Rozdział XXII - Nasze maleństwo

25.08.2010

   - Wiesz, może nie powinnam tak mówić o twoim drugim mężu – przerwała mi Karolina – ale Chris mnie trochę denerwuje. Jaki on właściwie był? Z jednej strony zdradzał cię, wymyślał jakieś bezsensowne układy i praktycznie zniszczył wasze małżeństwo, a z drugiej strony mówił, że cię kocha, był gotów ponieść konsekwencje swoich czynów, na koniec zaś obiecał, że przestanie cię zdradzać. Nie za bardzo go rozumiem.
   - Ja też go nie rozumiałam – przyznałam się jej. - Nie wierzyłam za bardzo, że się zmieni, ważne dla mnie natomiast było, by nie zdradzał mnie z Sophią.
   - A zrobił to?
   - Nie. Na szczęście nie. To, co mogę o nim powiedzieć teraz, to że miał dziwne pojęcie małżeństwa, które wyniósł, jak się kiedyś dowiedziałam, z własnej rodziny. - Zamyśliłam się. - Czasem go nienawidziłam, czasami nawet lubiłam. Ale to dzięki niemu... - W porę ugryzłam się w język.
   - Co dzięki niemu?
   - Powoli, po kolei. Nie wybiegajmy za bardzo w przyszłość – powiedziałam i kontynuowałam opowieść.


   Kolejne dni upływały mi w zawrotnym tempie. Chris wyjeżdżał coraz rzadziej, najczęściej interesanci przyjeżdżali do domu. Nie zostawał też na noc poza domem. Ja coraz więcej czasu spędzałam z Sophią. Początkowo odczuwałam do niej naturalną niechęć; okazało się jednak, że była całkiem miłą kobietą. Dużo rozmawiałyśmy o jej życiu. Dowiedziałam się też, że tak naprawdę wcale nie miała zamiaru pozbywać się dziecka, powiedziała to, by nas przekonać.
   - Kocham to maleństwo – stwierdziła. - Pewnie nigdy się nie dowie, że to ja jestem jego matką, ale może tak będzie lepiej? Najważniejsze, że będę blisko niego i będę mogła je wychowywać.
   Uśmiechnęłam się i skinęłam głową. Nie wyjawiłam jej, kim jestem, nie widziałam powodu, bym miała to zrobić. Skoro nawet mój własny mąż nie miał o tym pojęcia... chociaż, oczywiście, coś podejrzewał, ale nigdy nie dopytywał, o co chodzi.
   Arthur i Amelia początkowo odwiedzali nas co dwa, trzy dni. Erik prawie codziennie. A miesiąc po ślubie Amelii zaczęła mnie odwiedzać Kate.
   Kiedy przyszła po raz pierwszy, trochę się zdziwiłam. Zwłaszcza, że nie przybyła na zwykłą pogawędkę. Wyraźnie miała jakiś problem.
   - Co się stało? - spytałam jej, gdy przeszliśmy do biblioteki, aby spokojnie porozmawiać. Kate potrząsnęła jasnymi lokami przewiązanymi złotą wstążką. Ubrana była w ciemną suknię opiętą złotym pasem na biodrach, wyszywaną złotymi ozdobami na rękawach. Miałam ochotę zapytać jej, czemu ciągle ubiera się w tych samych kolorach, czarnym i złotym, ale uznałam, że nie jest to właściwy moment.
   - Nie mogę ci powiedzieć – szepnęła Kate, siadając w fotelu. Usiadłam obok niej.
   - Zachowam to dla siebie – zapewniłam ją.
   - Nie chodzi o ciebie. Kiedyś ci wszystko opowiem, obiecuję. Tylko czasem mam tego wszystkiego dość... i myśl, że miałabym tak cierpieć całą wieczność...
   - Jak to – cierpieć? - Patrzyłam jej w oczy, usiłując coś z nich wyczytać. Było to oczywiście niemożliwe, bo Katherine również była wampirzycą, a mogłam czytać tylko z ludzkich oczu. Jedyne, co w nich dojrzałam, to smutek.
   - Nieważne. Nie wolno mi o tym mówić. Powiedz mi lepiej, co u ciebie? Słyszałam dziwną plotkę, że jesteś brzemienna, ale to przecież niemożliwe – stwierdziła z rozbawieniem. - Chyba, że o czymś nie wiem?
   Roześmiałam się i opowiedziałam jej o moim planie przygarnięcia dziecka Chrisa i Sophii. Myślałam, że mnie wyśmieje; ale ona wydawała się być zafascynowana tym pomysłem.
   - Będziesz matką – szepnęła. - Co prawda nie urodzisz dziecka, ale będziesz go chować od chwili narodzin... Masz szczęście, Amando. Wspaniały opiekun, miłe towarzystwo, wysoka pozycja, a teraz to! A ja nawet nie mogę mieć tego, którego... - przerwała raptownie, zatykając dłonią usta. - Chyba powinnam już iść.
   Zrozumiałam, że jest coś, co ją dręczy, a czego nie może mi powiedzieć. Jedyne, co przychodziło mi do głowy, to Oliver – słyszy jej myśli, więc nie może swobodnie porozmawiać. I ta wzmianka o opiekunie...
   - Czy jest coś, co mogę dla ciebie zrobić? - spytałam.
   - Nie... a właściwie, to tak – odparła po namyśle. - Czy mogę od czasu do czasu do ciebie wpadać? Czasami czuję się przeraźliwie samotna.
   - Oczywiście – odparłam, zdziwiona jej wyznaniem. - Nawet codziennie, jeśli masz ochotę.
   Odtąd Kate nie odwiedzała mnie co prawda codziennie, ale była moim częstym gościem. Poznała Chrisa, który po jej wyjściu stwierdził, że jest „uroczą, delikatną, młodą kobietą”. O mało nie parsknęłam śmiechem, gdyż Kate może i była urocza, ale na pewno nie była ani delikatna, ani młoda, no i nie była zwykłą kobietą, tylko wampirzycą, tak jak ja. Cóż, pozory mylą.
   - Co o niej myślisz? - spytałam Erika, który pewnego wieczora przypadkiem miał przyjemność ją poznać.
   - Myślę, że nie grozi ci z jej strony żadne niebezpieczeństwo – odparł wampir, rozsiadając się w fotelu w bibliotece. Niewiele myśląc, usiadłam mu na kolanach. Żadne z nas nie krępowała taka poufałość, w końcu byliśmy rodzeństwem – zarówno dla otoczenia, jak i w głębi serca oraz w płynącej w nas krwi.
   - To dobrze, mi też się tak wydaje. A co z tobą? Masz jakąś śliczną wampirzycę?
   Wzruszył ramionami i pokręcił głową.
   - Nie szukam już przelotnych romansów. To bez sensu. Teraz szukam kogoś wyjątkowego, kto poruszy moje serce. Wiem, że nigdy nikogo nie pokocham tak, jak Ismenę. Ale nie ma przecież dwóch takich samych miłości, prawda?
   - To zupełnie tak jak ja – stwierdziłam cicho. - Edmund zawsze będzie pierwszy w moim sercu. Jak myślisz, zakochamy się kiedyś równie mocno?
   - Nie wiem. Czas pokaże.
   Wtuliłam się w jego szyję i zamknęłam oczy. Przesiedzieliśmy tak kilka godzin.

   Wiosna minęła w zawrotnym tempie. Codziennie przychodziłam do Sophii, by dotknąć jej brzucha. Niekiedy dziecko kopało, co było niesamowitym wrażeniem.
   - Jak to jest, czuć to od wewnątrz? - zapytałam jej, gdy po raz pierwszy poczułam kopnięcie w rękę.
   - Niesamowite. Trudno to opisać – wyznała Sophia. - Wydaje mi się, że to będzie chłopiec.
   - Skąd wiesz? - zapytała Amelia, która złożyła nam wtedy wizytę.
   - Mam takie przeczucie – odparła kobieta.
   Pod koniec czerwca zaczęłam nosić poduszki pod sukniami. Lidia wpadła na pomysł, by przyszyć je do sukien, dzięki czemu „ciąża” wyglądała bardziej naturalnie.
   Dwudziestego szóstego września tysiąc trzysta czterdziestego pierwszego roku rozpoczął się poród.
   Właśnie wyszłam z sypialni i schodziłam po schodach, gdy ujrzałam bladą twarz Sophii.
   - Zaczęło się – szepnęła.
   Kazałam służbie wezwać akuszerkę, która została najęta już wcześniej i mieszkała nieopodal. Zaprowadziłam rodzącą do przygotowanej wcześniej sypialni, gdzie miał być odebrany poród. Pomagała jej Lidia i dwie inne służące. Też byłam przy tym obecna, w końcu to miało być moje dziecko.
   Kilka godzin później, jakieś dwie godziny przed północą, Sophia urodziła dużego, zdrowego chłopca. Akuszerka, która słynna była z niezwykłej dyskrecji – Chris gdzieś ją znalazł – i której milczenie było porządnie opłacone, odebrała poród, umyła dziecko i zawahała się – podać je mi, czy rodzicielce? Sophia, wycieńczona, spojrzała na mnie błagalnym wzrokiem. Wskazałam położnej, by podała rozwrzeszczanego synka matce.
   Sophia uśmiechnęła się do mnie z wdzięcznością i po kilku minutach podała mi dziecko.
   Wtedy po raz pierwszy wzięłam w ramiona niemowlę. Było to niesamowite uczucie; czułam jego ciepło, delikatny zapach krwi, tak różniący się od dorosłego. Był taki kruchy, maleńki, bezbronny. Nie mogłam zrozumieć, jak wampiry mogą pić krew niemowląt. Ktoś, kto praktykuje takie okrucieństwo, musi być prawdziwym potworem, stwierdziłam.
   - Gdzie jest mój syn? - Usłyszałam głos Chrisa. Pomimo protestów akuszerki, która przekazała mu tę wspaniałą nowinę, wpadł do pokoju. Zobaczył mnie z dzieckiem na ręku i ujrzałam miłość w jego oczach. Taką, jaką nigdy nie darzył ani mnie, ani żadnej innej kobiety z wyjątkiem Amelii. Miłość ojcowską. W tym momencie już wiedziałam, że będzie dobrym ojcem.
   Podałam chłopca hrabiemu, a ten delikatnie wziął go ode mnie.
   - Jest wspaniały – powiedział.
   - Nazwijcie go Martin – powiedziała nagle Sophia. - Proszę.
   - Czemu? - zdziwił się Chris.
   Nie odpowiedziała. Spojrzała na dziecko z tęsknotą w oczach. Ostrożnie wyjęłam chłopca z objęć jego ojca i oddałam go matce.
   - Dobrze, będzie się nazywał Martin – zapewniłam ją.
   - Henry Jonathan Martin – powiedział mój mąż.
   - Martin Henry Jonathan – poprawiłam go. Chciał coś powiedzieć, ale spojrzałam na niego ostrzegawczo, więc tylko wzruszył ramionami i stwierdził:
   - Jeszcze to ustalimy.
   Imię Martin od początku mi się podobało i w końcu postawiłam na swoim. Bądź co bądź, miałam gorącą krew.
   Następnego dnia odbyły się chrzciny. Ze względu na dużą śmiertelność niemowląt, starano się je chrzcić jak najszybciej, by nie zmarły nieochrzczone.
   Nikogo nie zdziwiła obecność Sophii, gdyż mamki w tamtych czasach były naturalną rzeczą. Żony rycerzy były wiecznie zajęte balami, bankietami i życiem towarzyskim, wychowanie dzieci pozostawiając opiekunkom.
   Tydzień później wyprawiono uroczyste przyjęcie. Siedziałam z Martinem na ręku i czułam się cudownie. Kobiety w końcu patrzyły na mnie z uznaniem, a mężczyźni gratulowali Chrisowi syna. Amelia siedziała przy mnie i zachwycała się braciszkiem, Arthur zaś obok niej i patrzył na nią z czułością. Gdy poniosłam oczy, ujrzałam w jej wzroku dziwny błysk. Zrozumiałam.
   - Gratuluję – szepnęłam jej do ucha. - Kiedy się dowiedziałaś?
   - Kilka dni temu zaczęłam się domyślać. Jestem już prawie pewna.
   - Arthur już wie?
   - Nie byłam do końca pewna, więc jeszcze nic mu nie powiedziałam.
   - To możesz mu powiedzieć – zapewniłam ją. - Jesteś brzemienna. - Widziałam tę zmianę w niej i czułam ogromną radość, choć również – nie mogłabym zaprzeczyć – lekką zazdrość. Moja pasierbica będzie miała dziecko. Mi nigdy się to nie przydarzy...
   Pośpiesznie odrzuciłam takie myśli. Spojrzałam na Martina. Był moim synem, choć go nie urodziłam. Jaka wampirzyca miałaby tyle szczęścia?
   Siedziałam więc w tłumie gości, trzymając to maleństwo na kolanach i wdychając zapachy, które do mnie dochodziły. Byłam już odrobinę głodna, ale krew tych wszystkich osób nie robiła już na mnie wrażenia. Najsłodszy był zapach Martina, aczkolwiek nawet przez myśl mi nie przeszło, że mogłabym zrobić mu krzywdę.
   Nagle chłopiec zaczął płakać. Spojrzałam w jasnobrązowe oczy, podobne do oczu swojej matki, tylko o ton jaśniejsze. Na tym kończyło się podobieństwo; chłopiec nie przypominał ani jej, ani Chrisa, był jednak uroczym dzieckiem. A może to ja tak myślałam, bo byłam jego matką? Przybraną, ale zawsze.
   Bez trudu rozpoznałam potrzebę dziecka – był głodny. Powiedziałam, że muszę zanieść go mamce, by go nakarmiła i wyszłam. Sophia z przyjemnością przyłożyła chłopca do piersi. Popatrzyłam na to z ciekawością. Jeszcze jedno doświadczenie, które nigdy nie będzie moim udziałem, pomyślałam.
   Co do Erika, choć początkowo nie podobał mu się pomysł z dzieckiem, po narodzinach Martina zmienił zdanie. Doszłam do wniosku, że byłby wspaniałym ojcem. Kiedy trzymał dziecko w ramionach, wyglądał jak uosobienie ojcostwa. Przypomniałam sobie, że miał kiedyś dziecko. Córeczkę o imieniu Amanda.

   Nadeszła zima, śnieżna i mroźna. Rzadko wychodziłam na zewnątrz. Większość czasu spędzałam przy dziecku. Martin rósł w niesamowitym tempie. Chris urządził wspaniały pokój dla syna, gdzie czuwała nad nim Sophia. Często zastawałam go przy kołysce, gdy bawił się z chłopcem. Cieszył się z jego narodzin i ja też się cieszyłam. Zrozumiałam, że tak właśnie miało być.
   Pewnego dnia spojrzałam mu w oczy i zapytałam wprost:
   - Kiedy ostatni raz mnie zdradziłeś?
   - Ponad pół roku przed urodzeniem Martina – odparł szczerze. Wcześniej nazywał go Henry lub Jonathan, ale w końcu przyzwyczaił się do jego pierwszego imienia.
   - Czyli prawie rok temu – powiedziałam ze zdumieniem. Był bowiem koniec lutego.
   - Tak. Chyba za stary jestem na głupoty. - Uśmiechnął się, a ja przyjrzałam mu się uważnie. Jego twarz pokrywały liczne zmarszczki, włosy były już prawie całkiem siwe, aczkolwiek nie łysiał. Amelia była już w siódmym miesiącu ciąży i niedługo miał zostać dziadkiem. W sumie bardziej na niego pasował, niż na ojca.
   Z uśmiechem na twarzy odwróciłam się do kołyski, gdzie spało nasze maleństwo. Tak, właśnie tak o nim myślałam – nasz syn. Nie Sophii i Chrisa. Mój, Sophii i Chrisa. Nasz.
   Czasami odwiedzała mnie Kate. Początkowo obawiałam się, czy mogę bez obaw pokazać jej dziecko, ale nie chciałam zrobić jej przykrości. Na szczęście wampirzyca nie prosiła mnie, bym pozwoliła jej wziąć go w ramiona.
   - Jakoś nie ciągnie mnie do macierzyństwa – stwierdziła. - Cudownie by było mieć dziecko, gdybym była człowiekiem. Ale jako wampir? Wolę nie ryzykować. Za ładnie pachnie. Ty to musisz mieć silną wolę – dodała z podziwem.
   - Kocham go – wyjaśniłam po prostu. To była prawda. Pokochałam to maleństwo już od chwili, gdy przytuliłam je do swego wampirzego serca.
   Pewnego marcowego wieczora wyszłam z dzieckiem na spacer. Na zewnątrz było spokojnie, śnieg zdążył już stopnieć, a wiosna powoli dawała o sobie znać. Sophia ubrała go ciepło, ale zaproponowałam, że to ja się z nim przejdę. Ruszyłam przed siebie z Martinem na rękach. Półroczny chłopiec z ciekawością rozglądał się wokoło i wesoło gaworzył, potrząsając swymi ciemnymi, kręconymi włoskami.
   Nagle zamarłam. Poczułam obecność innego wampira i w strachu o dziecko odwróciłam się, by uciec, gdy jego głos zatrzymał mnie na miejscu.
   - Zaczekaj, proszę.
   Zza drzew wyszedł wysoki, chudy wampir - Andy. Wpatrzony był w mojego synka. Przypomniałam sobie, co kiedyś powiedziała o nim Kate – że lubi pić dziecięcą krew. Popatrzyłam na niego z trwogą, przyciskając małego do piersi.
   - Czego chcesz? - spytałam ostrym tonem.
   Zrobił krok w moją stronę i wyciągnął ręce. Jego niebieskie oczy błyszczały niebezpiecznym blaskiem.
   - Chłopca – odpowiedział, a ja poczułam, jak ogarnia mnie gniew. Byłam gotowa bronić Martina, choćbym miała stracić życie.

1 komentarz:

  1. ~Susannah
    25 sierpnia 2010 o 17:59

    Rewelacja. Jak sobie to wyobrażam, to mi ciarki po plecach przechodzą… Brrr :). Czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział :) I nie tylko… Juz Ty wiesz na co ;)
    Odpowiedz

    ~Agata:)
    25 sierpnia 2010 o 19:09

    Straszne tajemnicze zakończenie.. Jak zwykle przerywasz w takich najlepszych momentach. Stwierdzam iż Andy jest okrutny i chamski. A Sophia nie lepsza też jej nie trawię.. Taka dziwaczna. Czekam na cd;*** [bez-pamietna]
    Odpowiedz

    lady_serina@vp.pl
    25 sierpnia 2010 o 18:10

    Głęboki oddech, uff… Dobrze, ale od początku. Nie lubię Sophii. Nie lubię Sophii za to, że ośmieliła się pójść do Chrisa i Amandy. Doprawdy, mogła już podrzucić im dziecko zaraz po urodzeniu i sobie uciec, a potem wplątać się do ich zamku jako „przypadkowo zatrudniona” mamka.Opis chrztu, choć bardzo krótki, podobał mi się. Lubię patrzeć, jak małe dzieci są chrzczone. Zresztą niedługo i moja siostra Marie będzie, więc się nacieszę ;). Wróćmy jednak do sedna. Koniec był… straszny. Co zrobi Amanda? W ogóle jak Andy ośmielił się do niej podejść i oznajmić to okrutne żądanie?! I czemu ona wyszła na ten spacer sama, to ja doprawdy nie wiem. Wydaje mi się, że jednak kobiety trzymały się wówczas zawsze u boku mężów, aczkolwiek może były jakieś wyjątki, nie jestem specem od średniowiecza.W każdym razie zakończyłaś niezwykle tajemniczo i intrygująco. Czekam na dalsze rozwinięcie akcji. Całuję, Serina ;*.[melpomenowe-tragedie]
    Odpowiedz
    ~justilla
    25 sierpnia 2010 o 20:21

    O nie! Ty to zawsze kończysz w takich momentach… Teraz będę się zamartwiać o Amandę i Martina (ładne imię) czy im się nie stanie krzywda. Do tego tytuł tego kolejnego rozdziału i wizyty Kate… Wiesz jak utrzymać napięcie, ale ja zaraz chyba wręcz eksploduje…[amica-libri], [poslancy-milosci]
    Odpowiedz
    ~Patrycja
    25 sierpnia 2010 o 20:57

    jak mogłaś przerwać w takim momencie?teraz będę czekać do kolejnej notki,żeby się dowiedzieć co dalej.to nie fair ;(nie wiem czemu,ale cieszę się że to chłopczyk :D i bardzo ładne imię dla niego wybrałaś.z niecierpliwością czekam na NN.
    Odpowiedz
    ~Aine
    25 sierpnia 2010 o 21:43

    A więc mamy chłopczyka, Martina na dodatek ;] W 100% procentach zgadzam się z poprzedniczkami, czemu skończyłaś w takim momencie? :] Ja chcę więcej ;]Pozdrawiam!AinePS Nie wiem, czy już informowałam, czy nie – u mnie nowy rozdział.
    Odpowiedz
    ~Kara007
    26 sierpnia 2010 o 17:56

    końcówka piorunująca!!! oby nic mu się nie stało… w sensie malcowi ;) notka jak zawsze boska ;) a i jeśli chodzi o pytanie zadane w komentarzu to czy mogłabyś podać mi swojego e-maila??? tak byłoby prościej ;) pozdrawiam ;**
    Odpowiedz
    chloris@op.pl
    26 sierpnia 2010 o 23:42

    nNews.blog.onet.pl organizuje konkurs „Perełka Literacka Wrzesień 2010!” Więcej informacji w poście nr. 158. Nie czekaj, zgłoś się! ;-)
    Odpowiedz
    ~justilla
    27 sierpnia 2010 o 20:58

    Wiedziałam, że czegoś istotnego mi brak :D Nie chciałam się rozdrabniać i dzielić na przekąski, przystawki, ale sałatki dodam.[amica-libri], [poslancy-milosci], [pasja-gotowania]
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    28 sierpnia 2010 o 06:44

    Zastanawiam się, czy zamiast słowa położna nie powinnaś użyć akuszerka. Poza tym, oczekiwanie na dziecko na pewno nie było łatwe dla wampirzycy. Bałam się, że przy porodzeni Sophia może mieć jakieś komplikacje. Na szczęście wszystko skończyło się dobrze. ;)
    Odpowiedz
    krwawypoemat@op.pl
    28 sierpnia 2010 o 18:10

    Martin, Martin! Świetne imię… Ja wiem, że ty lubisz kończyć zaskakująco, ale czemu w takim momencie? Ech, i tak nie przemówię ci do rozsądku bo wiesz lepiej…Na krwawym poemacie nowy rozdział, zapraszam
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    24 lipca 2011 o 11:48

    Jak zwykle zakończyłaś w najciekawszym momencie, ale już zdążyłam się przyzwyczaić. xD Myślę, że Andrew nie będzie chciał zabić dziecka Amandy. Taki zły to on nie jest. :) A przynajmniej tak mi się wydaje. Fajny jest ten bobas, Martin i ciekawa jestem co z niego wyrośnie. :P

    OdpowiedzUsuń