Rozdział XXIII - Pożegnania

22.01.2011

   - Azja to ciekawy pomysł – stwierdziła Karolina. - No i zwiedziłaś pewnie kawał świata. Europa, Azja, Afryka... A co potem? Ameryka?
   - Jakbyś zgadła – roześmiałam się. - Ale pamiętaj, że był dopiero czternasty wiek. Teraz świat wygląda trochę inaczej.
   - Nie wątpię. - Dziewczyna spojrzała przed siebie. Byłyśmy już w połowie drogi do domu. - A kiedy wróciłaś? Czy Paul, Vici i Rose jeszcze żyli?
   - Tylko jedno z nich. Ale nie uprzedzajmy faktów – zganiłam ją. - Wróćmy raczej do momentu, gdy nadszedł czas naszej wielkiej podróży w nieznane.

   W końcu nadeszła ta chwila. Czekały nas trudne pożegnania. Statek miał odpłynąć przed wschodem. Wszystko było zorganizowane; żywe zwierzęta, byśmy z głodu nie pozabijali marynarzy, specjalne kajuty, do których w dzień nikt nie miał prawa zaglądać i wielkie, podłużne skrzynie, które miały nam służyć zamiast trumien.
   W porcie było niewiele ludzi. Kate i Andy tuż po zmierzchu osobiście przyszli na przystań, by nas pożegnać.
   - Udanej podróży, gorącokrwista Amando – powiedział Andy i ucałował zarówno moją dłoń, jak i dłoń Lily. Erikowi skinął głową, a Martina zignorował.
   - Żegnajcie, mam nadzieję, że jeszcze się zobaczymy. - Katherine podeszła do mnie i uścisnęła. Stałam sztywno, ale jej nie odepchnęłam. - Przepraszam za wszystko, Amando – szepnęła mi do ucha. - I pamiętaj, że jeśli będziesz potrzebować pomocy, zawsze możesz się do nas zwrócić.
   - Będę pamiętać, Kate. - Uśmiechnęłam się blado i odsunęłam się. - Do zobaczenia. - Patrzyłam, jak odchodzą i zastanawiałam się nad jej słowami. Wiedziałam, że nie kłamała. „Może kiedyś będę musiała się z czymś do niej zwrócić”, pomyślałam.
   W porcie czekali na nas także Darius, Leon i reszta armii Andy'ego. Pożegnali nas ze śpiewem na ustach. Dosłownie. Zaśpiewali starą, trochę smutną piosenkę o podróży i życzyli nam wszystkiego dobrego. Cieszyłam się, że nie zapomnieli, jak walczyliśmy ramię przy ramieniu z ludźmi Olivera.
   - Dziękujemy – powiedziałam z uśmiechem. - Jesteście wspaniali.
   - Ale wrócicie kiedyś? - zapytał Leon.
   - Oczywiście, że wrócimy.
   Darius ucałował moją dłoń z szacunkiem. Po chwili już wszystkie wampiry wróciły do siebie. Zostałam ja, Erik, Lily i Martin oraz nasza rodzina.
   Najtrudniej było się rozstać z najbliższymi. Rose się popłakała, podobnie Amelia. Vici też z trudem powstrzymywała łzy. W końcu kapitan, wysoki, postawny człowiek podszedł do nas.
   - Czas wypływać – zwrócił się do Erika. Wiedział doskonale, kim jesteśmy, gdyż mój opiekun kiedyś uratował mu życie. Stąd bez zbędnych pytań zgodził się na zabranie nas, naszych dziwnych bagaży oraz zwierząt na swój statek.
   Westchnęłam i spojrzałam na moich bliskich. Rozpoczęło się pożegnanie. Rose z płaczem rzuciła mi się na szyję. Wiedziałam, że mogę już jej nigdy nie zobaczyć. Ani jej, ani Vici czy Paula. Uściskałam ją i szepnęłam do ucha:
   - Życzę ci, droga Rose, byś zawsze była taka wesoła i uśmiechnięta, aby smutek nie wkradł się nigdy w twoje serce. Mam nadzieję, że odnajdziesz swoje szczęście z tym mężczyzną, którego pokochałaś.
   - I ja mam nadzieję, że ułoży ci się z Martinem – odparła Rose, ocierając oczy.
   Potem podeszła do mnie Victoria. Uścisnęłam ją i spojrzałam na nią uważnie.
   - Bądź rozsądna, Vici. Pamiętaj o tym, co ci powiedziałam i jeśli takie jest twoje przeznaczenie, pójdź za nim. Ale jeśli masz pozostać człowiekiem, nie rób czegoś, czego będziesz potem żałować. No, to chyba tyle mojego kazania. - Uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po policzku. - Wszystkiego dobrego, skarbie.
   - Dziękuję, ciociu. Miłej podróży i wypełnienia swojego przeznaczenia – powiedziała poważnym tonem.
   Jej słowa trochę mnie zastanowiły. Przypomniała mi o czymś ważnym – o tym, co miałam zrobić. Miałam zadanie do spełnienia i wiedziałam, że kiedy będę gotowa, będę musiała je wypełnić.
   Następnie podszedł do mnie Paul.
   - Powodzenia, ciociu Amando. I wróć do nas.
   - Opiekuj się siostrami – powiedziałam z uśmiechem, przytulając go. Zmierzwiłam żartobliwie jego ciemne włosy i rozciągnęłam usta w smutnym uśmiechu. - I dobrze sobie wybierz towarzyszkę życia.
   - O to się nie martw, Amando. Założę się, że rodzice wybadają ją dokładnie. - Skrzywił się niechętnie. Roześmiałam się cicho.
   - Biedaczka, nie ma szans, żeby cokolwiek ukryć.
   Podszedł do mnie Arthur i objął mnie swoimi silnymi ramionami.
   - Dbaj o siebie, Amando. I pamiętaj, że tu zawsze będzie twój dom. Nie we Francji czy gdziekolwiek indziej. Właśnie tutaj.
   Uśmiechnęłam się, powstrzymując łzy.
   - Dziękuję, Arthurze. Opiekuj się rodziną. Niedługo się zobaczymy... Czas minie błyskawicznie.
   - Tak... minie. Będziemy czekać.
   Najdłużej żegnałam się z hrabiną. Była moją przyjaciółką. Pierwszą, jaką miałam. Długo stałyśmy objęte. Płakałam, ona też. Dobrze, że w porcie już prawie nikogo nie było, bo wyglądałyśmy, jakby ktoś pociął nam twarze. Krwawe łzy spływały nam obficie, plamiąc ubrania.
   - Będę za tobą tęsknić – szepnęła Amelia, przytulając policzek do mojego ramienia.
   - Ja za tobą też, moja przyjaciółko. - Przypomniałam sobie, jak się poznałyśmy dwadzieścia cztery lata temu. Jak uświadomiła mi, że powinnam przestać rozpaczać za Edmundem. I potem, gdy spotkałam ją w domu Chrisa. Jak się cieszyła, że będę jej macochą. Przypomniałam sobie szukanie jej odpowiedniego kandydata na męża, w końcu znalezienie Arthura. Narodziny Rose, Vici i Paula, przemiana w wampira, zmiana hrabiego... Westchnęłam. - Odwiedzę cię niedługo. Zanim się obejrzysz, już będziemy z powrotem. - Uściskałyśmy się raz jeszcze, po czym spojrzałam w stronę statku.
   - Na nas już czas – powiedziała Lily cicho. Również wyściskała wszystkich po kolei. Wszyscy ją naprawdę polubiliśmy, jej roztrzepanie, ale także zdrowy rozsądek, kiedy było to potrzebne. Jej uśmiech i życzliwość oraz to, że dzięki niej Erik odżył. Była u nas gościem; teraz miała być naszą przewodniczką. Przewodniczką w drodze do Izraela, a właściwie to Palestyny, bo tak wówczas nazywało się państwo żydowskie, będące wtedy pod panowaniem Arabów.
   Spojrzałam po raz ostatni na moich przyjaciół, których opuszczałam. Na każdego po kolei. Zakręconą Rose. Poważną Victorię. Wesołego Paula. Opiekuńczego Arthura i w końcu – moją kochaną Amelię.
   Wsiedliśmy powoli na statek. Załoga już szykowała się do drogi. Wydawało mi się, że tak niedawno płynęłam w stronę Anglii. Patrzyłam w stronę oddalającej się wyspy w zamyśleniu. Coś mnie nurtowało, ale nie potrafiłam stwierdzić, co. Widziałam, jak Cravenowie odwracają się i wracają do domu. Patrzyłam jeszcze za nimi, kiedy zniknęli. W końcu trzeba było zejść do kasztelu. Wschodziło słońce.
   Statek był dość duży, tzw. holk. Obok kogi był to najpopularniejszy ówcześnie żaglowiec, dwu-kasztelowy i trój-żaglowy. Kasztel, czyli konstrukcja napokładowa, wznosił się ponad płaszczyznę pokładu. Rufowy przeznaczony był dla nas, kapitana i ważniejszych marynarzy, dziobowy zaś dla pozostałych.
   Dostaliśmy dwie kajuty. Ja i Lily zajęłyśmy jedną, a Erik i Martin drugą. Wchodząc, usłyszałam – dzięki wampirzemu słuchowi – jak marynarze marudzą na obecność kobiet na pokładzie. Ciekawe, co by powiedzieli na obecność wampirów? Roześmiałam się cicho na tę myśl.
   - Mówią, jakby kobiety były samym złem – stwierdziła Szoszannah pochmurnie, wyciągając swoją trumnę – a właściwie ogromną skrzynię – i wyjmując z niej rzeczy.
   - Mężczyźni – mruknęłam ironicznie, podchodząc do swojej i robiąc to samo. - Boją się kobiet? To wampirów powinni się bać.
   - Raczej strzyg – poprawiła mnie Lily, układając w skrzyni koce i poduszkę. - To strzygi dają się rozpoznać podczas podróży, bo są krwiożercze i bezrozumne. Ja jeszcze żadnej nie spotkałam, ale Erik mi o nich opowiadał.
   - Mi też o nich mówił. I podobno boją się czosnku. - Przypomniałam sobie, jak mój opiekun w czasie poprzedniej podróży musiał zjeść czosnek i opowiedziałam o tym wampirzycy.
   - Biedny Erik. Ale go wrobiłaś – roześmiała się Szoszannah i weszła do trumny. - Dobrego wypoczynku, Amando.
   - A dziękuję i wzajemnie. - Posłałam jej serdeczny uśmiech i zamknęłam trumnę.
   Kiedy się obudziłam, Szoszannah już nie było.
   - No tak, pewnie jak zwykle będę ostatnia – mruknęłam. Wyszłam z trumny, schowałam ją, przebrałam się i wyjrzałam z kajuty. Rozległo się skrzypnięcie drzwi i z naprzeciwka wyszedł Martin.
   - Witaj, Amando. Eee... dobrze spałaś?
   - Tak, dobrze... - Uśmiechnęłam się. - Wszyscy już wstali?
   - No... wszyscy, już po południu.
   Kiwnęłam głową niepewnie i rozejrzałam się po ciasnym korytarzyku.
   - A gdzie oni są?
   - Erik i Szoszannah są w kajucie. Rozmawiają. - Oparł się plecami o ścianę, patrząc na mnie z wahaniem. Nagle poczułam się skrępowana. Miałam ochotę podejść i go przytulić, a jednocześnie bałam się, że mnie odrzuci. Na szczęście wyszedł mój opiekun z Lily i weszliśmy do kajuty.
   Popołudnie minęło nam na planach podróży. Kiedy mówili o Hiszpanii, miałam wrażenie, że ucieka mi jakaś ważna myśl.
   Gdy nadszedł wieczór i słońce w końcu skryło się za chmurami, z przyjemnością wyszłam na pokład. Ignorując niechętne spojrzenia marynarzy, podeszłam do burty. Poczułam delikatny powiew na twarzy i uśmiechnęłam się. Spojrzałam na morze. Nie w stronę Anglii, lecz Hiszpanii. Nie chciałam już oglądać się w przeszłość. Przede mną przyszłość. Miałam nadzieję, że przyniesie mi więcej szczęścia niż bólu.
   Usłyszałam kroki i spojrzałam na Martina, który stanął obok mnie. Wpatrywał się w morze, potem w niebo.
   - To niesamowite. Świat jest taki piękny. Oczami wampira...
   - Ćśśś – syknęłam, patrząc ostrzegawczo na kręcących się marynarzy i majtków. - Ja też byłam taka zachwycona, kiedy po raz pierwszy to dostrzegłam – powiedziałam cicho. - Te kolory... wyraźne kształty...
   - To jest duży plus.
   Westchnęłam.
   - Ale więcej jest minusów, tak? - zapytałam. Spojrzał na mnie w zamyśleniu. Jego brązowe oczy mnie przyciągały. Miałam ochotę dotknąć jego policzka, poczuć ponownie smak jego ust... Jego głos wyrwał mnie z tych myśli.
   - Nie ma sensu wyliczać plusów i minusów. Nie teraz, kiedy jest już za późno.
   Spojrzałam na niego ze zdumieniem.
   - To znaczy, że... żałujesz? Tego, że jesteś wampirem?
   - Czego mam żałować? Przecież nie zależało to ode mnie. Nie miałem tu nic do powiedzenia.
   - Umierałeś. Mieliśmy pozwolić ci umrzeć? - Chciałam go przekonać, że to było jedyne wyjście, ale jak miałam to zrobić, skoro wiedziałam, że to on miał rację? Każdy powinien mieć wybór. Ja go miałam. Erik pewnie by mnie nie zmienił, gdybym powiedziała: nie. Martin nie miał wyboru. Został go pozbawiony, gdyż leżał nieprzytomny. Zadecydowaliśmy za niego.
   - Nie wiem. Teraz to już i tak nie ma znaczenia. - Wzruszył ramionami.
   - To o co ci chodzi? - Miałam niemiłe wrażenie, że mnie o coś oskarża. Zamiast odpowiedzieć, pokręcił głową i ponownie spojrzał w gwiazdy. Postanowiłam, że nie będę już więcej pytać. Jeśli zechce mi powiedzieć, powie. A jeśli nie... to i tak nic z niego nie wycisnę. Przekonałam się już, że mężczyźni z natury są skryci. Nawet Erik był czasami dla mnie zagadką. Cieszyłam się, że nie siedzi ciągle w mojej głowie, jak to robił Oliver z Kate, ale nieraz chciałabym dowiedzieć się czegoś więcej.
   Na przykład z Szoszannah. Co było między nimi? Przyjaźń? Miłość? Zakochanie, zauroczenie? Mieli już jakieś plany, czy jeszcze nie byli siebie pewni? Nie wiedziałam. Postanowiłam, że zapytam ich o to przy najbliższej okazji. Oczywiście, każdego osobno.
   Westchnęłam i oparłam się przodem o burtę, wychylając się nieco. I wtedy za moimi plecami rozległ się znajomy głos.
   - Amanda?
   Odwróciłam się i ujrzałam wysokiego, przystojnego wampira o lekko kręconych, brązowych włosach i szmaragdowych oczach, wpatrującego się we mnie z niedowierzaniem. Przez chwilę nie byłam w stanie się poruszyć. To był on. Mój przyjaciel, były kochanek, towarzysz. To był Juan.
   I wtedy przypomniałam sobie, co mnie tak nurtowało. Płynęliśmy przecież do Hiszpanii.
   A Juan był Hiszpanem.

Koniec części IV

4 komentarze:

  1. ~Susannah
    22 stycznia 2011 o 11:01

    Byłam pewna, że Juan się jeszcze pokaże. I super, bo strasznie go lubię, Mam nadzieję, że szybko skończysz sesję, POWODZENIA!!!
    Odpowiedz

    ~Natalia
    22 stycznia 2011 o 11:38

    Ja też mam taką nadzieję. Dziękuję i wzajemnie:*
    Odpowiedz

    ~Agata:)
    22 stycznia 2011 o 11:35

    Po pierwsze: dziękuję za dedykację ;*Po drugie: rozdział jest bardzo dobry, zaciekawił mnie i tu nagle „koniec”.”To był on. Mój przyjaciel, były kochanek, towarzysz. To był Juan.” – to mnie bardzo, ale to bardzo rozbroiło… Uh! Ale daję radę, wytrzymam do następnej notki:)
    Odpowiedz
    ~justilla
    22 stycznia 2011 o 12:33

    Czy nieszczęśliwie się kończy… Zależy kto co uważa za szczęśliwe… i komu tego szczęścia życzył. A teraz do rzeczy.”Roześmiałam się cicho” – brak kropki na końcu ;)I znów Juan na horyzoncie! A ja myślałam, że to raczej z Martinem coś się w końcu zakręci… Bo Juana nie lubilam, nie lubię i nie polubię. Tylko jedno z dzieci będzie żyć? Ciekawe czy to będzie Victoria jako wampirzyca, a może nas zaskoczysz?Dziękuje za dedykację, jak wiesz moje plany sięgają zostania tutaj aż do końca ;)Sesja… samo zło. Tyle czasu nim nowy rozdział będzie… Będę płakać ;( No, ale to życzę ci cierpliwości w sesji i dobrych wyników ;)
    Odpowiedz

    ~Natalia
    22 stycznia 2011 o 13:03

    Widzę, że zdania na temat Juana są podzielone:):) Wolisz Martina, mówisz?:)Podejrzewam, że Ty będziesz jedną z nielicznych, które zostaną ze mną do końca opowieści;)Sesja samo zło, haha:-D Zło konieczne;) Dziękuję i czekam na Twoją opowieść. Gdzie ten nowy rozdział, co?
    Odpowiedz
    ~justilla
    22 stycznia 2011 o 17:55

    Ciągle się pisze! Na 5 zdań najnowszego rozdziału dopisuję 2 do poprzednich. Po prostu muszę dobrnąć do wizyty w Niebie i zostawić pewien etap za sobą. A gdy człowiek musi się uczyć jakiegoś walniętego „Świętoszka’” na pamięć to ciężko myśleć o aniołach. Obiecuję że najpóźniej do przyszłego tygodnia się ukaże :)Wolę Martina, stanowczo ;)
    Odpowiedz
    ~Natalia
    22 stycznia 2011 o 18:36

    Uczycie się Świętoszka na pamięć?:-o Ojej. To nieźle:) Ciekawe, na co to wam się przyda…A ja obu lubię, o. Żeby nie było:-)
    Odpowiedz

    ~aivio.blog.onet.pl
    22 stycznia 2011 o 13:37

    Dziękuję za dedykacje. Mam nadzieję, że będę mogła czytać Twoje opowiadania jeszcze bardzo długo. Moja sesja powoli się kończy, mam nadzieję, że Twoja pójdzie Ci bardzo szybko i bardzo dobrze.A co do ostatniego rozdziału. Na pewno końcówka uchyla nam rąbka tajemnicy tego co może się pojawić w kolejnej części. Cała reszta dość nostalgiczna. Czekam niecierpliwie na V część ;)
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    22 stycznia 2011 o 13:38

    to wyżej to ja ;P Przez pomyłkę podpisałam się swoim innym blogiem ;P
    Odpowiedz

    ~Natalia
    22 stycznia 2011 o 13:40

    Dziękuję i powodzenia na ostatnich egzaminach;) Mam nadzieję, że póki co wszystko ładnie zaliczyłaś;-)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Isztar
    22 stycznia 2011 o 15:07

    ‚Borze’ … Szoszanah xD Nie chciałabym się tak nazywać xD To imię mnie powalaaa~. Takie… dziwne. I śmieszne. Cóż, podobno Hiszpania to ładny kraj, aczkolwiek go nie lubię ;] Moja kumpla była tam w wakacje i jej się podobało. Tak więęęc… Hmm… Dziwne, że nie mają choroby morskiej xD Ja pewnie bym rzygała x.x
    Odpowiedz

    ~Natalia
    22 stycznia 2011 o 16:20

    Wampiry i choroba morska?:-) Nie przesadzajmy.
    Odpowiedz
    ~Susannah
    22 stycznia 2011 o 17:53

    Niektórzy tak się nazywają :) To ładne imię :)
    Odpowiedz
    ~Natalia
    22 stycznia 2011 o 18:38

    No pewnie, że ładne:):) Zwłaszcza jego polski odpowiednik;)
    Odpowiedz
    ~Susannah
    22 stycznia 2011 o 21:32

    Ba! Hihihih :)
    Odpowiedz
    ~Natalia
    22 stycznia 2011 o 21:44

    Zuzanna:):)

    ~Persefona
    22 stycznia 2011 o 17:05

    No i znowu Juan… Ten gość jest jak bumerang. Rozdział jak zawsze cudowny, ale to przecież wiesz. Szkoda, że tak długo nic nie dodasz. Polubiłam to opowiadanie. CVóż, pozostaje mi tylko czekać.Pozdrawiam.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    22 stycznia 2011 o 18:40

    Haha:) Fajne porównanie:) Ciekawe, czy Juanowi by się spodobało;p
    Odpowiedz

    ~Kara007
    23 stycznia 2011 o 12:10

    Dlaczego mam takie dziwne przeczucie, że to dzięki Juanowi Amanda i Martin się trochę do siebie zbliżą ;) Ale z drugiej strony obaj są w porządku ;) Rozdział świetny. Jestem ciekawa co będzie dalej?? Życzę udanej sesji ;) I wracaj prędko ;****Ps: Jak znajdziesz chwilkę czasu, to zapraszam na nn ;p
    Odpowiedz
    ~Lyanne Grey
    23 stycznia 2011 o 19:26

    Wow! Juan na końcu! Nie spodziewałam się tego. Rozdział fajny… Morze! Mmmm… Pozdrawiam! ;]
    Odpowiedz
    ~Persefona/Lilith
    24 stycznia 2011 o 15:16

    Serdecznie zapraszam na prolog mojego opowiadania. Mam nadzieję, że przeczytasz i skomentujesz. Pozdrawiam.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    24 stycznia 2011 o 18:41

    Albo ja jestem ślepa, albo nie zostawiłaś adresu… :/
    Odpowiedz

    ~Crash
    25 stycznia 2011 o 16:56

    Haaa! I znowu pojawił się Juan xD Z jednej strony facet mnie denerwuje, z drugiej- intryguje. No cóż, zobaczymy, co dalej. I powodzenia w sesji (nie dziękuj, bo zapeszysz xD). I sorry, że komentuję tak późno, ale przegapiłam twój komentarz ;)
    Odpowiedz

    ~Natalia
    25 stycznia 2011 o 17:42

    To nie dziękuję w takim razie;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ~wampirzyca.julia@onet.pl
    28 stycznia 2011 o 14:16

    I Juan znowu zostanie odesłany z kwitkiem, bo Amanda wybierze Martina. Rozdział jak zwykle świetny, bardziej refleksyjny. Wspaniale!
    Odpowiedz
    lady_serina@vp.pl
    29 stycznia 2011 o 21:20

    „powiedział Andy i ucałował moją dłoń, podobnie jak Lily” – to tak, jakby Lily ucałowała dłoń Amandy. Może „ucałował zarówno moją dłoń, jak i dłoń Lily”. Powtórzenie mnie osobiście nie zgrzyta, brzmi dość zgrabnie, chyba że wymyślisz inaczej. Ach, ma skromność… :d Ponadto to ściskanie się… Rozumiem Kate i Amandę. Ale Amandę i Leona albo Dariusa? To nieprzyzwoite… Przynajmniej w ówczesnych czasach ludzie nie byli aż tak wylewni. „Przewodniczką w drodze do Izraela, a właściwie to Palestyny, bo tak wówczas nazywało się państwo żydowskie, będące wtedy pod panowaniem Arabów.” – Co „przewodniczką”?”dwu-kasztelowy i trójżaglowy” – albo z łącznikiem, albo bez niego.JUAN! Wreszcie <3 I co teraz będzie? Co z Martinem? Ciekawe, kogo wybierze Amanda. Z jednej strony pragnęłabym, żeby Juana, z drugiej, żeby Martina. I nie mogę doczekać się następnego rozdziału… Powodzenia na sesji! :*
    Odpowiedz

    ~Natalia
    30 stycznia 2011 o 11:22

    Dzięki za uwagi;) „Przewodniczką w drodze…” – poprzednie zdanie wszystko przecież wyjaśnia. To o przytulaniu usunęłam, w sumie to masz rację:) A kogo wybierze Amanda? To tylko ja wiem i ona, reszta może się tylko domyślać:p
    Odpowiedz

    ~arisa
    2 lutego 2011 o 12:08

    kiedy nn?
    Odpowiedz

    ~Natalia
    2 lutego 2011 o 14:56

    Po sesji:p
    Odpowiedz

    ~Nieśmiertelna
    4 lutego 2011 o 14:46

    Oh, Juan! Wielki come back! Nie mogę się doczekać;) Mam nadzieję, że wszystko pozaliczasz i zwrócisz do nasz szybciutko z piątą częścią.pozdrawiam, krwawy-poemat
    Odpowiedz
    justilla
    6 lutego 2011 o 17:04

    Ty się wiekiem ciągle nie wymawiaj ;) No, ale skoro wrócił to trzeba się brać do roboty w pisaniu. Tylko kiedy? :/
    Odpowiedz

    ~Natalia
    6 lutego 2011 o 20:49

    Jak najszybciej;)

    OdpowiedzUsuń
  4. ~Susannah
    10 lutego 2011 o 22:40

    Koniec sesji! CZEKAMY NA NOWY ROZDZIAŁ!!!
    Odpowiedz
    ~Shinthrae
    12 lutego 2011 o 16:10

    Nie wiem, czy zajrzysz, a jeśli nie, to informuję :) Na forgotten-realms pod notką zapytałam, jakie rzeczy Cię zastanawiają – ta informacja będzie bardzo przydatna, więc byłybyśmy bardzo wdzięczne, gdybyś je wymieniła :]
    Odpowiedz
    ~Kara007 i Gulka3
    13 lutego 2011 o 16:51

    Jedną…? Hmm… No nie do końca za jedną. Anita od samego początku sprawia trudność nauczycielom w szkole, pyskuje, wszczyna kłótnie z nauczycielami i nie tylko, przychodzi poobijana z niewiadomych przyczyn, kręci się w nieodpowiednim towarzystwie (to jak Joker nie raz pojawia się w jej towarzystwie na boisku szkolnym), zachodzą podejrzenia, że i deprawuje pozostałą młodzież z jej klasy (pamiętna lekcja religii), a z nauką też za bystra nie jest, więc to nie jest jej pierwsza wpadka. Ale proszę, poczekaj na następną notkę, wszystko się wyjaśni ;p Pozdrawiamy ;)
    Odpowiedz
    damonvampire@vp.pl
    13 lutego 2011 o 20:41

    Świetny ten rozdział :) Chyba muszę przeczytać wszystko bo nie w temacie jestem :)Ta Katherine to nie ta od Damona prawda?? :D
    Odpowiedz

    ~Natalia
    13 lutego 2011 o 23:27

    Od jakiego Damona?
    Odpowiedz
    ~Susannah
    14 lutego 2011 o 23:41

    I TY o to pytasz?! Oczywiście, że Damona Salvatore :D
    Odpowiedz
    ~Natalia
    15 lutego 2011 o 02:18

    Ale moja opowieść nie ma nic wspólnego z Pamiętnikami Wampirów!!!
    Odpowiedz

    ~Inscriptum
    31 lipca 2011 o 18:25

    No i skończyłam następna część. Lecę jak „huragan”, prawda? xD Trudne pożegnania mają już za sobą, ale Vici chyba jednak zostanie wampirzycą, skoro Amanda wspomniała o tym na początku Karolinie? ;) Amandzie została jeszcze Australia (jakże przeze mnie kochana) do zwiedzania, więc o niej nie zapomnij. :P Martin jest jakiś zgorzkniały. Mnie to pasuje, bo na razie nie ma żadnych miłostek, do których ostatnio się zraziłam. Ale w przyszłości może mi się odmieni. :D Juan? Ten przystojny i sarkastyczny Hiszpan? No, no. Co ty znowu kombinujesz, droga Nathalie? ^^

    OdpowiedzUsuń