Rozdział XVI - Poszukiwania

10.12.2010

   Zamilkłam na chwilę.
   - O kurcze. - Karolina podkuliła pod siebie nogi i pokręciła głową. - Byłam pewna, że to się wyda, ale w taki sposób? Dobrze przynajmniej, że poznał całą prawdę. Gdyby myślał, że jesteś jego prawdziwą matką...
   - Wampiry przecież nie mogą mieć dzieci. Ale masz rację, przynajmniej znał już prawdę. Z jednej strony trochę mi ulżyło, ale z drugiej... wszystko się pokomplikowało. - Westchnęłam na samo wspomnienie i ponowiłam opowieść.


   Zabolało. Okropnie. Poczułam się podle. Być ranionym przez kogoś, kogo się kocha, jest najgorsze. Zwłaszcza, jeśli ten ktoś ma prawo, by ranić. Bo to ja pierwsza go zraniłam.
   Stałam i nie byłam w stanie wykrztusić słowa.
   - A wiec Sophia jest moją matką – powiedział wolno. - Ale kim w takim razie jest mój ojciec?
   - To... Chris, mój mąż. Sophia była jego... kochanką – wykrztusiłam w końcu, spuszczając wzrok.
   - Kłamiesz! - zawołał. - Cały czas kłamałaś. Tylko kłamać potrafisz.
   Podniosłam głowę i spojrzałam mu prosto w oczy. Była w nich rozpacz i zagubienie.
   - Nie kłamałam, gdy mówiłam, że mam na imię Joanna – odrzekłam cicho. - To  moje pierwsze imię. Nie kłamałam, gdy mówiłam, że byłam  księżniczką, zanim stałam się... wampirem.
   - A więc Sophia... tak, to ma sens – stwierdził nagle. - I tak nigdy nie sprawdziłaś się jako matka. A teraz... Jak mogłaś? Całowaliśmy się... to przecież chore! - wybuchnął.
   - Ale ja nie jestem twoją matką! - zawołałam rozpaczliwym głosem. Czułam niemal fizyczny ból w piersi. - I kiedy cię po raz pierwszy zobaczyłam, nie poznałam cię, a potem... co miałam powiedzieć? Szukałeś mnie. Narażałeś się... Chciałam cię przekonać, żebyś wyjechał! Wszyscy chcieliśmy...
   - Wszyscy? To oni o tym wiedzieli? Amelia, Arthur, Erik... nawet ta Szo... Szosza... no, Lily! Zaraz, a może... - Jego oczy zrobiły się duże i okrągłe. - Może oni też są wampirami, tak jak ty? To dlatego nigdy nie wychodzą w dzień?
   Milczałam. Cóż mogłam powiedzieć?
   - Rose, Vici i Paul też? - W głosie Martina przebrzmiewała rozpacz. Cofnął się do drzwi, jakby się mnie bał.
   - Nie, oni nie. Amelia urodziła ich, zanim... - Urwałam, gdyż podszedł nagle do okna.
   - Słońce wzeszło – powiedział suchym, obojętnym głosem. Jego puste spojrzenie przenikało mnie na wskroś. Sięgnął po zasłonę. - Co by się stało, gdybym ją odsłonił?
   - Rozpadłabym się w proch – odparłam cicho. Nagle zrobiło mi się wszystko jedno. Podeszłam do niego powoli.
   - Nie zbliżaj się – ostrzegł. - Bo odsłonię okno.
   - Śmiało. Zrób to. Jakie to ma znaczenie? Jestem zła, podła, wyrafinowana i zakłamana. Wszystko mi jedno. - Czułam pustkę w sercu. Mężczyzna, którego kochałam, nienawidził mnie.
   Przypomniała mi się podobna sytuacja. Ja, Edmund, lustro. I kołek w jego ręku. Też go kochałam. Ale on kochał mnie równie mocno. Też go oszukałam. Ale mi wybaczył. A czy Martin mi wybaczy? W tym momencie byłam pewna, że nie. Ogarniająca mnie senność zwiększyła moją obojętność. Stałam i patrzyłam na Martina, który powoli puścił zasłonę i zaczął przesuwać się w stronę drzwi. Następnie otworzył je, spojrzał na mnie i powiedział z zaciętością na twarzy:
   - Nie chcę cię już nigdy więcej widzieć. - I wyszedł.
   Poczułam, jakby trafił mnie piorun. Dosłownie. Usiadłam na brzegu trumny i rozpłakałam się. Krwawe łzy skapywały na podłogę. Senność ogarniała mnie coraz bardziej. Nie wiem, jak zdołałam wtedy wejść do trumny, ale kiedy się ocknęłam, leżałam tam jak zwykle.
   Jednak nic nie było jak zwykle. Ból powrócił i pamięć o tym, co się stało, również. Powoli wstałam, przygładziłam niedbale włosy i zrezygnowanym krokiem zeszłam na dół. Usłyszałam kobiece głosy.
   - Czemu nie mogłyśmy z nim pojechać? Jak coś się dzieje, to zawsze musimy siedzieć i czekać! - mówiła Rose, przechadzając się po pokoju nerwowym krokiem. Jej błękitna suknia ciągnęła się lekko za nią po ziemi, a rozpuszczone włosy powiewały jak chusta na wietrze, gdy tak chodziła od jednego końca pokoju na drugi.
   - Jak to czemu? Jesteśmy kobietami, to dla nas zbyt niebezpieczne – stwierdziła Victoria ironicznie. Siedziała w salonie w skromnej, beżowej sukni i patrzyła na siostrę. Włosy upięte miała w ciasny kok z warkocza, który dodawał jej powagi i pewnej majestatyczności.
   - A może weźmiemy konia ze stajni i...
   - Daj spokój, Rose. Jeśli Paul go nie znajdzie, to my tym bardziej.
   Rose z nerwowym sapnięciem odwróciła się i mnie dostrzegła.
   - O, Amanda! Powiedz im, że my też powinnyśmy brać udział w poszukiwaniach! Im więcej osób, tym lepiej! Są większe szanse, że...
   - Zamilcz, Rose – zgasiła ją Vici.
  - Sama zamilcz, to ja jestem starsza...
  - Tak? A zachowujesz się jak małe dziecko. - Rudowłosa wstała i podeszła do mnie. - Amando, widzę, że coś cię trapi. Co się stało? - Zerknęła na moją suknię, poplamioną zaschniętą krwią mych łez.
   - Martin był u mnie wczoraj. - Usiadłam w fotelu i ukryłam twarz w dłoniach. Obie błyskawicznie usiadły przy mnie, czekając, aż zacznę opowiadać. A ja nie mogłam wymówić słowa. Czułam tylko, że miałam ręce pełne krwi. Swojej krwi.
   Usłyszałam cichy szelest i koło mnie znalazła się Lily. Przytuliła mnie do siebie. Oparłam twarz na jej ramieniu, patrząc, jak jej ciemna suknia zabarwia się na czerwono.
   - Poznał prawdę, tak? - zapytała Szoszannah, głaszcząc mnie po włosach troskliwym ruchem.
   - Tak – szepnęłam i opowiedziałam im wszystko, co zdarzyło się poprzedniego dnia. - Dziś jego urodziny – przypomniałam sobie. - Ładny prezent mu sprawiłam. - Łzy bezwiednie spływały mi po twarzy, tworząc zapewne wielkie, czerwone smugi. Dziewczęta popatrzyły na mnie bezradnie. Obie wiedziały już, co czuję do Martina.
   - I co teraz robimy? - Rose wstała i wzięła się pod boki, patrząc wokół bojowym wzrokiem.
   - Wy nic nie robicie. - Lily spojrzała na nią stanowczo. - Jeszcze tego brakowało, żebyście się miały narażać. I tak po zachodzie słońca będzie tu dla was niebezpieczne.
   - Nigdzie się stąd nie ruszamy – powiedziała nagle Vici. - Możemy być potrzebne.
   - A poza tym, jak mamy siedzieć w domu, kiedy tyle się dzieje? - spytała Rose, siadając i zakładając ręce.
   Westchnęłam i spojrzałam przed siebie smutnym wzrokiem.
   Czas do zmroku wlókł się niemiłosiernie. Tuż przed zachodem przyjechał Paul. Wpadł do domu jak burza i zatrzymał się dopiero w salonie.
   - Szukaliśmy, pytaliśmy. I w końcu trafiliśmy na jakiś ślad. Ktoś go widział, jak jechał z dwoma mężczyznami w czarnych płaszczach. Wyraźnie się opierał.
   - Słudzy Olivera. - Ogarnęło mnie przerażenie. Zerwałam się na równe nogi. - Gdzie ich widzieli?
   - W północnej części Anglii.
   Kwadrans później dołączyli do nas pozostali. Paul opowiedział o efektach swoich poszukiwań. Sophia zjawiła się, gdy tylko wicehrabia przyjechał, usiadła w kącie i się nie odzywała, ale widziałam rozpacz w jej oczach. Bała się o syna i z pewnością się obwiniała, że pozwoliła mu tutaj wrócić. Spojrzałam na nią i uśmiechnęłam się pocieszająco. Kobieta skinęła mi głową i pogrążyła w myślach.
   Erik, jako najstarszy wśród nas, naturalną koleją rzeczy przyjął rolę przywódcy.
   - Przede wszystkim, musimy działać szybko i mieć ze sobą kontakt. Amelio, zostaniesz ze swoimi dziećmi w domu. Gdyby Martin wrócił albo ktoś przyniósł o nim jakieś wieści, dasz znać Arthurowi. Arthurze – zwrócił się do hrabiego – pójdziesz z Amandą. W razie potrzeby Amanda przekaże wieści mi i Szoszannah. Przeszukamy północną część kraju. Jeśli do północy go nie znajdziemy, pójdę do Olivera – zdecydował.
   - Pójdziemy – poprawiłam go. Spojrzał na mnie z uniesionymi brwiami.
   - Później to omówimy. Zmierzch zapadł. Pora na nas.
   - A nie mógłby zostać Arthur? - zapytała Amelia, wyraźnie niezadowolona, że musi pozostać w domu.
   - Nie mamy czasu na dyskusje. Robimy tak, jak powiedziałem – uciął krótko mój opiekun. Ja i Arthur pokiwaliśmy głowami. Lily popatrzyła na Erika wzrokiem pełnym zaufania. Pomyślałam, że powinna zostać razem z Amelią. Może wtedy by się trochę ze sobą zaprzyjaźniły. W takich sytuacjach zwykle ludzie się do siebie zbliżają. Ale wtedy Amelia stwierdziłaby, że skoro Izraelitka zostaje, to nie potrzeba dwóch wampirzyc w domu i uparłaby się, żeby z nami iść.
   - Widzisz, mamo, kobiety to zawsze mają gorzej – stwierdziła Rose z nadąsaną miną.
   - Dlatego ja kiedyś zostanę wampirzycą – dodała Vici pod nosem. Zapomniała jednak, że wampiry mają świetny słuch. W salonie zrobiło się cicho, a oczy wszystkich skierowały się na dziewczynę.
   - Co ty wygadujesz? - zapytał Arthur podniesionym głosem.
   - Spokojnie, przejdzie jej. Ja w jej wieku też miałam takie marzenia – pocieszyła go Amelia.
   - No i co z tego wynikło?
   - Ja... tak tylko powiedziałam – mruknęła speszona nieco Victoria, cofając się.
   - Lepiej już jedźcie, zanim zdążycie się pokłócić – stwierdził Paul, patrząc na młodszą z sióstr z ciekawością.
   - Tak, chodźmy – powiedziałam, zastanawiając się, czy Vici mówiła poważnie.
   - Uważajcie na siebie – poprosiła nas Amelia z niepokojem w oczach. - I przekazujcie wszystko, co się dzieje.
   Miałam ochotę ją uścisnąć, ale wolałam nie sprawiać wrażenia, że jedziemy na wojnę. Choć w zasadzie, to tak właśnie było. Jechaliśmy na wojnę. Wojnę wampirów.
   Kiedy dotarliśmy w miejsce, gdzie widziano Martina, postanowiliśmy się rozdzielić.
   - A jeśli go nie wyczujemy? W końcu wysmarował się tą maścią – wyraziłam swoje obawy.
   - Działa tylko przez kilka godzin – wyjaśniła Lily, rozglądając się niespokojnie. Trzymała w ręku swoją kuszę, na plecach miała kołczan i bełty, włosy spięte, a ciemna sukienka ciasno dopasowana do szczupłej sylwetki. W jej oczach nie widziałam lęku, tylko dziwny błysk, świadczący o gotowości do walki. Szoszannah nie była zwykłą, średniowieczną kobietą. Miała w sobie mnóstwo energii, która w połączeniu z jej charakterem dawała wybuchowy rezultat. Może dlatego tak pasowała do Erika?
   Ja miałam przy sobie o wiele mniejszy miecz, którym umiałam się dobrze posługiwać. Arthur u pasa również miał podobną broń, tyle, że o wiele większą. Erik natomiast ukrywał pod płaszczem ten sam miecz, którym przebił moich morderców.
   - W takim razie, ruszamy – postanowił mój opiekun. Spojrzał na mnie troskliwym wzrokiem i odgarnął mi włosy z twarzy. - Znajdziemy go – zapewnił mnie. Pokiwałam głową i już po chwili wyruszyliśmy w różnych kierunkach.
   Dochodziła już północ, kiedy nagle, tuż przed nami, wyskoczył niewysoki, z wyglądu może piętnastoletni wampir. Arthur skoczył między nas, wyciągnął miecz i warknął na niego ostrzegawczo.
   - Nie chcę wam zrobić krzywdy. Szukam Amandy. Czy to ty? - zwrócił się do mnie, odsuwając się od gotowego do walki hrabiego.
   - Tak, to ja. Daj spokój, to jeszcze młody chłopiec. - Dotknęłam ramienia Arthura uspokajającym ruchem i w myślach przekazałam Erikowi całą sytuację. Następnie skinęłam głową nieznanemu wampirowi. Dopiero teraz dostrzegłam, że jego ubranie poplamione było krwią, ciemne włosy zwichrzone, a w oczach miał lęk.
   - Chodzi o twojego syna, gorącokrwista – wyjaśnił wampir, kłaniając mi się.
   - O Martina? Co z nim? - Zrobiłam krok do przodu, ale Arthur przezornie mnie zatrzymał.
   - Mam na imię Leon i jestem członkiem tajnego stowarzyszenia przeciwników Olivera – zaczął nieznajomy. - Długo czekaliśmy na dzień, w którym jego władza zostanie obalona, a on zabity. Andy będzie lepszym władcą, gdyż nie jest tak okrutny i bezwzględny...
   - Do rzeczy! - przerwał mu Arthur. - Mów nam o Martinie!
   - Martin został porwany przez ludzi Olivera. Kiedy prowadzili go do władcy, by go zamordował, razem z Andy'm i Katherine odbiliśmy go, a tamtych zabiliśmy.
   - A więc jest z wami! - zawołałam z nadzieją w głosie.
   - Niestety nie. - Wampir pokręcił przecząco głową. - Kiedy udało nam się go uratować, zabraliśmy go do kryjówki. Tam wszystko zaplanowaliśmy. Mieliśmy wejść tajnym wejściem do pałacu Olivera i wystawić go temu, który ma go zgładzić, by przepowiednia się wypełniła.
   - I Martin się na to zgodził?! - wybuchłam.
   - Tak, do niczego nie zmuszaliśmy – powiedział wampir, cofając się z obawą w oczach. - Ale nie wszystko poszło tak, jak planowaliśmy. Mieliśmy podzielić się na dwie grupy – jedna miała wejść i wpuścić drugą. Ja byłem w tej, która weszła, podobnie jak Andy, Kate i Martin. Szedłem jako jeden z ostatnich. Wtem za nami opadła krata i zaatakowała nas zgraja Olivera. Atakowali wszystkich, z wyjątkiem tej zdziry Kate, która tylko stała i się patrzyła. Zrozumiałem, że to była pułapka, a ona o wszystkim wiedziała. Andy, który walczył obok mnie, kazał mi uciekać i cię odnaleźć. Udało mi się przecisnąć pomiędzy kratami. Zanim uciekłem, zdążyłem zobaczyć, jak wloką gdzieś twojego syna, gorącokrwista. Żył jeszcze. - Zamilkł i pochylił głowę.
   - I wciąż żyje – szepnęłam. - Czuję to.
   - A co z tą drugą grupą? - spytał hrabia.
   - Powiedziałem im, by ukryli się i czekali na ciebie, Amando – wyjaśnił Leon. - Mam cię przyprowadzić, wtedy staniesz na czele i pójdziemy uwolnić Andy'ego... i Martina, oczywiście.
   - Dobrze, tak zrobimy – postanowiłam i spojrzałam na Erika i Szoszannah, którzy właśnie pojawili się obok nas.

2 komentarze:

  1. ~Kara007
    10 grudnia 2010 o 21:04

    Jego słowa musiały ja bardzo zaboleć… Ale trudno mu się dziwić, oszukała go. Jestem ciekawa jak się to dalej potoczy?? Mam nadzieje, że wszystko się uda. Pisz szybko, weny ;***
    Odpowiedz
    ~justilla
    10 grudnia 2010 o 22:23

    Na początek – „Nie chcę cie już nigdy więcej widzieć.” – cię :)jednak Martin nie był aż tak zraniony by zniszczyć Amandę, na szczęście. Gorzej z Kate. Ja dalej za tą kobietą nie nadążam, kiedy kłamie, a kiedy nie! Oby znaleźli Martina całego, choć kto to wie jakie niespodzianki szykujesz. Nic, tylko czekać/[amica-libri]
    Odpowiedz
    ~Aine
    10 grudnia 2010 o 22:48

    O, szykuje się niezła akcja :D Chętnie przeczytam :) Sama wpadłam na pomysł pisania nowego opowiadania, też w średniowiecznej Anglii xD Ale wiesz, jak to ze mną jest…Pozdrawiam!
    Odpowiedz
    ~Budoko
    10 grudnia 2010 o 22:56

    Tak, mamo, obiecuję, przepiszę ten rozdział, co mam napisany na papierze i będę grzeczna… A tak dokładniej, to po prostu mnie zaskoczyłaś. Dziękuję ci bardzo :) To powinno mnie ostatecznie zmotywować do napisania w końcu tego rozdziału do końca.Co do rozdziału, to zamieszania jest więcej niż się spodziewałam… Tylko czy jest tu ktokolwiek, kto ufał Kate? Nawet Andy jest bardziej godzien zaufania, jak tak patrzę. Chociaż on też odstawił jeden z podstawowych błędów – chciał wciągnąć wielu ludzi w swój plan i nawet mu się to udało, ale tym najważniejszym mało powiedział i skończyło się na tym, że nie wyszło. Ale może jeszcze wyjdzie, w końcu to jeszcze nie koniec opowiadania ;) Nawiasem, zazdroszczę Leonowi (a tym samym i tobie) zdolności opowiadania, od chwili, gdy potrafiłam całą scenę odtworzyć sobie w wyobraźni. Naprawdę, szczery podziw.Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział :)Pozdrawiam i życzę weny,Budoko.
    Odpowiedz
    ~inna
    11 grudnia 2010 o 00:06

    Amanda ma poprowadzić wampiry do walki?No,no robi się ciekawie :D przy okazji zapraszam do mnie na NN [dom-na-wzgórzu]
    Odpowiedz
    arisa@onet.pl
    11 grudnia 2010 o 11:04

    Ech, kłamstwa są zawsze i wszędzie ;/ Cóż… Każde słowa bolą. Widzę, że coraz wiecej się dzieje. „daj spokój, to jeszcze mały chłopiec” – to mi się spodobało.Sorry, że tak krótko, ale nie mam już na nic siły…PS Zapraszam na http://wiolonczelista.blog.onet.pl – może chociaż ten blog mi wyjdzie ;]PozdrawiamChild of the KoRn
    Odpowiedz
    ~Persefona
    11 grudnia 2010 o 12:58

    Coraz ciekawiej się robi… Już nie mogę się doczekać kolejnego rozdziału. No po prostu geniusz! Uwielbiam twoje opowiadanie. Pozdrawiam.
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    11 grudnia 2010 o 18:27

    Rozdział pełen emocji negatywnych i pozytywnych. Co stanie się z Martinem? Czuję, że może stać się coś niedobrego. Kate jest nieprzewidywalna i zakłamana. Nie wiem co mam o niej myśleć.Czekam na jeszcze!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Agata:)
    12 grudnia 2010 o 09:51

    A to się porobiło…Jej aż brak mi słów. Normalnie jeden rani drugiego, a drugi pierwszego ;(Pozdrawiam i czekam na cd ;)
    Odpowiedz
    ~Nieśmiertelna
    14 grudnia 2010 o 20:20

    Bardzo podobał mi się opis uczuć Amandy po rozmowie z Martinem, naprawdę był świetny. Mam nadzieję, że Martinowi nie stanie się żadna krzywda i wszystko dobrze się skończy (choć jak wiadomo, odrobina dramaturgii i grozy nikomu nie zaszkodzi;) Z niecierpliwością czekam na kolejny rozdział i pozdrawiam,krwawy-poemat
    Odpowiedz
    ~justilla
    15 grudnia 2010 o 15:33

    Myślę, że opis z okładki będę zamieszczać, gdy będzie sprzeczny z tym co dostajemy w książce. Np. opis książki „Sen” jest mocno przesadzony. A z cytatów nie zrezygnowałam, tylko jakoś nie zdążyłam znaleźć jakiegoś dobrego :)[amica-libri]
    Odpowiedz
    ~izzy
    17 grudnia 2010 o 17:25

    Tak mi się wydaje, że Amanda w pewnym sensie na to zasłużyła. W końcu mogła się nie zakochiwać w kim popadnie i powiedzieć prawdę od razu.. ale z drugiej strony przecież miłość nie wybiera. Mam nadzieję, że go uratują… Głupio byłoby gdyby tak po prostu zginął. A nawiasem mówiąc szykuje się niezła bitwa. I mam pewną teorię. Amanda mogłaby tam iść (tzn. do tego pałacu Oliwera), a tam spotkałaby Oliwera i zaczęłaby się bitwa i jakoś tak by się Amanda znalazłam sam na sam z Oliwerem i on chciałby ją zabić i w ostatnim momencie wpadł by Martin i ją uratował zabijając Oliwera, spełniłby też w ten sposób przepowiednie. Ale mam fantazje… xd ;))Pozdrawiam ;**
    Odpowiedz
    ~DariaSalvatore
    4 kwietnia 2011 o 18:58

    Cześć super blog .Czytam i czytam i coraz ciekawiej jest .Tylko ja czytam caly czas i zaczełam czytać od początku i mi się zdaje że Paul jest młoszym bratem Victorii a nie na odwród . Ale tak pozatym super.Sory że takie zdania buduję ale jestem zaczytana i nie umiem mysleć
    Odpowiedz
    ~Natalia
    31 lipca 2011 o 14:14

    Mnie osobiście najbardziej podoba się właśnie imię Joanna;)Raz się wyrzekła! Co prawda potem Noah i tak został jej kochankiem, ale dopiero po zdradzie Chrisa:pHaha a co winna Amanda, że jest taka ładna?:p
    Odpowiedz

    ~Inscriptum
    31 lipca 2011 o 15:22

    Porwanie Martina numer dwa? ;D Amanda się zaangażowała i leci ratować swojego syna/kochanka. xD Kurde, myślałam, że się poleję, gdy Martin nie mógł wypowiedzieć imienia Lily. Szo… Szosza… xD Po tym jak ją spławił Amanda nieźle się zdołowała. Ale na pewno się jakoś ułoży. Najprawdopodobniej jestem o nią zazdrosna, tylko sama jeszcze o tym nie wiem. xD

    OdpowiedzUsuń