Rozdział XV - Bezradność

4.12.2010

   - Wcale ci się nie dziwię, że się zdenerwowałaś. Też bym się wkurzyła – stwierdziła Karolina.
   - Nienawidziłam czuć się bezradna. Byłam wampirzycą. Byłam księżniczką. Miałam gorącą krew. Ale byłam bezsilna. I to mnie naprawdę... irytowało. - Westchnęłam i wróciłam do opowieści.

   Chciałam wbić swoje kły w jego twardą skórę.
   Chciałam rozszarpać mu gardło, sprawić, żeby wił się z bólu.
   Pragnęłam wyrzucić z siebie całą złość, gniew, nienawiść... więc rzuciłam się na niego, jak dzikie zwierzę na swą ofiarę. Bez żadnego planu ataku, bezmyślnie. Zanim jednak zdołałam dostać się do jego szyi, poczułam ból w piersi, w brzuchu i w plecach, gdy uderzyłam nimi o drzewo, które zatrzęsło się niebezpiecznie.
   Poczułam, jak Amelia i Lily podnoszą mnie z ziemi. Zrozumiałam, że rzucił mną o drzewo. Czułam się upokorzona i bezsilna. Miałam ochotę powtórnie zaatakować wampira, ale moje przyjaciółki mnie powstrzymały. Spojrzałyśmy na Andy'ego, który stał spokojnie, gotów odeprzeć kolejny mój atak, i wszystkie trzy jednocześnie warknęłyśmy, ukazując swe pełne, ostre uzębienia.
   - Nic ci nie jest, Amando? - zwrócił się do mnie. W jego oczach spodziewałam się ujrzeć gniew, ale widziałam jedynie niepokój. - Tylko się broniłem – usprawiedliwił się. - Nie rób tego więcej. Mogłem ci zrobić krzywdę.
   - Ty mi? Jest nas trzy, a ty jeden – warknęłam.
   - I co, będziemy się bić? - Uniósł brwi w drażniącym rozbawieniu. Spojrzałam na Amelię i Szoszannah. Patrzyły na mnie pytająco. Westchnęłam i pokręciłam głową.
   - Chcę tylko, żebyście zostawili w spokoju mojego Martina – powiedziałam z determinacją w głosie.
   - To nie my chcemy go zabić – przypomniał Andy, patrząc w moją stronę z zamyśleniem w błękitnych oczach. Kiedyś przypominały mi oczy Edmunda. Teraz nie dostrzegałam już tego podobieństwa.
   Nagle wampir odwrócił się i po chwili już go nie było. Ból od uderzenia już znikł, ale złość została. Spojrzałam na hrabinę, która również była zdenerwowana, ale – jak się okazało – z trochę innego powodu.
   - Mogłaś się czegoś od niego dowiedzieć, a tak? Co to ci dało, że go zaatakowałaś? - spytała mnie z gniewem. Spojrzałam na nią oburzonym wzrokiem.
   - Niech wie, że nie pozwolimy używać Martina do ich celów! - krzyknęłam wzburzona.
   - Chciałam zauważyć, że nie jesteśmy tutaj same – przerwała nam Lily, wzdychając ze zniecierpliwieniem. - Tutejsza służba pewnie widziała już różne rzeczy, ale lepiej nie dawać im więcej powodów do plotek. Uspokójcie się.
   - Za bardzo się rządzisz – ofuknęła ją Amelia. - To nie twój brat jest w niebezpieczeństwie!
   - Ale jej przyszły podopieczny – stanęłam w jej obronie.
   - Zamiast się kłócić, powinnyśmy go poszukać – zaproponowała cicho Szoszannah. Ujrzałam smutek na jej twarzy. Miałam nadzieję, że nie weźmie do siebie uwagi Amelii.
   - Rozumiem, że jest z nim Arthur? - spytałam.
   Moja pasierbica popatrzyła przed siebie z konsternacją.
   - Zatrzymała go Kate. Joanna nie przyszła, więc Martin czekał na nią, wtedy przyszła ta wampirzyca, ale mój mąż ją powstrzymał przed spotkaniem z Martinem. Zamiast tego zaczęli rozmawiać i Katherine powiedziała, że... - Tutaj Amelia spojrzała na mnie przerażonym wzrokiem. - Powiedziała Arthurowi, że to ty masz na imię Joanna i że powinien się nad tym zastanowić!
   Szoszannah zerknęła na mnie ze smutkiem. Zrozumiałam, że najlepiej będzie, jeśli teraz powiem prawdę. Właściwie to nie miałam innego wyjścia.
   - Tak, to ja nią jestem – rzekłam po prostu i opowiedziałam Amelii o spotkaniach z Martinem. Wampirzyca oparła się o drzewo i wpatrywała w przestrzeń przed sobą. Nie patrzyła na mnie. Dopiero kiedy skończyłam, odwróciła głowę i zapytała:
   - Czemu dopiero teraz mi o tym mówisz?
   - Widzisz, ja... To jest chore. Jestem jego matką, chociaż go nie urodziłam, ale przez siedem lat nią byłam, i on tak myśli... - plątałam się. - Chciałam przestać tak o nim myśleć, ale nie potrafię. To jest silniejsze ode mnie – jęknęłam żałośnie. Lily patrzyła na mnie ze współczuciem, Amelia zaś prychnęła i pokręciła głową.
   - Wiesz, co? Czasami zachowujesz się bardziej dziecinnie ode mnie – stwierdziła, krzywiąc się. - Naprawdę myślałaś, że cię za to... potępię?
   - To znaczy, że nie masz nic... przeciwko? - zapytałam niepewnie.
   - Nie łączą was więzy krwi, ty się w nim zakochałaś, a on w tobie. I nawet różnica wieku nie ma tutaj znaczenia, bo wyglądasz na dziewiętnaście lat! Poza tym jesteś moją przy... - urwała nagle swój wywód, a w jej oczach zabłyszczał niepokój. - Arthur zgubił Martina – wyszeptała z paniką w głosie.
   - Jak to – zgubił? - Spojrzałyśmy na siebie z Lily ze zdziwieniem. Poczułam, jak ogarnia mnie przerażenie.
   - Kate z nim rozmawiała, a kiedy skończyli... się kłócić, to mój mąż spostrzegł, że Martina już nie ma!
   - Erik! Gdzie on jest? Musisz go przywołać – odezwała się Szoszannah.
   - Masz rację. - Próbowałam się uspokoić i zacząć logicznie myśleć. Przekazałam Erikowi, co się stało.
   „Zaraz u was będę”, odpowiedział. Chwilę później staliśmy już we czwórkę.
   - Rozdzielimy się – powiedział od razu, bez wstępu. - Ja pójdę...
   - Czekaj! - Jako pierwsza go wyczułam. - Wraca.
   Odetchnęliśmy z ulgą. Strach, który poczułam, powoli ustąpił. Erik i Lily szybko się ulotnili, a ja i Amelia weszłyśmy do domu. Pobiegłam nałożyć kremy i się przebrać.
   - I co? - spytałam go, gdy już zeszłam na dół. Spojrzał na mnie w zamyśleniu. Był jakiś inny, jakby nieobecny myślami.
   - Nie przyszła, pewnie znowu nie mogła. Jutro przyjdzie. - Wzruszył obojętnie ramionami. - Idę spać, zmęczony jestem. Wy też już powinnyście. Dobranoc. - Odwrócił się i wspiął na schody. Patrzyłam na jego smukłą sylwetkę, znikającą za drzwiami.
   - Jak mogłam tego wcześniej nie zauważyć? - zastanawiała się Amelia. - Przecież to widać, kiedy na niego patrzysz. Mój brat i moja macocha... hm, to dość nietypowe połączenie.
   - On mnie znienawidzi, kiedy się dowie – mruknęłam, przygnębiona.
   - Gdzieś słyszałam, że od nienawiści do miłości nie taka daleka droga – pocieszyła mnie hrabina, co skomentowałam cichym prychnięciem.

   Następnego popołudnia wstałam dość późno. Poprzedniego dnia, przed świtem Amelia wróciła do siebie, a mój opiekun odprowadził Lily.
   Kiedy zeszłam, Szoszannah już siedziała i rozmawiała z Martinem. Jutro jego urodziny. Byłam zdecydowana nie puścić go dzisiaj na schadzkę. Nie mogliśmy ryzykować.
   Czułam jednak, że coś się zmieniło. Martin był jakiś inny, spięty, zdenerwowany. Miałam ochotę zajrzeć mu w oczy i wybadać, co się dzieje, ale on omijał mój wzrok. Podobnie z Szoszannah. Rozmawiał z nią, ale nie patrzył jej w oczy. Byłam pewna, że Lily też to zauważyła.
   Po obiedzie Martin wsiadł na konia i rzucił, że jedzie do Cravenów.
   - Zauważyłaś, że coś jest nie tak? - spytałam wampirzycy stojącej obok mnie.
   - Tak, on coś ukrywa. Umyślnie chował oczy. Obawiam się, że zaczyna nas podejrzewać – stwierdziła.
   - Oby tylko wrócił przed zmrokiem. Inaczej to Amelia i Arthur będą musieli go powstrzymać przed wyjściem – dodałam, spoglądając w okno.
   Kiedy przyjechali Cravenowie, okazało się, że Martin ich dzisiaj nie odwiedził.
   - Jak to? Nie było go? To gdzie on... - Wtem przyszła mi do głowy pewna myśl. - To musi mieć coś wspólnego z Andy i Kate. - stwierdziłam. - Musimy go odnaleźć jak najprędzej – powiedziałam drżącym głosem. Pobiegłam zmyć makijaż i przebrać się. Następnie zbiegłam z powrotem na dół. Moi przyjaciele byli już gotowi do drogi i czekali na mnie.
   - Ten, kto go znajdzie, niech zaprowadzi go do mnie – postanowił Erik. - Wampiry Olivera najpierw zaczną go szukać u Amandy.
   - Racja – zgodził się Arthur. Po ostatniej wiadomości, którą przekazała mu żona, trochę dziwnie na mnie patrzył, ale nic nie mówił. Cóż, hrabia Craven nigdy nie osądzał ludzi zbyt pochopnie. Nawet, jeśli byli wampirami.
   Nie było go nad rzeczką. Stałam i czekałam, lecz się nie pojawił. Pełna niepokoju, pobiegłam do Erika. Byli tam już Arthur i Amelia.
   - Może Erik albo Lily go znajdą – pocieszyła mnie przyjaciółka.
   - A jeśli nie, to w dzień Paul będzie kontynuować poszukiwania – dodał Arthur. - Chciał już dzisiaj jechać z nami, z trudem udało mi się go przekonać, by został. Ciężko być ojcem – westchnął, z czego wywnioskowałam, że faktycznie nie było to łatwe. Młodzi ludzie zawsze uważają, że wszystko wiedzą, wszystko potrafią i cały świat stoi dla nich otworem. Że są niezwyciężeni i nieśmiertelni. Czyż ja też tak nie myślałam, kiedy byłam jeszcze księżniczką? Całkiem możliwe.
   Kwadrans później znów wyruszyłam na poszukiwania. Chodziłam między budynkami, nasłuchując, czy go nie usłyszę, wdychając powietrze w nadziei, że go wyczuję. Jednak z wyjątkiem zapachu pomyj i chlubotania wody w rynsztokach nic nie czułam ani nie słyszałam. Gdzie on mógł się podziewać cały dzień? Znów go porwali, czy poszedł z nimi dobrowolnie? I kto go porwał – Oliver – tutaj wzdrygnęłam się z przerażeniem – czy Andy z Kate?
   Czasami wzbudzałam zainteresowanie. Ubrana byłam w ciemną suknię i czarny płaszcz, włosy rozpuszczone, spadające na twarz. Kiedy jednak ktoś próbował mnie zatrzymać, spoglądałam na niego ze zniecierpliwieniem, ukazując kły. To ich zwykle odstraszało. Wiedziałam, że narażam się na atak łowców, w tym momencie nie miało to jednak dla mnie żadnego znaczenia. Musiałam znaleźć Martina i nic więcej mnie nie obchodziło. Chyba miałam szczęście, że nie spotkałam po drodze żadnego łowcy.
   Zrobiłam kółko i wróciłam na miejsce, w którym po raz pierwszy go zobaczyłam. Usiadłam przy drzewie, zastanawiając się, gdzie może być. Co się z nim teraz dzieje? Byłam pewna, że żyje. Gdyby umarł, z pewnością bym to poczuła. Ta pewność trochę mnie uspokajała, pozwalała nie wpadać w panikę i logicznie myśleć.
   W końcu udałam się do Erika. Miałam nadzieję, że znaleźli Martina, niestety, rozwiała się jak porywisty wiatr. Byli Amelia, Arthur, Lily i oczywiście mój opiekun, ale jego nie było.
   Kiedy podeszłam do nich, spojrzeli na mnie pytająco. Pokręciłam bezradnie głową. Przez chwilę staliśmy w ciszy.
   - Niedługo świt. Wracajmy do siebie – odezwał się w końcu Erik. Poczułam, jak po policzkach spływają mi dwie, krwawe łzy.
   To była moja wina. Gdybym powiedziała mu, kim jestem, nie jeździłby bez sensu na tę polanę. Może by wyjechał. A teraz było już za późno.
   Erik podszedł i wyjął chusteczkę. Otarł mi łzy i zrobił ruch, jakby chciał mnie przytulić, ale ja pokręciłam przecząco głową.
   Odwróciłam się i popędziłam do domu. Zatrzymałam się na podwórku. Weszłam powoli do środka, spojrzałam z nadzieją na Lidię, ale ona opuściła głowę ze smutkiem. Nie wrócił.
   W korytarzu zatrzymała mnie Sophia.
   - Co się dzieje? Gdzie jest Martin?
   - Nie mam pojęcia, Sophio – westchnęłam bezradnie, próbując ją ominąć.
   - Jak to nie masz pojęcia? Pilnowałam go przez trzynaście lat, a ty nie potrafisz upilnować go kilka dni? - zawołała z żalem. Zatrzymałam się i spojrzałam na nią ze zdziwieniem.
   - Trzeba było potrzymać go jeszcze przez rok we Flandrii, to nic by się nie stało! - warknęłam.
   - Dziwisz się, że chciał wrócić w rodzinne strony? Stracił ojca, nie widział matki przez tyle lat... Czasami miałam ochotę mu powiedzieć: nie martw się, ona nie jest twoją matką! - Sophia patrzyła na mnie ze wzburzeniem.
   - Martin ma twoje oczy – zauważyłam nagle. Zmieszała się i pochyliła głowę.
   - Nie powinnam krzyczeć, wiem, ale... Przepraszam – mruknęła.
   - W porządku. Idź spać, Sophio. - Zaczęłam się zastanawiać, co by powiedziała, gdyby dowiedziała się, co czuję do jej syna? Na pewno byłaby wściekła. Cóż, na razie nie widziałam potrzeby, by ją o tym informować.
   Weszłam do pokoju i poczułam nagle dziwny niepokój, niemiłe wrażenie, że coś tu jest nie tak. Rozejrzałam się po komnacie. Nie wyczuwałam obecności człowieka, a jednak podświadomie byłam pewna, że ktoś tu jest.
   Otrząsnęłam się z tego dziwnego wrażenia. Jedyne miejsce, w którym ktoś mógł się kryć w mojej małej sypialni, było pod łóżkiem, a tam przecież leżała trumna. Do świtu zostało tylko kilka minut. Pochyliłam się i wyciągnęłam moje sosnowe łoże. Otworzyłam i z ulgą stwierdziłam, że nikogo tam nie ma. „Z tego wszystkiego mam jakieś omamy”, pomyślałam. „Muszę się uspokoić. Rano Paul z kilkoma rycerzami pojadą go szukać. Znajdą go” - pocieszałam się.
   I wtedy usłyszałam szuranie za drzwiami, które otworzyły się powoli. Odwróciłam się błyskawicznie. Ujrzałam Martina, stojącego w wejściu do mojego pokoju.
   Trumna była wyciągnięta i otworzona. Ja byłam bez kamuflażu. No i moja rozmowa z Sophią... Serce mi zamarło. Staliśmy przez chwilę naprzeciwko siebie, a tysiące różnych myśli przepływało mi przez głowę. On tu jest. Cały i zdrowy. Widzi mnie... jako Joannę... Ale czemu go nie wyczułam? Nagle zdałam sobie sprawę, że wciąż nie czuję jego zapachu.
   - Martin? Ale... czemu... jak... - wyjąkałam. Patrzyłam na niego z przerażeniem. On na mnie z niedowierzaniem, kręcąc głową jakby w zaprzeczeniu. Z jego intensywnie brązowych oczu w odcieniu czekolady wyzierał przeraźliwy smutek.
   - A więc to tak – powiedział wolno. - Pewnie jesteś ciekawa, czemu mnie nie wyczułaś, wampirzyco? - zapytał, kładąc akcent na ostatnie słowo. - Łap. - Rzucił mi niewielkie pudełko, które złapałam bez trudu. Spojrzałam na nie, powąchałam – nic. Zostały tam resztki dziwnego mazidła bez zapachu.
   Skierowałam na niego pytające spojrzenie. Nadal nic nie rozumiałam.
   - To maść, której używają łowcy, gdy na was polują. - Jego głos wydawał się wyzuty z uczuć. Patrzył na mnie przerażająco obojętnym wzrokiem. - Dał mi ją Andy. Spotkałem go wczoraj, gdy wracałem z miejsca, gdzie mieliśmy się spotkać. Powiedział: twoja matka ukrywa pewną tajemnicę, która dotyczy ciebie. Kazał mi się tym wysmarować – wskazał na maść – i tuż przed świtem wejść do twojej sypialni. Więc ukryłem się w pokoju obok i czekałem. Słyszałem twoją rozmowę z Sophią... - Zamilkł nagle i w końcu ujrzałam na jego twarzy jakieś emocje. A konkretnie, to złość i rozpacz. - Dammit! Myślałem, że jesteś moją matką. Myślałem, że mnie kochasz. Myślałem, że jesteś kobietą mojego życia. A ty jesteś tylko wampirzycą, która jedyne, co potrafi, to kłamać.

2 komentarze:

  1. ~Susannah
    4 grudnia 2010 o 19:14

    :O
    Odpowiedz

    ~Natalia
    4 grudnia 2010 o 19:44

    Może rozwiniesz troszkę swoją wypowiedź? Bo nie bardzo wiem, co mam o tym myśleć:-D
    Odpowiedz

    ~inna
    4 grudnia 2010 o 20:48

    Jejku bardzo dziękuję za dedykację!Normalnie jak ją przeczytałam,to przez chwilę nie mogłam się skupić na opowiadaniu.Nie spodziewałam się,że dostanę jakąkolwiek dedykację na jakimkolwiek blogu,a już szczególnie od ciebie,dlatego jestem podwójnie szczęśliwa :D A co do rozdziału,to świetny jak zawsze.Nie mam się do czego przyczepić(chociaż chyba nigdy się nie przyczepiałam do twoich rozdziałów),i również życzę DUŻO,DUŻO,DUŻO weny!
    Odpowiedz
    ~izzy
    4 grudnia 2010 o 21:20

    Wiesz co? Ja mu się wcale nie dziwię.. Też bym tak zareagowała, albo jeszcze gorzej. Gdybym to była ja to zaczęłabym w nią rzucać wszystkim co bym miała pod ręką. Wiem, że Amanda ma swoje powody. Ale to głupie, że go okłamywała. Wcześniej może się bała, ale po rozmowie z Andym powinna mu o wszystkim powiedzieć. Ma teraz za swoje. Ciekawe jak z tego wybrnie. Pewnie zacznie płakać i się jąkać, Martin ją oleje i pójdzie gdzieś daleko stamtąd, a wtedy spotka Oliwera i go zabije, albo zginie, ale to chyba mało prawdopodobne. ;p Pozdrawiam ;*
    Odpowiedz
    ~justilla
    4 grudnia 2010 o 22:35

    Będzie źle, bardzo źle. Ale nie dziwię się Martinowi, że tak zareagował. Ale kiepsko, ze układa się z Sndym, Kate… Ale gdyby wyjechał, nie byłoby ciekawie ;) Ciekawe czy to Martina będą poszukiwać w następnym rozdziale. Oby ukazał się jak najwcześniej :)
    Odpowiedz
    ~dogonic-slonce.blog.onet.pl
    4 grudnia 2010 o 23:08

    Rozdział ciekawy. Zawsze lubiłam czytać o zmaganiu się wampirów z chęcią picia krwi ;DPrzy okazji zapraszam na opowiadanie, które właśnie zaczęła pisać: http://dogonic-slonce.blog.onet.pl/
    Odpowiedz
    ~Kara007
    5 grudnia 2010 o 00:11

    Zaskoczyło mnie zakończenie. Jestem ciekawa jak to się dalej rozwinie?? Niby prawdziwa miłość wszystko przezwycięży, ale (zawsze musi być jakieś „ale”) trzeba trochę pocierpieć, żeby być naprawdę szczęśliwym ;) Mam nadzieję, że nie karzesz nam długo czekać na nową notkę ;) Pisz szybko, weny ;*****
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    5 grudnia 2010 o 08:30

    W Twoim opowiadaniu wszystko zmienia się tak jak w życiu. Początkowe odreagowanie Amandy było słuszne. Szkoda, tylko że jej ofiara była równie silna. Trochę namieszała z tym kłamstwem, ale musiała przecież.Tylko, że teraz ma kłopoty i to poważne. Ale Martin… coż… nie wiem czy dobrze robi. Chyba za bardzo ją rani.Zapraszam do siebie myy-i-onii
    Odpowiedz
    ~Persefona
    5 grudnia 2010 o 16:15

    Ojej no to wpadka… Normalnie aż nie mogę się doczekać co dalej. Po prostu brawa i proszę o bis. Pozdrawiam
    Odpowiedz
    ~Budoko
    5 grudnia 2010 o 21:32

    Człowiek zraniony często rani innych, czyż nie? Cóż, ja tu widzę głównie pełno problemów… I ciekawą kontynuację akcji. A Andy powinien gdzieś dyndać głową w dół, najlepiej na słońcu, uprzednio obwieszony srebrnymi krzyżykami. Z pozdrowieniami z kościoła.A rozdział, jak zwykle, porządny, a ja jednego nawet na czas nie potrafię sklecić. No cóż, może dziś mi się uda. A tobie życzę weny, Budoko.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    6 grudnia 2010 o 00:52

    Hahaha z tym Andy’m to mu pojechałaś:-D A Oliverowi co byś zrobiła?:):)

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Agata
    6 grudnia 2010 o 16:05

    Jego reakcja nie była dla mnie jakimś wielkim zaskoczeniem :) Chyba zrobiłabym tak samo ;pZaskoczenie za to ciekawe :)pozdrawiam :)
    Odpowiedz
    ~Serina
    7 grudnia 2010 o 14:16

    Ostro wyjechał do matki, tak „młodzieżowo” powiem xd. Szczerze mówiąc, spodziewałam się po nim innej reakcji. Amanda też zrobiła nie najlepiej… Zastanawiam się, jak z tego wybrniesz, bo wszystko zapowiada się naprawdę ciekawie. Mam nadzieję, że Martin jednak się opamięta, choć w sumie jego zachowanie było w pełni uzasadnione… Sama nie wiem, co o tym myśleć, dlatego też z niecierpliwością czekam na to, co zaserwujesz czytelnikom w następnym rozdziale. Całuję, Serina.PS I wybacz krótki komentarz, ale na razie na nic więcej mnie nie stać ;<
    Odpowiedz
    ~Aine
    7 grudnia 2010 o 19:38

    Ja również się mu nie dziwię. Chociaż i tak spodziewałam się nieco innej reakcji… Początek rozdziału bardzo mi się podobał. Świetnie opisałaś uczucia Amandy :)Pozdrawiam!PS Cieszę się, że mój szablon się spodobał :)
    Odpowiedz
    ~Delicate
    8 grudnia 2010 o 23:17

    Martin się bosko złości, wiesz? xD Ale rada od Andiego trochę komplikuje sprawę. teraz tylko pozostaje czekać na to jak Amanda będzie się tłumaczyć. Biedna xD
    Odpowiedz
    ~Nieśmiertelna
    14 grudnia 2010 o 20:14

    Hm… jak to możliwe, że przegapiłam ten rozdział? Cóż, nie dziwi mnie chłodna reakcja Martina na poznanie prawdy, ale powinien okazać choć odrobinę uczuć.Swoją drogą taka maść to świetna sprawa – przynajmniej dla łowców.Zaraz zabieram się za czytanie następnego rozdziału.
    Odpowiedz
    ~Prithika(www.pisanedlasiebie.blog.onet.pl)
    5 marca 2011 o 23:28

    jejku!!! Słow mi brakuje. Dramatyczna scena. Piękna. Jesteś genialna.
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    31 lipca 2011 o 10:38

    A więc tak to rozegrałaś? xD Cieszę się, że w końcu ich sytuacja się rozjaśniła. Jak widać Amanda nie była w stanie wyznać Martinowi prawdy, ale pomógł jej Andy. Ciekawa jestem czy teraz Martin jej przebaczy i padną sobie w ramiona. Wybacz mi, ale teraz trochę irytuje mnie ten urok Amandy. Czy nikt w ich świecie nie potrafi się jej oprzeć??? Mam nadzieję, że taki ktoś istnieje i niedługo się pojawi, bo jest już trochę zbyt monotonnie w jej życiu emocjonalnym. Nie miej mi tego za złe. :)

    OdpowiedzUsuń