Rozdział XXIV - Opowieść mnicha

2.09.2010

   - Jeszcze nie śpicie? - Przerwał nam mój ukochany mąż, wchodząc do pokoju.
   - Jeszcze chwilę – poprosiła Karolina, choć widziałam, że oczy już zaczynały jej się kleić. - Intryguje mnie ten zakonnik. Kim był? Czyżbyś uratowała kogoś ważnego?
   - Za chwilę skończymy na dzisiaj – zwróciłam się do niego. Pokiwał głową i wyszedł. Wiedziałam, że wróci do mnie później.
   Dziewczyna obejrzała się za nim.
   - Ciekawa jestem, kiedy dojdziemy do tego momentu, w którym spotkałaś...
   - Jeszcze daleko do tego – przerwałam jej. - Najpierw musiałam przejść przez to wszystko, przez co przeszłam, przeżyć to, co przeżyłam, doświadczyć więcej, niż ktokolwiek mógłby sobie wyobrazić; zarówno dobrych, jak i złych rzeczy...
   - To wracajmy do tego mnicha – postanowiła Karolina i spojrzała na mnie wyczekująco. Pokiwałam głową i wróciłam do owego pamiętnego dnia.


   Odwróciłam głowę, wciąż trzymając draba za gardło i spojrzałam na zakonnika.
   - Nie zabijaj go – powiedział błagalnym głosem.
   Był to wysoki, szczupły mężczyzna po pięćdziesiątce w zakurzonym, brązowym habicie z kapturem, przepasany białym sznurem z trzema węzłami. Rzadkie, ciemne włosy pokrywały jego głowę, łysiejącą już na wierzchołku.
   - Czemu miałabym tego nie zrobić? - zapytałam go, marszcząc brwi.
   - A dlaczego chcesz go zabić? Przecież nic ci nie zrobił – stwierdził braciszek, podchodząc do mnie.
   - Bo jestem głodna – wyjaśniłam uprzejmie, pokazując w ironicznym uśmiechu swoje kły.
   - Zabij zatem mnie zamiast niego – odezwał się zakonnik. Zatrzymał się tuż przede mną. Był odrobinę wyższy ode mnie, a jego morskie oczy wpatrywały się we mnie intensywnie. Bał się, widziałam to w jego oczach, a mimo to ofiarował się jako mój posiłek zamiast tego zbira!
   - Mówisz to poważnie? Chyba nie wiesz, kim jestem.
   Wiedział.
   - Jesteś wampirzycą.
   - I chcesz, bym wypiła twoją krew, zamiast zabijać tego zbira, który cię okradł i groził ci nożem, a gdybym nie zjawiła się w porę... - Jego propozycja wyprowadziła mnie z równowagi.
   - Oszczędź go. - Patrzył na mnie błagalnym wzrokiem. - Weź mnie.
   Zamyśliłam się. Zerknęłam na swoją ofiarę. Trzymał mnie za rękę, próbując oderwać ją od swej szyi i patrzył ze strachem. Takim, jaki czuje każdy złoczyńca, gdy widzi zbliżającą się śmierć. Gdyby nie to, że trzymałam go za gardło, pewnie zacząłby skomleć o litość.
   O wiele bardziej niż prośby mordercy, poruszyło mnie błaganie mnicha. Nie robił tego, bo tak nakazywała mu wiara. Powodem było jego przekonanie, że ten człowiek powinien żyć; widziałam to w oczach zakonnika. Tylko skąd ono się wzięło? Tego już nie wiedziałam.
   Puściłam zbira i pchnęłam go na ziemię.
   - Masz dzisiaj szczęście. Mnich, którego napadłeś, wyprosił twoje życie. Ale nie myśl, że to koniec – ostrzegłam, widząc malującą się na jego twarzy ulgę. - Będę cię obserwować. Jeśli znów kogoś zaatakujesz, rozszarpię ci gardło. - Mówiłam cichym, spokojnym, a jednocześnie pełnym grozy głosem. Mężczyzna zerwał się i rzucił do ucieczki.
   Odwróciłam się i podeszłam do zakonnika. Nie próbował uciekać ani się bronić. Był zdecydowany oddać życie dla kogoś takiego, jak ten morderca.
   - Czemu to zrobiłeś? - zapytałam.
   - Nie chciałem, by przeze mnie zginął człowiek.
   - Ależ zginie. I to niewinny człowiek. Tamten zbir go zabije. Ja mogłam go powstrzymać.
   - A skąd wiesz, że nadal będzie zabijał? - spytał mnich pełnym emocji głosem. - To nie ty powinnaś decydować, kiedy kto ma umrzeć.
   Wzruszyłam ramionami i odwróciłam się.
   - I tak będę musiała kogoś zabić dzisiejszej nocy – rzuciłam mu, odchodząc.
   - Nie zabijesz mnie? - W jego głosie usłyszałam zdziwienie. Odwróciłam się i pokręciłam głową.
   - Oczywiście, że nie. Zabijam tylko morderców. Nie piję krwi niewinnych.
   Na jego twarzy ujrzałam ulgę. Uznałam, że to trochę dziwne, ucinać sobie pogawędkę z mnichem o piciu krwi. Już miałam odejść, gdy ponownie mnie zatrzymał.
   - Nie jesteś zła. - W jego głosie brzmiało zdumienie.
   - Nie jestem też dobra – westchnęłam. Zakonnik skinął na mnie.
   - Chodź ze mną, dziecko.
   Dziecko? Spojrzałam na niego rozbawiona, ale poszłam za nim. Byłam ciekawa, czego ode mnie chce. Doszliśmy do jakiegoś opuszczonego domu; mnich przeszedł przez wyłamane drzwi i ruszył dalej, a ja za nim. Znaleźliśmy się w pokoju, na którym był tylko siennik. Puste, ciemne otoczenie nadawało temu miejscu ponurą atmosferę. Pokój rozjaśniał nieco blask księżyca, wpadający przez okno bez szyby.
   - Gdzie jesteśmy? - zapytałam. - Chyba tu nie mieszkasz?
   - W spokojnym miejscu, nikt tu nie przychodzi. A mieszkam w klasztorze.
   No tak, przecież był zakonnikiem.
   - Jestem ze zgromadzenia franciszkanów.
   Zerknęłam na jego habit.
   - Zawsze byłam ciekawa, co oznaczają te trzy węzły.
   - Symbolizują trzy składane przez braci mniejszych śluby: posłuszeństwa, ubóstwa i czystości – wyjaśnił mnich i usiadł na sienniku, kiwając ręką, bym usiadła obok niego. - W innych okolicznościach zapewne uznane by to było za niemoralne; przebywanie sam na sam w obecności tak pięknej kobiety. Myślę jednak, że w tym momencie nie ma to żadnego znaczenia – stwierdził z zabawnym błyskiem w oku. Uśmiechnęłam się i usiadłam.
   - Nie boisz się mnie – stwierdziłam. - A śmierci się boisz?
   - A czegóż się bać? Każdy kiedyś umrze. Sprawiedliwość dosięgnie każdego.
   - Po co mnie tu przyprowadziłeś? - spytałam, marszcząc brwi. Przemknęło mi przez głowę, że może jest łowcą w przebraniu mnicha, ale kiedy spojrzałam mu w oczy, porzuciłam tę myśl.
   - Zawsze zastanawiałem się, czemu wampiry nie piją zwierzęcej krwi. I po co te maski? - Wskazał na moją twarz.
   - Maska jest po to, by nikt mnie nie rozpoznał, gdybym przypadkiem spotkała kogoś, kogo znam. A krew... cóż, kiedyś piłam zwierzęcą krew. Ale pewnego dnia zbiry podobne do tych, którzy cię zaatakowali, zabili mojego męża – człowieka. - Zamilkłam, ciekawa, jak on na to zareaguje.
   - Opowiem ci historię kogoś, kogo kiedyś dobrze znałem – powiedział mnich po chwili milczenia.
   - Słucham. - Spojrzałam na niego z zaciekawieniem.
   Zakonnik oparł się o ścianę, wyciągnął nogi przed siebie i zaczął mówić.

   Była cicha, spokojna, letnia noc. Na obrzeżach Londynu znajdował się stary budynek, w którym nocowała banda rzezimieszków. Było to pięciu mężczyzn, wszyscy to dzieci ulicy lub popularnych rabusiów, powieszonych za swe zbrodnie. Ich przywódcą był Billy, najsilniejszy z nich. Każdy był w czymś najlepszy. John, wysoki, ciemnowłosy mężczyzna, był niezły w celnym strzelaniu. Nie znał swojego ojca, więc nie miał się czym szczycić, w przeciwieństwie do swego przywódcy, który z dumą opowiadał o swoim nieustraszonym rodzicu, zastrzelonym podczas ucieczki spod szubienicy. Johna wychowała matka pracująca w gospodzie cieszącą się bardzo złą opinią, w charakterze, hm... kobiety do wynajęcia.
   Trzech pozostałych towarzyszów również nie miało szczęśliwego dzieciństwa ani dobrej sławy. Zabójca, rabuś i podpalacz.
   - Kończą się szterlingi, jadła też już niewiele – odezwał się Billy. Jego towarzysze pokiwali głowami. Żaden nie miał wątpliwości, czym zajmą się tej nocy.
   Wyruszyli na rozbój. To był dla nich chleb powszedni. John nie lubował się co prawda w zabijaniu, ale nieraz już zdarzyło mu się ugodzić nożem opornego nieszczęśnika, który chciał zachować swą sakiewkę dla siebie.
   Dochodzili już do jednej z gospód, w której jedli i pili za darmo, wykorzystując strach właściciela, gdy jeden z nich zauważył biegnącą nieopodal postać. Uciekinier wyraźnie się śpieszył, a dowódca rabusiów, który miał sokoli niemal wzrok rozpoznał, że była to kobieta.
   - Łapcie tę niewiastę – rozkazał. Dwóch drabów rzuciło się w pogoń. Kobieta nie miała szans.
   Niejednokrotnie zdarzało się im pohańbić niewinną kobietę. Uważali to za dobrą zabawę. Dla Johna, który dołączył do nich niedawno, był to pierwszy raz. Wcześniej miał jedynie dziewki z gospody, które chętnie oddawały się za pieniądze. Nie mógł jednak źle wypaść przy towarzyszach. Jedyne, co zapamiętał z tej nocy, to jasne włosy przerażonej, młodej dziewczyny i zielone oczy zaszklone łzami. Zostawili ją, na wpół nieprzytomną i poszli do gospody.
   Minęło prawie pół roku, ale John nie zapomniał jej twarzy. Nie wiedział, dlaczego. Patrząc na każdą kobietę, przypominał sobie tamtą. Nie, żeby miał wyrzuty sumienia. Nie uważał bowiem, by zrobił coś szczególnie złego. A przynajmniej nic gorszego od morderstw, których wcześniej się dopuszczał. Mając za przykład swoją matkę, od której uciekł, gdy skończył dziesięć lat, nie miał zbyt dobrego mniemania o kobietach.
   Pewnego zimowego dnia John pokłócił się ze swymi towarzyszami. Poszło o jakąś błahostkę, a skończyło się na ostrej bójce. Ciężko rannego Johna bandyci porzucili w rowie i zostawili na pewną śmierć, jako że był dość duży mróz.
   Obudził się w dziwnym, chłodnym pomieszczeniu, okryty ciepłymi kocami. W pokoju panował półmrok, ale dostrzegł trzy łóżka, stojące obok tego, na którym leżał, a na nich ludzi.
   - Gdzie ja jestem? - jęknął, czując potworny ból na całym ciele. Przypomniał sobie ostatnie zdarzenia: bójkę, przegraną, a potem przeraźliwe zimno, gdy leżał na śniegu i czekał na śmierć...
   - Jesteśmy w szpitalu przy zakonie sióstr klarysek – odpowiedział mu jeden z mężczyzn leżących obok. - Siostra Klara cię znalazła i kazała tutaj przynieść.
   - Aha – mruknął John. Zamknął oczy i zapadł w sen.
   Następnego dnia obudził go hałas. W pokoju było już całkiem jasno; słońce wpadało przez niewielkie okno i oświetlało ponure wnętrze obdartego budynku, który był własnością klasztoru i służył za szpital. Zerknął na sąsiednie łóżka; jeden mężczyzna leżał w gorączce, pozostali siedzieli i rozmawiali. Umilkli, gdy się przebudził.
   - Wody – jęknął John. Ktoś zawołał siostrę. Przez drzwi weszła młoda zakonnica z miską. Miała na sobie długi, czarny habit, przewiązany jasnym sznurem z trzema węzłami oraz białe zawicie głowy. Jasne włosy, wystające z chusty i duże, zielone oczy.
   Mężczyzna poznał ją od razu.  To była ta kobieta, którą skrzywdzili.
   - Witaj – powiedziała z uśmiechem. - Jestem siostra Klara. Właściwie, to nie jestem jeszcze zakonnicą, tylko postulantką, ale niebawem przejdę do nowicjatu, a potem złożę śluby zakonne – wyjaśniła radośnie. Promieniała ciepłem i czymś, czego John nigdy wcześniej nie widział. Dobrem. Podeszła do niego i przyłożyła mu miskę do ust. Napił się i z trudem usiadł. Nie poznała mnie, pomyślał.
   - Jak długo tu jestem? - zapytał niechętnym tonem.
   - Trzy dni – odparła, poprawiając mu poduszkę. - Prawie zamarzłeś, ale na szczęście wracałam właśnie od potrzebujących i cię znalazłam.
   - Powinnaś mnie była zostawić – warknął John. - Po co mnie tu przywlokłaś?
   - To ty uważasz, że powinnam – odparła poważnie siostra. - Ja wiem, że dobrze zrobiłam.
   Przez resztę dnia mężczyzna w ogóle się nie odzywał. Nienawidził tej kobiety za to, że go uratowała. Miał ochotę wyznać jej, kim jest i roześmiać jej się w twarz, ale tego nie zrobił. Nie wiedział, co go powstrzymuje. Wtedy jeszcze nie.
   Pomimo że wrócił do życia, nie mógł jeszcze chodzić. Zaatakowała go gangrena; lekarz musiał mu obciąć po trzy palce u stóp. Kuracja trwała długo. Codziennie widywał różne siostry, ale najczęściej Klarę. Ze zdumieniem stwierdził, że lubi na nią patrzeć, choć nie przyznawał się do tego nawet przed samym sobą. Obserwował, jak opiekuje się chorymi, dodaje otuchy cierpiącym, siedzi przy umierających, płacze razem z rodzinami zmarłych. Zazdrościł tym, którzy z nią rozmawiali; John się do niej nie odzywał. Bał się, że gdy powie choć słowo, wyzna jej wszystko.
   Raz w tygodniu przychodził ksiądz i spowiadał. John odmawiał, twierdząc, że mu to niepotrzebne. Pewnego dnia, gdy mógł już chodzić, postanowił, że się stąd wyniesie. Długo czekał na ten dzień, gdy już nie będzie musiał codziennie patrzeć na pełną serdeczności twarz zakonnicy i słuchać jej życzliwego głosu. Problem nastąpił, gdy mógł to zrobić, bo tak naprawdę, to nie miał dokąd pójść. Nie chciał wracać do ludzi, którzy zostawili go na pewną śmierć.
   - Powinienem już stąd wyjść – powiedział do siostry. Były to jego pierwsze słowa, odkąd ją zobaczył.
   - Dokąd pójdziesz? - zapytała. W jej głosie słychać było szczerą troskę. Wzruszył ramionami.
   - Nie wiem. Ale to już nie jest siostry kłopot. Swoje zrobiłaś.
   - Mylisz się, jeszcze nie. - Spojrzała mu prosto w oczy i zapytała: - Co cię gryzie, Johnie? Powiedz mi prawdę.
   Poczuł złość. Niewiele myśląc, powiedział jej.
   - Pamiętasz pewną, lipcową noc? Ja też tam wtedy byłem. - Czekał, jak zareaguje. Zmiesza się? Rozpłacze? Wyrzuci go za drzwi? Na pewno pożałuje, że uratowała mu życie.
   Lecz Klara spojrzała na niego z powagą i skinęła głową.
   - Pamiętam – odparła smutno. - Trudno jest zapomnieć.
   - To znaczy, że... poznałaś mnie, gdy mnie tu przynieśli? - zdumiał się John.
   - Nie. Poznałam cię już wtedy, gdy pochyliłam się nad tobą, leżącym w rowie, niemal zamarzniętym. Poznałam cię od razu.

2 komentarze:

  1. ~Susannah
    2 września 2010 o 19:11

    Ładne…:)
    Odpowiedz
    ~justilla
    2 września 2010 o 19:16

    Miłosierna samarytanka… Cóż, nie zaciekawiło mnie tak bardzo jak poprzedni rozdział. Chociaż początek był ciekawy, jak to mnich się chciał poświęcić za zbira. Ciekawe co wyniknie z tego spotkania.Nadzieja… Hmm, ciekawe o co chodzi :)[amica-libri], [poslancy-milosci], [pasja-gotowania]
    Odpowiedz
    ~Alice
    2 września 2010 o 19:25

    Korzystając z resztek wolnego czasu przeczytałam rozdział.Ciekawa była ta opowieść mnicha, chociaż sam mnich ciekawszy. Jednak… wolę Tajemnicze blizny, Gorąca krew nie jest jeszcze taka doskonała.Pozdrawiam i mam nadzieję, że zrobisz mi prezent na urodziny i wstawisz wtedy ostatni rozdział ;).
    Odpowiedz
    ~izzy
    2 września 2010 o 20:31

    A mnie się bardzo podoba. W ogóle śliczny szablon. Błędów nie widziałam i to jest strasznie irytujące, bo lubię się czepiać, a tu nie mam do czego. Nie rozumiem jeszcze dlaczego mnich opowiada jej tę historię, ale pewnie tego dowiem się w następnym rozdziale. To prawie koniec III cz. Mam nadzieję, że będzie czwarta. Będzie? Pozdrawiam ;*
    Odpowiedz

    ~Natalia
    2 września 2010 o 20:44

    Oczywiście, że będzie:) Jakby nie było, to miałabym porządnie przechlapane u co najmniej jednej osoby:):):)
    Odpowiedz
    ~Susannah
    3 września 2010 o 17:14

    No ba :D
    Odpowiedz

    ~Patrycja
    2 września 2010 o 20:48

    boski rozdział.myślę już,że wiem o co chodzi temu mnichowi.ale mogę się mylić :D szablon śliczny,co już zresztą pisałam.czekam na NN.
    Odpowiedz
    ~Kara007
    2 września 2010 o 21:01

    łoooł… takiej historii się nie spodziewałam. Zawsze umiesz zaskoczyć. Notka jak zawsze świetna, tylko jestem ciekawa do czego zmierza mnich i jakie wnioski z tego ona wyciągnie… Weny ;*****
    Odpowiedz
    ~Agata
    3 września 2010 o 09:06

    Hej! Wolisz piłę powiadasz? Ok! Masz jak w banku ;DA co do rozdziału. Podoba mi się ten mnich i w ogóle wszystko z nim związane. Poprzedni rozdział był ciekawszy, choć nie mówię, że ten był nudny.. Co to to nie :)) Ty nie piszesz nudnych rozdziałów ;D[bez-pamietna] [czytamy-ksiazki]
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    3 września 2010 o 09:26

    Piękny szablon! Czytają rozdział miałam odczucie, że jest jakiś inny. Historia mnicha i sam mnich wydaje się mi być bardzo intrygujący. Czekam z niecierpliwością na przedostatni rozdział.

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Serina
    3 września 2010 o 16:26

    Śliczna grafika, piękne zdjęcie na nagłówku. Alice robi bardzo ładne szablony, z tego co tu widzę. Błędów parę, w szczególności powtórzenia być i mieć (patrz fragmenty opowieści mnicha).W momencie, kiedy Karolina już, już miała wypowiedzieć imię męża Amandy, ta jej przerwała! Ach, słodka niepewność… Wiesz, jak zaciekawić czytelnika ;).Hm… Mam mieszane uczucia co do tego rozdziału. Z jednej strony jak zwykle ciekawe zakończenie i bardzo sympatyczny mnich, którego od razu polubiłam (notabene, świetne wtrącenie ciekawostki na temat tych trzech węzłów), z drugiej jednak… W Klarze od razu wyczuwam tak zwaną Mary Sue. Może osąd ten jest brutalny (zwykłam zwracać dużą uwagę na pierwsze wrażenie), niemniej jednak nie odwołam go, póki wszystko się nie wyjaśni. Mimo tej wiary, która bije od bohaterki opowiadania mnicha, nie sądzę, by to, co zrobili jej ci… zbóje, nie wpłynęło na nią. I coś czuję, że ona jednak zrezygnuje z zakonu i weźmie Johna za męża. To jednak niespecjalnie mnie zadowoliłoby, jako że uwielbiam smutne, ponure, płaczliwe zwroty akcji, dlatego też liczę, że w tej kwestii zaskoczysz. Rozdział ogółem nie był zły, choć jednak poprzedni podobał mi się nieco bardziej. Zrobiłam się wybredna ;p. Życzę weny i pozdrawiam serdecznie, Serina.
    Odpowiedz
    ~Nieśmiertelna
    3 września 2010 o 22:36

    Pierwsze co rzuciło mi się w oczy od razu to cudowny szablon, trudno w to uwierzyć ale jest naprawdę wiele lepszy od poprzedniego, choć tamten przecież też był wspaniały! Ugh, poplątałam się trochę, ale mam nadzieję, że zrozumiesz o co mi chodzi;PP Sam rozdział był takim przerywnikiem i małą odskocznią od akcji opowiadania, aczkolwiek bardzo miło się go czytało. Znów nie widziałam żadnych błędów, tylko wyhaczyłam powtórzenie na samym początku, wyraz ‚wróciłam’ pojawia się w różnej odmianie w- chyba- w jednym zdaniu dwukrotnie i jeszcze w kolejnym raz.No cóż, z niecierpliwością czekam na kolejny post i pozdrawiam serdecznie.krwawy-poemat; szklana-tajemnica
    Odpowiedz
    ~Aine
    4 września 2010 o 09:50

    Świetny rozdział, zresztą, jak zwykle :] Co do szablonu… Ten odcień niebieskiego jest jednym z moich ulubionych ^^ Subiektywnie stwierdzę, że jest lepszy od poprzedniego, a on przecież też był wspaniały :)Pozdrawiam!
    Odpowiedz
    ~Ariss
    4 września 2010 o 16:29

    Śliczny szablon xD Rozdział przyzwoity, chociaż nie tak dobry jak poprzednie. Brakuje mi zaskakującego końca historii opowiadanej przez mnicha.
    Odpowiedz
    ~Kara007 i Gulka3
    5 września 2010 o 11:34

    To tylko praktyki ;) Dasz radę ;) Wierzymy w Ciebie ;**
    Odpowiedz
    ~justilla
    5 września 2010 o 16:11

    Nie, jeszcze nie. Czekam na premierę, ma być na jesieni, tylko nie wiem kiedy dokładnie. [amica-libri]
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    24 lipca 2011 o 11:54

    Klara, siostra miłosierdzia? xD Ciekawa opowieść. Pewnie za chwilę wypłynie z niej jakiś morał. :) Bardzo cieszę się szczęściem Amelii, Arthura i ich córeczki Rose (świetne imię). :D Fajnie, ze chociaż im się ułożyło. :)

    OdpowiedzUsuń