl
    10 września 2010 o 21:35

    Więc zakonnik nie był taki świętoszkowaty, heh, właściwie wszystko ma swoją drugą stronę medalu nieprawdaż? Rozdział jak zwykle wspaniały, fantastyczny i wyjątkowy ale chyba nie muszę tego pisać, bo doskonale zdajesz sobie z tego sprawę;]Nowy na krwawym-poemacie, pozdrawiam- Nieśmiertelna
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    24 lipca 2011 o 12:01

    Wspaniałe CV posiada ten mnich, John. xD A tak na poważnie, to bardzo dobrze, że Amanda go spotkała. Od dawna potrzebna jej była niezwłoczna pomoc. Pomoc Boga. Jestem katoliczką i gorąco wyznaję wiarę w Boga. Jak widzę Amanda też, więc niezmiernie się cieszę z tego, iż się nawróci. Co prawda nie będzie miała już tak czystego serca jak wcześniej, ale tak jak mówił mnich, każdy zasługuje na drugą szansę. Mam szczere nadzieje, co do nawrócenia naszej pięknej wampirzycy. :) No i dowiedziałam się, że Erik jednak do końca pozostał Opiekunem Amandy. Nic więcej. Hm… Może to i lepiej? xD PS Z tytułu następnego rozdziału wnioskuję, że Amanda powróci do Francji i wykopie srebrny krzyżyk, który niegdyś podarował jej Edmund. Mam rację? ^^

    OdpowiedzUsuń