Rozdział XVII - Wampiry Andy'ego

18.12.2010

   - Mama już wróciła – zauważyła Karolina. - Idziemy?
   - Tak, idziemy – odparłam. Wstałam i przyczesałam włosy.
   - A więc Kate ich zdradziła. Wprowadziła prosto w pułapkę. Czyżby jednak nie kochała Andy'ego? A może to Oliver był jej wybranym? - dopytywała się dziewczyna, gdy już ubrane, wyszłyśmy na zewnątrz.
   - Też się nad tym zastanawiałam. Katherine była dla mnie jedną, wielką zagadką. - Spojrzałam na wąską dróżkę, która prowadziła do głównej drogi. Ruszyłyśmy w tamtą stronę, a ja wróciłam do przerwanego momentu.


   - Przekazałeś wszystko Amelii? - spytał Erik hrabiego.
   - Tak, i boi się o nas.
   - To powiedz jej, że wszystko będzie dobrze – rzekłam stanowczo.
   Staliśmy w jednej w ciemnych uliczek: ja, Arthur, Erik, Szoszannah i Leon, poddany Andy'ego. Byłam zdecydowana iść za tym wampirem, jeśli tylko da nam to szansę na uratowanie Martina.
   - Ufasz mu? - Arthur popatrzył na wampira podejrzliwie.
   - Chyba nie mam innego wyjścia.
   - Pójdziemy tam razem – zdecydował Erik. - Prowadź! - zwrócił się do Leona, który skinął głową i ruszył przed siebie. Kwadrans później byliśmy pod ogromnym, starym kościołem.
   - To tutaj. - Młody wampir wskazał na stojącą obok dzwonnicę. Pochylił się i zaczął odgarniać ziemię. Staliśmy w milczeniu i patrzyliśmy. Po chwili naszym oczom ukazały się drewniane drzwi. Wampir zapukał w nie kilka razy, potem przerwał, znów zapukał i kolejny raz. Zrozumiałam, że to jakiś szyfr.
   Nagle drzwi odskoczyły z głuchym łoskotem, a z wnętrza wyjrzała męska, wampirza głowa z jasnymi, potarganymi włosami.
   - Przyprowadziłeś ją?
   - Tak, i nie tylko ją – odparł Leon.
   Z przejścia wyszedł wysoki wampir. Popatrzył na nas i zatrzymał wzrok na mnie. Zrobił krok w moją stronę, na co Erik i Arthur skoczyli do przodu i zasłonili mnie błyskawicznie.
   - Wybaczcie, nie chciałem was przestraszyć. Muszę porozmawiać z gorącokrwistą.
   - Mam na imię Amanda – powiedziałam, przeciskając się między moich przyjaciół. To nazywanie mnie gorącokrwistą zaczynało mnie już drażnić.
   - Witaj więc, Amando. - Wampir pokłonił mi się i spojrzał na mnie z wyraźnym respektem. - Jestem Darius. Andy nakazał, że gdyby coś mu się stało, mamy się ciebie słuchać, niezależnie od tego, co nam rozkażesz. - Zanim zdążyłam cokolwiek odpowiedzieć, z przejścia zaczęły wychodzić wampiry, ustawiając się naprzeciwko mnie. Jasnowłose i ciemnowłose kobiety, ubrane w mieszczańskie suknie, zapewne najwygodniejsze do walki. Niektóre miały chusty na głowach. Starsi i młodsi mężczyźni, wpatrujący się we mnie z ciekawością. Każdy miał przy sobie jakąś broń. Razem z Leonem i Dariusem naliczyłam szesnastu mężczyzn i dziesięć kobiet. Plus my, to trzydzieści wampirów.
   - I ja mam... mam być... waszym przywódcą? - wydukałam.
   - Chyba właśnie o to im chodzi – stwierdziła Lily. W jej oczach ujrzałam gotowość do walki. Erik i Arthur też wyglądali zdecydowanie.
   - Na razie niech zaprowadzą nas do Martina – podpowiedział mi Erik, widząc moją konsternację. - A potem pomyślimy, co dalej robić.
   Skinęłam głową.
   - W takim razie... chodźmy – zwróciłam się do wampirów, stojących i czekających na moje rozkazy. Czułam się niepewnie, gdyż do tej pory zarządzałam jedynie służbą. „Ale w końcu płynie we mnie królewska krew, więc sobie poradzę”, pomyślałam. - Pójdziemy tam, uwolnimy Martina i Andy'ego, który przejmie władzę w Anglii. - Chcąc nie chcąc, musiałam otwarcie opowiedzieć się za Andy'm. W końcu stanęłam właśnie na czele jego „armii” przeciwko Oliverowi. - Pokonamy tyrana! - dodałam w nagłym przypływie wisielczego humoru, widząc ich niepewne miny. Chyba wzięli na poważnie moje słowa, bo Darius podniósł rękę i zawołał:
   - Niech żyje przyszły władca Anglii, Andy McCras!
   Odpowiedziały mu rozentuzjazmowane głosy wampirów, które ruszyły w błyskawicznym tempie. Niewiele myśląc, pobiegłam za nimi, obok mnie Arthur, Erik i Szoszannah.
   I w ten sposób, mimo wszelkiej niechęci co do walki, zostałam wmieszana w wojnę wampirów.
   Wbiegliśmy w las. Kiedy z niego wyszliśmy, wampiry zatrzymały się i rozstąpiły na boki, robiąc mi przejście. Czułam się dziwnie, tak idąc wśród nich. Patrzyli na mnie z nadzieją. Miałam poprowadzić ich do walki, która dla mnie była bez sensu.
   Tam był jednak mężczyzna, którego kochałam. I to o niego chciałam walczyć, nie o władzę. Ja i te wampiry mieliśmy różne cele, ale wspólnego wroga. I to się teraz najbardziej liczyło.
   Stanęłam przed nimi, wpatrując się w rząd szarych budynków, niczym się nie wyróżniających. Poprzedni pałac Olivera był zupełnie gdzie indziej, ale domyślałam się, że już dawno został przeniesiony.
   - Tam jest jego kryjówka? - zapytałam.
   - Pałac Olivera jest za piwnicami tych budynków – wyjaśnił mi Darius.
   - Czy tam mieszkają... ludzie? - Wydało mi się to dziwne.
   - Tylko słudzy Olivera, którzy szykują się, by zostać wampirami.
   Skinęłam głową. Rozejrzałam się. Wokół panowały ciemności, które mój wampirzy wzrok z łatwością przebijał. Gdzieniegdzie dostrzegałam słaby, jasny błysk światła.
   - Ludzie nie będą dla nas szczególną przeszkodą – stwierdziłam. - Ale wampiry pewnie nas się spodziewają.
   - Tak, pewnie tak – mruknął Leon i spojrzał na mnie ufnym wzrokiem. - Ale nie wiedzą, że to ty nas poprowadzisz.
   - A to jakaś różnica? - zapytałam go.
   - Oczywiście! Z tobą mamy szansę zwyciężyć.
   Kiwnęłam głową, nie pokazując po sobie niepokoju, który mnie ogarnął. Zerknęłam na moich przyjaciół, którzy stali za mną. Lily i Erik trzymali się za ręce, a ich splecione, czy raczej ściśnięte dłonie, wskazywały na chęć wzajemnego dodania sobie otuchy. Arthur spoglądał na budynki przed nami niespokojnym wzrokiem.
   - Tam pewnie znajduje się Martin – rzekł.
   - Mam nadzieję. - Westchnęłam. Pomyślałam, że powinniśmy mieć jakiś plan i zwróciłam się do wampirów, czekających na moje rozkazy: - Skoro się nas spodziewają, nie możemy wykorzystać ataku z zaskoczenia. Ale powinniśmy odwrócić ich uwagę.
   - Tylko jak to zrobić? - zastanawiał się Arthur. - Jeśli część z nas zaatakuje, to i tak Oliver nie wyśle wszystkich do walki. Będzie się spodziewał podstępu.
   - Hm. Ale mówiliście, że mnie się Oliver nie spodziewa? - Uśmiechnęłam się triumfalnie na myśl, która wpadła mi do głowy.
   - Mowy nie ma. Nie zgadzam się! - Erik złapał mnie za ramię, ale mu się wyślizgnęłam.
   - A masz jakiś inny pomysł? - I nie czekając na odpowiedź, zaczęłam tłumaczyć wszystkim mój plan: - Pójdę i otwarcie zażądam spotkania z Oliverem. Tymczasem wy zakradniecie się i zaatakujecie ich.
   - A wtedy Oliver cię zabije – uzupełnił ponuro Erik.
   - A masz jakiś inny pomysł? - Wzruszyłam ramionami. - Jak inaczej możemy odwrócić ich uwagę?
   - Ja mam – odezwała się Szoszannah. Wszystkie oczy zwróciły się ku niej. - Czego boją się wampiry? Co ich zabija?
   - Słońce? Kołki? - zgadywał Arthur.
   Lily energicznie pokręciła głową.
   - Też, ale nie o to mi chodzi. Ogień. Boimy się ognia. - Rozejrzała się dookoła. - Podpalimy kilka drzew. Ogień wykurzy ich stamtąd, a wtedy możemy ich zaatakować.
   - Ale wtedy zajmą się budynki, a w nich może być Martin – zaprotestowałam.
   - Zanim ogień się rozprzestrzeni, zdążymy przeszukać domy – stwierdził Erik. - Jeśli on tam jest, znajdziemy go. A jeżeli Oliver ukrył go pod ziemią, płomienie go nie dosięgną.
   Spojrzałam w zamyśleniu na Szoszannah, która niecierpliwie przestępowała z nogi na nogę. Uśmiechnęłam się do niej z wdzięcznością. Pomysł wydawał się dobry, ale decyzja jego realizacji zależała ode mnie. Zrozumiałam nagle, jaką odpowiedzialność niesie ze sobą władza. Czy mój ojciec o tym wiedział? Z pewnością. A czy każdy, kto sięga po berło i koronę, zdaje sobie z tego sprawę? Raczej nie. I od tego zaczynają się wojny.
   - To się może udać. Podpalimy tamtą część lasu. - Mój umysł nagle zaczął działać na wysokich obrotach. Miałam już koncepcję, jak wykonać nasz plan. - Dym dotrze do nich wcześniej, niż ogień. Ukryjemy się po drugiej stronie. Kiedy wybiegną, by gasić pożar, jedna grupa pobiegnie do budynków, by je przeszukać, a pozostali zajmą się walką z wrogiem. Ty, Dariusie, wraz z kilkunastoma wampirami zajmiesz się podpalaniem i walką – zwróciłam się do wampira. - Eriku, Arthurze, pójdziecie z nimi. Tylko uważajcie na siebie – dodałam. - Wszyscy pozostali, w tym także ty, Szoszannah, pójdziesz ze mną. Przeszukamy budynki, zanim ogień je pochłonie. Jeśli znajdziemy Martina, zaopiekujesz się nim i zaprowadzisz do Amelii – zwróciłam się do szarookiej wampirzycy.
   - A nie mogę pójść z Erikem? - poprosiła Lily, robiąc niezadowoloną minę. - Przecież ominie mnie cała walka!
   - Jeszcze będziesz miała okazję do walki, Szoszannah – wtrącił Erik. Spojrzał na nią ciepło i uśmiechnął się. - Idź z Amandą.
   Nie minęło kilka minut, jak przystąpiliśmy do dzieła.  Zapłonęło pierwsze drzewo, potem kolejne. Zerknęłam w stronę budynków; nagle ludzie zaczęli wybiegać z domów, niektórzy nie kompletnie ubrani, lecz z bronią w ręce. Następnie pojawiły się wampiry. Kiedy zajęto się gaszeniem pożaru i walką, nasza grupa ruszyła w stronę budynków.
   Okazało się, że nie jest to takie proste, jak nam się początkowo wydawało. Było ich całkiem sporo, więc bez słowa rozdzieliliśmy się. Ponieważ były tam zarówno ludzie, jak i wampiry, niepotrzebne nam były zaproszenia, by wejść do domów.
   Ogień rozprzestrzeniał się coraz bardziej. Raz rozpętany, trudny był do pokonania. Skontaktowałam się z Erikiem; jak na razie zaprzestali walki z wampirami i ruszyli w naszą stronę. Nasi wrogowie zajęli się obecnie walką z żywiołem, który uparcie chciał pochłonąć mieszkania ich sług.
   Zaczynałam wpadać w panikę. Nie bałam się ognia ani dymu, lecz tego, że Martinowi może się coś stać. Ogarnęło mnie uczucie podobne do tego, gdy szukasz czegoś ważnego i nie możesz tego znaleźć. Zastanawiasz się, gdzie to może być i masz wrażenie, że ciągle szukasz w złym miejscu, ale za nic w świecie nie jesteś w stanie stwierdzić, gdzie indziej mógłbyś to znaleźć. Nachodzi wówczas ochota na ponowne przeszukanie tych samych miejsc, z obawy, że coś się jednak przeoczyło.
   Biegałam więc pomiędzy budynkami, opuszczonymi już i wołałam Martina. Mój głos nikł w gęstym dymie i ogniu, który zbliżał się niebezpiecznie szybko.
   - Tędy! - zawołał nagle Arthur i wskazał na tunel w jednym z budynków, który wyglądał na często uczęszczany. Wampiry, zrezygnowawszy z gaszenia pożaru, rzuciły się w stronę przejścia.
   - Nie! Musimy znaleźć Martina! - zawołałam, starając się przekrzyczeć potworny harmider, jaki panował wokół mnie. Słyszałam jęki rannych i kaszlanie ludzi, dławiących się dymem.
   - Jego tu nie ma! - krzyknęła Szoszannah.
   - Chodźmy, Amando! - Erik złapał mnie za rękę, za drugą Lily i podążył w stronę tunelu. Na chwilę straciłam z oczu Arthura, ale miałam nadzieję, że jest gdzieś obok.
   Wampiry hurtem przeciskały się przez wąski tunel. Postaci mieszały się ze sobą, nie byłam już w stanie odróżnić, kto jest przyjacielem, a kto wrogiem. W końcu ja również zostałam niemal wepchnięta do środka. Schodziliśmy dość długo w dół. W końcu wydostałam się na otwartą przestrzeń.
   Znaleźliśmy się w ogromnej sali połączonej kilkoma drzwiami. Większość była otwarta na oścież i prowadziła dalej. Nie czułam już dymu ani gorąca. Byliśmy bezpieczni. A przynajmniej tak mi się wydawało, bo oto rzuciły się na nas wrogie wampiry.
   Mój opiekun bez zastanowienia wyciągnął miecz. Były już na nim ślady krwi, co oznaczało, że nie pierwszy raz dzisiaj jest w użyciu. Arthur, który pojawił się niespodziewanie obok mnie, poszedł w jego ślady. Jak na mężczyznę, który za życia nie lubił walk w turniejach, radził sobie całkiem nieźle. Szoszannah również włączyła się do walki; wyjęła kuszę i zaczęła strzelać. Wyglądała niezwykle bojowo w szarej, poplamionej krwią sukni i z rozwianymi włosami. Od razu dostrzegłam, że miała świetny cel; ani razu nie chybiła. Nakładała bełty na kuszę, celowała, strzelała, sięgała po kolejne bełty. I tak co sekundę.
   Po krótkiej chwili woń rozlewanej, wampirzej krwi i szczęk broni zmobilizował mnie do wzięcia udziału w tej jatce. Wyjęłam więc swój miecz i rzuciłam się w wir walki. A dokładniej rzecz ujmując, stanęłam z mieczem w ręku i rozglądałam się, gotowa do obrony. Nigdy nie walczyłam w ten sposób, a moje ćwiczenia odbywały się jeden na jednego. Rozejrzałam się i stwierdziłam, że moi sprzymierzeńcy mieli zdecydowaną przewagę i świetnie sobie radzili.
   Wtem poczułam, jak ktoś łapie mnie za ramię i szarpie mocno w tył. Upadłam, a broń wypadła mi z dłoni. Nade mną stał wściekły wampir z uniesionym mieczem. Błyskawicznie przeturlałam się w stronę swojego, złapałam go i uniosłam w jego stronę, ale on tylko się zaśmiał i jednym ruchem wytrącił mi go z ręki. Zerwałam się i rzuciłam przed siebie. W miejscu, gdzie przed chwilą leżałam, utkwił miecz wampira. Złapał go i uniósł z rykiem wściekłości. Skoczyłam w stronę wytrąconego mi z ręki miecza, ale na drodze stanął mi inny wampir.
   - Chodź tu, ślicznotko – mruknął, wymachując czymś, co przypominało tasak. Odskoczyłam w bok i wpadłam przez drzwi do innej komnaty. Za mną wskoczył ów wampir.
   - Nie mam broni. Nie możesz mnie tak po prostu zabić. - Spojrzałam uważniej w jego przekrwione oczy. Cofnął się i posłusznie opuścił broń. Przez chwilę miałam nad nim władzę, lecz za szybko pozwoliłam sobie na radość. Wampir bowiem zamknął oczy i warknął.
   - Gorącokrwista! Precz z mego umysłu. - Zrobił krok w moją stronę i zamachnął się tasakiem. W ciągu ułamka sekundy zrozumiałam, że nie zdążę się uchylić. Zostałam przygwożdżona do ściany przez wampira, który najwyraźniej przymierzał się, by obciąć mi głowę.

2 komentarze:

  1. ~justilla
    18 grudnia 2010 o 14:21

    Ponieważ Amanda dalej żyje na pewno ktoś ją ocali. Tylko kto? Erik, Lily, inny wampir, a może sam Martin nagle się pojawi? Intrygujące :) Ciekawe co to będzie. Teraz tylko czekać :)[amica-libri]
    Odpowiedz
    ~Ariss
    18 grudnia 2010 o 14:31

    Na początek przeproszę cie, że tak długo nie komentowałam, ale miałam problemy z netem i onetowskie witryny nie chciały mi się otwierać :/ A teraz coś o rozdziale.Końcowa część była dla mnie gratką, bo uwielbiam wprost sceny walki ;) Mam nadzieję, że Amanda przeżyje, albo ktoś jej przyjdzie z pomocą- Martin na przykład, bo nie wyjaśniłaś, gdzie się podział.Czekam z niecierpliwością na c.dPozdrawiam!
    Odpowiedz
    ~justilla
    18 grudnia 2010 o 14:47

    Nie mogłam się doczekać nowego rozdziału, więc weszłam sprawdzić jakie daty wyznaczyłaś. A zobaczyłam nowy rozdział :D Tak teraz patrzę… Sojusznik czy wróg? Chyba chodzi o Kate, ale to się okaże :)
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    18 grudnia 2010 o 14:52

    Nie spodziewałam się w Amandzie takiej woli walki, ale w sumie nie miała innego wyjścia. Stoi na czele zgranej drużyny. Wampirza wojna to nie przelewki. Mam nadzieję, że Amanda nie straci głowy. Zdoła się sama uratować, czy może ktoś ją ocali? Nie mogę się doczekać!
    Odpowiedz
    ~izzy
    18 grudnia 2010 o 15:50

    Sądząc po nazwie kolejnego rozdziału Amanda kogoś tam pozna i ktoś ją uratuje spod ostrza tego wampira. To całkiem logiczne, że nie zginie bo przecież ona opowiada tę historię, oczywiste jest też to, że sama się nie obroni, bo niby jak jeśli ten facet już się na nią zamierzył. ;) Może więc moja teoria spełni się chodź w 1 % ;p Bardzo podoba mi się to jak opisałaś walkę.. tak.. Nie wiem jak to opisać. Po prostu mi się podoba. Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział. Pozdrawiam. ;)
    Odpowiedz
    wampirzyca.julia@onet.pl
    18 grudnia 2010 o 16:27

    Bardzo ciekawie piszesz, chyba na dłużej zostanę na twoim blogu :) zapraszam tez do mnie http://krew-i-lzy.blog.onet.pl/
    Odpowiedz
    ~Susannah
    18 grudnia 2010 o 18:56

    Powtórzę tak jak kiedyś: :O !!!
    Odpowiedz

    ~Natalia
    18 grudnia 2010 o 19:11

    Biorąc pod uwagę moje plany co do dalszych rozdziałów, to teraz Twoje komentarze będą się składać z samych :O :):):):)
    Odpowiedz

    ~Persefona
    18 grudnia 2010 o 21:00

    Po pierwsze strasznie dziękuje za dedykację, jest mi bardzo miło. A teraz do rzeczy. Ten rozdział jest genialny po prostu! Dreszczyk emocji towarzyszył mi przez cały czas. Już nie mogę sie doczekać czy Amanda wyjdzie z tego cało. Serdecznie zapraszam na kolejną notkę u mnie. Pozdrawiam.
    Odpowiedz
    ~Kara007
    18 grudnia 2010 o 21:49

    Normalnie uduszę!!! Jedyne co może mnie teraz pocieszyć, to to że ona nadal żyje i nic się jej nie stanie. Rozdział świetny. Jestem ciekawa kto ją ocali?? Chciałabym tam widzieć Martina ;) Ale jak to mówią, nadzieją matką głupich ;) Czekam na nn ;***
    Odpowiedz
    ~Aine
    18 grudnia 2010 o 22:53

    Ja tu cały czas jestem :P Blog zniknął, ale a nie. Będę wpadać regularnie i sprawdzać, czy są nowe rozdziały :) Btw. bardzo lubię motywy wampirzej wojny ;)Pozdrawiam!
    Odpowiedz

    ~Natalia
    19 grudnia 2010 o 02:20

    No, to masz szczęście! Bo jak zobaczyłam, że blog skasowany, to się troszkę zdenerwowałam. Tak kasować bloga bez uprzedzenia?:/ Mam nadzieję, że wkrótce wrócisz z nowym opowiadaniem i większą weną:-)
    Odpowiedz
    ~Aine
    19 grudnia 2010 o 12:11

    To troszkę inaczej wyszło, bo od paru dni na pocztę dostawałam po 10-15 podejrzanych wiadomości ze spamem, więc ją usunęłam. No i zapomniałam, że jak usunę pocztę, to blogi też się usuną :/ Więc pozostało mi tylko walenie głową w biurko :P
    Odpowiedz
    ~Natalia
    19 grudnia 2010 o 14:09

    No to lipa:/ Nie wiedziałam, że jak się usunie pocztę, to blogi też. Dobrze wiedzieć:)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Serina
    19 grudnia 2010 o 12:13

    Jestem niemalże stuprocentowo pewna, że Amanda przeżyje, ale mimo to i tak przeszył mnie dreszcz, gdy rozdział się zakończył ^^ Muszę przyznać, że jest bardzo dynamiczny i podobały mi się opisy walki. Sądzę, że jednak nie będziesz dłużej maltretowała Amandy i Martin w końcu jej wybaczy, ale kto wie… Może jednak zaskoczysz? Liczę na to ;D. I najmocniej przepraszam, że ostatnio nie skomentowałam, możesz mi uciąć głowę (jak ten wampir chciał Amandzie), przypiec na rożnie, wymyślić mnóstwo tortur i nie wiadomo, co jeszcze. Przepraszam raz jeszcze! Zapomniałam o tym; wiem, to żadne wytłumaczenie, ale… -.-” Cóż, na następny rozdział jak zwykle czekam z niecierpliwością i wiedz, że mimo iż zdarzy mi się nie skomentować, to zawsze czytam zaraz po powiadomieniu :). Całuję, ściskam i przepraszam po raz kolejny, Serina.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    19 grudnia 2010 o 14:08

    Haha tak, już czekam na Ciebie z tasakiem, strzeż się Serinko:-D :-D :-D
    Odpowiedz

    wampirzyca.julia@onet.pl
    19 grudnia 2010 o 21:14

    W odpowiedzi na twoje pytanie, na razie przeczytałam dwie części twojej powieści i jestem właśnie na trzeciej. Wiadomość zostawiłam ci pod ostatnim postem, abyś mogła ją zobaczyć :)Widzę, że podobnie jak ja jesteś chyba francuskojęzyczna, miło jest zobaczyć ten język w polskich tekstach :) Umiesz świetnie posługiwać się retrospekcją, a nie często wychodzi to ludziom tak zgrabnie :) No i dbasz o tło historyczne.Z Żalem stwierdzam, ze nie mam do czego się przyczepić :) Zapraszam na kolejny rozdział http://krew-i-lzy.blog.onet.pl/
    Odpowiedz
    ~Persefona
    20 grudnia 2010 o 13:59

    Dziękuję za wytknięcie błędów. Czasem tak mam… Wszystko poprawiłam. Pozdrawiam.
    Odpowiedz
    ~inna
    20 grudnia 2010 o 16:10

    Bardzo mi się spodobał pomysł Lily,i opis walki na miecze.Trochę szkoda,że przerwałaś w takim momencie,teraz nie wiem co będzie z Amandą.I brakowało mi Martina,mam nadzieję że w następnym rozdziale już się pojawi.
    Odpowiedz
    agateczka1@op.pl
    20 grudnia 2010 o 19:35

    Robi sie coraz ciekawiej… Moim zdaniem ktos ocali Amande.. na bank ;D czekam na cd ;*
    Odpowiedz
    ~Natalia
    31 lipca 2011 o 15:39

    Zazdrosna o kogo?:-o O Martina?:-O
    Odpowiedz

    ~Inscriptum
    31 lipca 2011 o 15:49

    Nie! O urodę Amandy! xD
    Odpowiedz

    ~Inscriptum
    31 lipca 2011 o 15:48

    Ktoś ośmielił się zabić Amandę? Niemożliwe. xD Walka i cały ich plan działania niesamowicie opisałaś. Jak zwykle urwałaś w drastycznym momencie, ale chyba już wcześniej pisałam, że się do tego przyzwyczaiłam…? ;P Szoszannah jest boska! Uwielbiam ją z tymi szarymi oczami (zupełnie jak moja Nicole) i bojowej pozycji. :D A do tego jest z naszym seksownym Erikiem. xD Lecę dalej. ^^

    OdpowiedzUsuń