Rozdział XIV - Pocałunek

26.11.2010

   - Niech zgadnę. Była z nim Kate, Andy albo Oliver? - przerwała mi Karolina.
   - Na pewno nie Joanna – rzekłam ze śmiechem. Po tylu wiekach mogłam już bez żadnych negatywnych emocji żartować z moich przeżyć. Ale wtedy nie było mi do śmiechu.
   - Ciekawa jestem, czy Martin zabił Olivera i wypełnił swoje przeznaczenie?
   - Swoje przeznaczenie? - Uśmiechnęłam się tajemniczo i kontynuowałam opowieść.


   „Eriku, znalazłam Kate”, przekazałam opiekunowi w myślach. „Właśnie rozmawia z Martinem.”
   „Obserwuj ich, ale wyjdź tylko w razie konieczności, bo może cię zdemaskować”, odparł.
   Niemal bezszelestnie wskoczyłam na drzewo. Ukryłam się wśród liści i przysłuchiwałam ich rozmowie, gotowa zareagować w każdej chwili.
   - Chodź ze mną. Musisz nam pomóc – powiedziała Katherine. Jej jasne loki powiewały na wietrze, tworząc wokół jej głowy aureolę jako kontrast do jej prawdziwej natury.
   - Nigdzie z tobą nie pójdę. Nie zadaję się z wampirami pijącymi ludzką krew – odparł Martin, cofając się.
   - Czyżby? - Wampirzyca spojrzała na niego z ironicznym uśmiechem. - A może się zadajesz, tylko o tym nie wiesz?
   - Poza tym, czekam tu na kogoś.
   - Na kogo? - Zrobiła zdziwioną minę. Dostrzegłam, że jest wyraźnie zniecierpliwiona.
   - Nie twoja sprawa. Okłamałaś mnie. Mojej rodzinie nic nie groziło, dopóki się nie zjawiłem. - W jego głosie słychać było wyrzut. - Mieli powód, by trzymać mnie z daleka...
   - Powód? Tak, mieli, ten sam, dla którego ja cię tu sprowadziłam. I to wcale nie po to, żebyś teraz miał chodzić na jakieś... schadzki – syknęła ze złością. Rozejrzała się dookoła. Poruszyłam się niespokojnie. Nagle odwróciła głowę i spojrzała w moją stronę. Martin nie mógł mnie dostrzec, ona tak. - Jeśli nam pomożesz, ty i twoja rodzina będziecie bezpieczni – zwróciła się do niego. - Zastanów się nad tym. Niedługo się zobaczymy. - Odwróciła się i ruszyła przed siebie.
   - Ale nie powiedziałaś, w czym mam ci pomóc! - zawołał za nią Martin. Kate właśnie śmignęła niedaleko drzewa, na którym siedziałam. Niewiele myśląc, zeskoczyłam lekko, przytrzymując brzeg sukni i ruszyłam za nią.
   Biegłam przez kilka minut, ale Kate się nie zatrzymała. W końcu zawołałam za nią. Stanęła w miejscu i odwróciła się. Popatrzyła na mnie z obawą.
   Byłyśmy już poza lasem, przy pierwszych budynkach. Podeszłam do wampirzycy i zatrzymałam się tuż przed nią.
   - Zostaw Martina w spokoju – powiedziałam. - Czego od niego chcesz?
   - Musi nam pomóc przejąć władzę – odparła Katherine stanowczo, mrużąc oczy.
   - Nie zgadzam się. Co ty sobie myślisz? Sprowadziłaś go prosto w łapy Olivera! Jeśli stanie mu się jakakolwiek krzywda, zabiję cię! - zawołałam, a echo moich słów odbiło się po lesie.
   - Zapewniam cię, że gdybyśmy stanęły do walki, to nie ja bym przegrała – odparła Kate z ironią w głosie. - Ale nie martw się, twojemu synowi nic się nie stanie. Ten, który zabije Olivera, przeżyje. Możesz być tego pewna.
   - Nie zbliżaj się do niego więcej – syknęłam. Miałam ochotę ją rozszarpać. Złapać za jej jasne loki i rzucić nią o ziemię. Rozchyliłam usta, pokazując ostre kły.
   - Spokojnie, Amando. Jesteśmy po tej samej stronie, choć już nieraz miałaś okazję w to zwątpić i pewnie jeszcze wiele razy będziesz tak myślała. Ale ja nie chcę waszej krzywdy. Tylko że... to jest wojna. Sama rozumiesz. Musimy pokonać Olivera albo umrzeć. A na drugą stronę jeszcze mi nie śpieszno. - Jej ciemnozielone oczy zamgliły się mgłą smutku. Potrząsnęła lokami, odwróciła się i znikła.
   Spojrzałam za nią z niepokojem i wróciłam do Martina. Byłam zdecydowana, by go przekonać do wyjazdu. Tylko jak to zrobić? Musiałam coś wymyślić i to szybko.
   - Joanna. - Martin powitał mnie ciepłym uśmiechem. Oczy mu rozbłysły, gdy mnie zobaczył. - Już się bałem, że dzisiaj też nie przyjdziesz.
   - Grozi ci ogromne niebezpieczeństwo. Wyjedź, proszę cię – powiedziałam na wstępie.
   - Dobrze, ale tylko z tobą – odpowiedział, podchodząc do mnie. Cofnęłam się, lecz za plecami poczułam chropowatą korę drzewa.
   - Posłuchaj, ja... - Przerwałam, zastanawiając się, co zamierza. Podszedł tak blisko, że czułam jego oddech na szyi. Lewą rękę oparł o pień, a prawą sięgnął do mojego policzka. Gładził go przez chwilę swoją dłonią. Czas jakby się zatrzymał. Nie chciałam już się opierać. Poddałam się chwili i gdy pochylił się nade mną, nie protestowałam. Poczułam delikatny dotyk jego ust na moich. Tysiące emocji jednocześnie wybuchło wewnątrz mnie, tworząc żar, który mnie ogarnął. Którego nie byłam w stanie powstrzymać. To było jak pragnienie krwi po kilku miesiącach głodówki, ale w przeciwieństwie do niego, nie było bolesne, wręcz przeciwnie.
   Wpiłam się w jego usta, zapominając o wszystkim, co miałam zrobić, powiedzieć, pomyśleć... Nie myślałam. Objęłam rękami jego szyję i zatopiłam się w pocałunku.
   Kiedy w końcu oprzytomniałam, odepchnęłam go lekko.
   - Co ty wyprawiasz? - spytałam z rozpaczą w głosie.
   - Wybacz, nie chciałem cię nijak urazić – mruknął, nieco speszony. - Wyjedziesz ze mną? - poprosił. Spojrzałam w jego duże, brązowe oczy. A gdyby tak powiedzieć mu prawdę? Jak by zareagował? Czy by mnie znienawidził? Jeśli miałabym pewność, że wyjedzie, zaryzykowałabym. Tylko że nie było takiej pewności.
   - Wyjadę za tobą – zaproponowałam. - Najpierw ty, potem ja. Spotkamy się we Flandrii.
   Jego zmarszczone brwi dobitnie świadczyły o tym, że myśli intensywnie.
   - Dobrze, ale jutro wieczorem przedstawię cię rodzinie.
   O mało nie zakrztusiłam się powietrzem. Gdybym musiała oddychać, tak pewnie by się stało.
   - To... nie jest dobry pomysł – zapewniłam go.
   - Powiem, że się zgodziłaś i jutro wszystko ustalimy. Nie powiemy im, oczywiście, kim jesteś. Przynajmniej na razie. - Był pełen entuzjazmu. Pokręciłam głową i cofnęłam się. Pomyślałam, że jeśli dłużej tu zostanę, to mogę zrobić coś głupiego, czego będę potem żałować.
   - Muszę iść.
   - Ale do świtu jeszcze daleko. - Spojrzał w niebo. Podążyłam za jego wzrokiem. Tysiące gwiazd migotało na pogodnym niebie, a najjaśniej błyszczał księżyc. Poczułam ciepło ciała Martina, gdy niespodziewanie otoczył mnie ramieniem. Przyciągał mnie, a ja nie potrafiłam się oprzeć.
   Usiadł na trawie tuż przy drzewie i pociągnął mnie za sobą. Kiedy oparłam się o pień, położył głowę na moich kolanach, twarzą ku niebu. Nieśmiało dotknęłam jego kędzierzawych włosów i pogładziłam delikatnie. Uśmiechnęłam się. Skoro i tak nigdy nie będziemy razem, to czemu nie wykorzystać tych kilku chwil, które los nam podarował?
   - Wiesz, Joanno, kiedy miałem siedem lat i umarł mój ojciec, porwano mnie. Pamiętam to jak przez mgłę. Ale tego, kiedy siedziałem w lochu, nigdy nie zapomnę. I wiesz, co? To Sophia, moja opiekunka przybyła mi na pomoc. Zawsze była dla mnie jak matka. A moja prawdziwa rodzicielka... Nawet nie pamiętałem, jak wygląda. - Westchnął i spojrzał w górę, na moją twarz. - A twoi rodzice? Opowiedz mi coś o sobie.
   - Cóż, ja... - Pod wpływem nagłego impulsu postanowiłam powiedzieć mu prawdę. Doszłam do wniosku, że i tak nie skojarzy mnie ze swoją matką. - Nazywam się  Joanna Maria Karolina Bretońska i jestem księżniczką z dynastii Kapetyngów.
   - Jesteś... księżniczką?! Naprawdę? - Zerwał się z moich kolan i popatrzył na mnie w zdumieniu. Pokręcił głową z niedowierzaniem. - W dodatku francuską.
   - Tak, jestem Francuzką – przyznałam.
   - Świetnie mówisz po angielsku, masz idealny akcent – stwierdził. No tak, mogłam się spodziewać, że moje pochodzenie nie będzie mu szczególnie przeszkadzać. - Opowiedz coś więcej. - Z powrotem położył się na moich nogach, a ja włożyłam prawą dłoń w jego włosy, lewą zaś położyłam na jego szyi, aby poczuć pod palcami przepływającą krew. Uczucie to powodowało przyjemny dreszcz. Westchnęłam z rozkoszą i opowiedziałam mu o swoim życiu jako księżniczka.
   - A jak to się stało, że zostałaś wampirem?
   - O tym dzisiaj ci nie opowiem – odparłam, patrząc znacząco na księżyc, który powoli schodził już za horyzont. Musiałam wracać.

   Kiedy otworzyłam oczy, wróciły wspomnienia z dnia poprzedniego. A właściwie to z zeszłej nocy. Wstałam z trumny, nałożyłam niezbędne kremy, ubrałam się i zeszłam na dół. W jadalni siedział już Martin, nieco zaspany i jadł śniadanie.
   - Witaj, mamo. Dopiero wstałem, ty też? Wiesz, musimy porozmawiać.
   Skinęłam głową i usiadłam naprzeciwko niego. Przemknęło mi przez głowę, że to nienormalne, takie prowadzenie podwójnego życia, ciągłe udawanie, gra. Musiałam coś z tym zrobić, i to szybko.
   - Wyjadę razem z Joanną. Zgodziła się.
   - Co takiego? - Szoszannah, która właśnie schodziła ze schodów, usłyszała jego słowa. - A więc wyjeżdżacie razem z Joanną? - Spojrzała na mnie pytająco. Wzruszyłam bezradnie ramionami.
   - Tak, ale najpierw powinienem się z nią zaręczyć. Chcę, by wyjechała ze mną jako moja narzeczona. Przyprowadzę ją jutro, dobrze?
   Lily zrobiła dziwną minę, ale nic nie powiedziała, ja zaś skinęłam głową i mruknęłam cicho:
   - Dobrze...
   Martin spojrzał na mnie podejrzliwie, zdziwiony moją nagłą zgodnością.
   - Amando, możesz mi pomóc? Potrzebuję twojej rady. - Szoszannah złapała mnie za rękę i bezceremonialnie zaciągnęła do swojego pokoju. - Mogę wiedzieć, o co w tym wszystkim chodzi? - zapytała, biorąc się pod boki.
   Westchnęłam, usiadłam i opowiedziałam jej wszystko. Czułam ulgę, mogąc się komuś zwierzyć, zrzucić z siebie ten ciężar. Podczas gdy ja mówiłam, Lily chodziła od okna do drzwi niespokojnym krokiem.
   - No, to jesteś w nieciekawej sytuacji – podsumowała, gdy skończyłam opowiadać. - Kiedy zamierzasz powiedzieć mu prawdę?
   - Znienawidzi mnie – jęknęłam.
   - Jeśli cię kocha, to w końcu się z tym pogodzi. Co ci da takie oszukiwanie go? - Usiadła obok mnie ze smutną miną.
   - Nie powiem mu, dopóki nie wyjedzie – postanowiłam. - Nie możemy ryzykować, że przeze mnie wpadnie w sidła tych wampirów.
   Przez resztę dnia nie mogłam się na niczym skupić. Sam jego zapach mnie rozpraszał. Dopiero kiedy pojechał do Cravenów, odetchnęłam z ulgą, ale i żalem jednocześnie.
   Mieć go tak blisko i nie móc go nawet dotknąć. Słodka udręka. Lecz gdy go nie ma – gorzka tęsknota. Co się ze mną działo? Czy można zakochać się w kimś, kogo jeszcze trzynaście lat temu uważało się za syna? „Najwidoczniej można”, pomyślałam ponuro.
   Po zmroku Martin wrócił razem z Amelią. Wsiadał już na konia, ale jego siostra go zatrzymała.
   - Kiedy poznamy twoją wybrankę? - spytała.
   - Jutro ją przyprowadzę – odrzekł. Siedział na karym rumaku, który z niecierpliwością przestępował z nogi na nogę, stukając kopytami o ziemię. - Wyjedziemy razem.
   - To dobrze. - Moja przyjaciółka skinęła głową, uspokojona. Młodzieniec spiął rumaka i ruszył przed siebie.
   - Pójdę za nim – mruknęłam, ale Amelia mnie powstrzymała.
   - Arthur go śledzi. Ty musisz zostać. Andy chce z tobą porozmawiać.
   - Andy? - Poczułam niepokój na myśl o nim. „Z drugiej strony, to dobrze”, pomyślałam. „Będę miała okazję dowiedzieć się, co planują.”
   Chwilę później przed nami pojawił się jasnowłosy, bardzo szczupły wampir. Podszedł do mnie z poważną miną.
   - Oliver wie już, że Martin wrócił. Wysłał właśnie swoje wampiry, by go znalazły i zabiły.
   W pierwszej chwili zastygłam w bezruchu, a w następnej postanowiłam działać.
   - Przekażę Erikowi, żeby go znalazł. Ty – zwróciłam się do Amelii – powiedz Arthurowi, by pomógł go obezwładnić. Dość tych kaprysów. Wywieziemy go z kraju! Choćby siłą!
   - To na nic – przerwał mi Andy. - Teraz Oliver go znajdzie, gdziekolwiek by nie uciekł. Musisz pozwolić nam go ukryć. Z nami będzie bezpieczny.
   Kiedy sens jego słów dotarł do mojej świadomości, zrozumiałam, że jestem bezsilna. Martin w każdej chwili może umrzeć, a ja nie potrafię go obronić. A to wszystko przez jakąś głupią przepowiednię! I przez nich.
   Spojrzałam na Andy'ego. Chyba dojrzał w moich oczach gniew, bo cofnął się o krok. To on i Katherine wciągnęli nas do swojej gry. Wmieszali w walkę, z którą nie chcieliśmy mieć nic wspólnego. Gniew napełnił moją duszę. Ogarnęła mnie furia.
   - To wszystko przez ciebie! Chcecie go zabrać, poświęcić, byle tylko zwyciężyć w tej bezsensownej wojnie! - zawołałam rozpaczliwie. - Ludzie walczą o władzę. Wampiry walczą o władzę. Dammit! Walczcie sobie, pozabijajcie się nawet, ale zostawcie nas w spokoju!
   - Rozumiem twoją złość, Amando, ale...
   Nie pozwoliłam mu dokończyć. Nie wiedziałam, co mnie opętało, ale chęć rozszarpania mu gardła była ogromna. Moja wampirza natura właśnie dochodziła do głosu.
   - Jak śmiesz mówić mi, że rozumiesz? Ty głupcze!
   - Nie obrażaj mnie. Chcemy utrzymać twojego synalka przy życiu, powinnaś być wdzięczna.
   Tego już było stanowczo zbyt wiele. Amelia złapała mnie za rękę, ale wyrwałam się jej. Usłyszałam ostrzegawczy krzyk Szoszannah, lecz na niego też nie zwróciłam uwagi. Po prostu wyrwałam się i rzuciłam przeciwnikowi do gardła.

2 komentarze:

  1. ~Susannah
    26 listopada 2010 o 00:38

    Ulala… Zrobiło się groźnie! Czekam na ciąg dalszy!
    Odpowiedz
    ~Kara007
    26 listopada 2010 o 15:46

    No to się zaczęło… Nic dziwnego, że tak zareagowała, przecież go kocha. Część wow. Świetna, boska – to za mało… Brak mi słów… Mam tylko nadzieję, że dodasz szybko następną część, bo ja nie wytrzymam do 4 grudnia ;) Weny ;****
    Odpowiedz
    ~justilla
    26 listopada 2010 o 16:32

    Niestety, ale sądzę, że chyba nie wygra… No ciekawe co się będzie działo, czy zdołają ukryć Martina. Aż się boję co powie Martin, gdy się dowie, że całował własną matkę. No może nie biologiczną, ale zawsze.I dwa pytania na koniec. Czemu Martin nie rozpoznaje jej głosu? A drugie – kiedy nowy rozdział na tajemniczych-bliznach? Umieram z ciekawości czy jej odpowiedział i co odpowiedział! :)
    Odpowiedz

    ~Natalia
    26 listopada 2010 o 16:58

    W rozdziale XI było o tym, że zmienia głos, gdy mówi jako Amanda. Dla wampirzycy to raczej nic trudnego;) A nowy rozdział na tajemniczych-bliznach postaram się wstawić już dzisiaj, ewentualnie jutro;p Pozdrawiam:)
    Odpowiedz

    ~Persefona
    26 listopada 2010 o 17:23

    Uu mocna końcówka… Rozdział świetny. Emocje targające Joanną były tak świetnie opisane… Mogę z siebie wydawać same ochy i achy. Jestem zachwycona i czekam na nn. Pozdrawiam.
    Odpowiedz
    ~Delicate
    26 listopada 2010 o 20:11

    OMG, Amanda jest wściekła! Dawno taka nie była, a to jej dodaje tylko pazura.Najbardziej na tym wszystkim ucierpi Martin, chociaż chyba ma w sobie więcej siły (fizycznej i psychicznej) niż mi się wydaje.A tego całego Oliviera to bym za jaja powiesiła i niech sobie dynda. O!
    Odpowiedz

    ~Natalia
    26 listopada 2010 o 21:29

    A wieszaj, na pewno nikt nie będzie miał nic przeciwko;)
    Odpowiedz

    ~Budoko
    26 listopada 2010 o 23:45

    Jak na moje nerwy to też by było za dużo. Więc nie dziwię się Amandzie ani trochę. Zresztą pewnie nie tylko ja. No i rozwija się wątek wojny wampirów, który dotąd jedynie pomykał gdzieś w tle. A teraz wysuwa się dumnie na pierwszy plan – i chwała mu za to! Ja błędów nie zauważyłam, ale z drugiej strony ja się do tego nie nadaję.Dlatego tylko stwierdzam, że piękny rozdział, pozdrawiam i życzę weny.Budoko :)
    Odpowiedz
    ~inna
    27 listopada 2010 o 19:01

    Wow nie spodziewałam się!Ani pocałunku,ani nagłej agresywności Amandy.Rozdział jest GENIALNY!!!A przy okazji zapraszam do mnie,na rozdział2 [Dwór na wzgórzu]

    OdpowiedzUsuń
  2. ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    28 listopada 2010 o 07:22

    Wow…. no to się zaczęło Kto wygra? Końcówka jest świetna!
    Odpowiedz
    ~justilla
    30 listopada 2010 o 14:11

    A czy ja powiedziałam, że Peeta zginie? ;)
    Odpowiedz
    ~Serina
    2 grudnia 2010 o 14:39

    No to muszę skomentować ;> Długo z tym zwlekałam, ale cóż, teraz nadrobię. Ostatni rozdział zakończyłaś gwałtownie i tajemniczo, tutaj na początku wyjaśniasz, kim jest niechciany towarzysz (a raczej towarzyszka) Martina. Kate. Cóż, z każdą częścią coraz mniej ją lubię, ale czuję, że jednak nie jest tak zła, jak myślę, choć to i tak zależy od Ciebie. Ja na miejscu Amandy wyznałabym Martinowi całą prawdę, to i tak się wyda, on musi o tym wiedzieć, dowie się tak czy siak. Andy… Andy mi się podobał, był sympatyczny i inny od całej tej krwiożerczej zgrai. Teraz jednak sama nie wiem, co mam o nim myśleć i liczę na szybkie rozwiązanie tej zagadki. I dziękuję również za życzenia na Gadu :*. Całuję, Serina.PS A tak się pochwalę, że teraz będę oceniać na Gaolu jako Melpomene ;).
    Odpowiedz
    ~Nieśmiertelna
    3 grudnia 2010 o 15:53

    Naprawdę… zaniemówiłam po przeczytaniu tego rozdziału. Nie wiem czemu, ale czuję się dziwnie, czytając opisane przez ciebie emocje pomiędzy Amandą a Martinem. Po prostu cały czas wyobrażam go sobie jako jej syna i nie mogę się przestawić;/Nie dziwię się, że Amanda tak zareagowała, przecież bardzo go kocha.Oczywiście, czekam z niecierpliwością na kolejny rozdział i pozdrawiam. Krwawy-poemat
    Odpowiedz
    ~Prithika(www.pisanedlasiebie.blog.onet.pl)
    5 marca 2011 o 23:25

    Oderwać sie nie mogę od Twojej powieści. czytam i czytam a czas mi tak szybko płynie. Jejku jakie to niesamowite – zakochała sięw swoim przybranym synu. A on chce przyprowadzić swoją wybrankę do domu i przedstawic matce ;-) A to ona jest tą wybranka :-) Ładny galimatias.
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    31 lipca 2011 o 10:11

    Zrobiło się gorąco. Ciekawe co Amanda zrobi Andy’emu. ;) „Dammit”! Hahahah! xD Świetne są te obcojęzyczne przekleństwa w twoich notkach. Już nie mogę się doczekać azjatyckiego złorzeczenia. :P Na miejscu Amandy nie dałabym się pocałować Martinowi. Co jak co, ale w końcu to jego matka. Mogłaby się powstrzymać. Właśnie! Ciekawa jestem czy po raz pierwszy odmówi sobie kochanka. Powinna w końcu się jakiegoś wyrzec. Nie pytaj co mi jest, tak mi czasem odbija. xD Katherine zaczyna mnie denerwować…

    OdpowiedzUsuń