Rozdział VIII - Nowe zagrożenie

23.10.2010

   - Kim była Szoszannah? Jakie dziwne imię. - Karolina zmarszczyła zabawnie nosek i popatrzyła na mnie w zamyśleniu.
   - To hebrajskie imię, oznacza lilię. Jej odpowiednikiem jest Zuzanna. Była to biblijna żona Joakima z Księgi Daniela, niesłusznie oskarżona o cudzołóstwo – wyjaśniłam.
   - A tak, pamiętam tę historię! Dwóch starców, którzy byli sędziami, podkochiwało się w Zuzannie i kiedy się kąpała, wyskoczyli z ukrycia, żeby ją skrzywdzić. Ale Zuzanna zaczęła się bronić, więc starcy oskarżyli ją przed tłumem o cudzołożenie.
   - Zgadza się – przytaknęłam. - Niewinna kobieta poniosłaby śmierć przez ukamienowanie, gdyby nie prorok Daniel. Przesłuchał ich osobno, pokazał, że kłamią, za co skazano ich na śmierć, a biblijna Zuzanna oczyściła się z zarzutów.
   - Dokładnie! W Biblii można czasem znaleźć ciekawe historie – stwierdziła. - Ale co to ma wspólnego z Szoszannah?
   - Mówią, że nie imię zdobi człowieka, lecz człowiek swe imię. To prawda, lecz myślę, że nadane imię w jakiś sposób charakteryzuje osobę, która je nosi. A do Szoszannah idealnie pasowało imię, oznaczające lilię...


   - Będziemy dziś mieli gości – zwróciłam się do Lidii, która uśmiechnęła się i kiwnęła głową. - Przyjdzie sześć osób. Nakryj dla trojga.
   Lidia ponownie skinęła głową. Była to już czterdziestoparoletnia kobieta, która znała nasze sekrety i była ze mną już odkąd tu przyjechaliśmy. Ufałam jej całkowicie. W zasadzie to i tak nie mogła nic powiedzieć, bowiem była niemową, ale nawet gdyby mogła, na pewno o nic by nie pytała. Doskonale wiedziała bowiem, kto przyjdzie; troje wampirów: Erik, Amelia i Arthur oraz troje młodych ludzi.
   Weszłam na górę i założyłam granatową suknię, na szyję naszyjnik z pereł, a na twarz nałożyłam trzy warstwy specyfiku, który powodował marszczenie się skóry. Wokół oczu posmarowałam inny środek, wzorujący cienie pod oczami, potem jeszcze parę innych kosmetyków, aż poczułam, jakbym miała na twarzy maskę. Naciągnęłam białe rękawiczki, by nie widać było skóry dłoni, która nie powinna być gładka. Oficjalnie bowiem zbliżałam się już do pięćdziesiątki.
   Początkowo kremy nakładała mi Lidia, gdyż nie mogłam przejrzeć się w lustrze. Potem nauczyłam się robić to na wyczucie. Z tego, co mówili Erik i Amelia, wyglądałam jak wymalowana, podstarzała kobieta, próbująca za wszelką cenę zachować młodość. Włosy schowane miałam pod siwą peruką uczesaną w kok, twarz pokrytą zmarszczkami, a resztę skóry – zakryte. Przez okres żałoby ubierałam się na czarno, potem zaczęłam nosić inne stroje, lecz zawsze ciemne, ponieważ czarny kolor ubrań mnie postarzał. Cóż za ironia losu; większość kobiet pragnie się odmłodzić, a ja musiałam dodawać sobie lat.
   Kiedy byłam już gotowa, zeszłam na dół. Erik właśnie wszedł do salonu i zobaczywszy mnie, pokiwał głową z uznaniem.
   - Jakbym nie wiedział, powiedziałbym, że jesteś już po czterdziestce.
   - Przecież jestem. - Wzruszyłam obojętnie ramionami.
   - No, tak. Faktycznie. - Podszedł i dotknął mojej twarzy. - Mocno się trzyma, nawet nie ma śladu – stwierdził, oglądając własną dłoń. - Ta ostatnia za bardzo się kruszyła. - Miał na myśli poprzednią maść, którą się smarowałam. Erik znalazł zielarkę, która wyrabiała dla mnie te kremy; ten, który miałam na sobie tego wieczoru, był najlepszy, jakiego do tej pory używałam.
   - Powiedz jej, że mogłaby mniej ważyć. Czuję się, jakbym nosiła żelazną maskę.
   - Marudzisz.
   Uśmiechnęłam się i spojrzałam na mojego opiekuna. Nie używał żadnych środków maskujących jego wiek ani nie nosił peruki, ponieważ nie chodził na żadne bale czy spotkania towarzyskie, w związku z czym nikt też go nie odwiedzał.
   - Wyglądasz młodziej ode mnie – stwierdziłam. W odpowiedzi tylko się uśmiechnął, ukazując swe śnieżnobiałe, ostre kły.
   Czasami zastanawialiśmy się nad wyjazdem. Nowe miejsce, nowa tożsamość, koniec z maskami i przebieraniem. Ale trzymały nas tutaj dwie sprawy. Pierwsza to Amelia. Kochałam ją jak siostrę i nie wyobrażałam sobie, abyśmy miały się rozstać na dłużej. A ona i jej mąż nie mogli wyjechać; mieli przecież dzieci.
   Drugim powodem był Martin. Nie widziałam go od trzynastu lat i po jego dwudziestych pierwszych urodzinach zamierzaliśmy sprowadzić go z powrotem do Anglii. Wtedy będzie oczywiste, że nie jest tym, kogo dotyczy przepowiednia.
   Usłyszeliśmy nadjeżdżający powóz. Zapadł już zmierzch, więc Amelia i Arthur bez problemu wyszli, i ludzkim tempem ruszyli w naszą stronę. Za nimi szły dwie, piękne dziewczęta i przystojny chłopiec. Kolejno wyprzedzili swoich rodziców.
   Pierwsza do domu wpadła Rose. Ubrana była w błękitną suknię z ozdobami, taki sam szal, a jasne włosy rozpuszczone. Najpierw podbiegła do Erika i uścisnęła go serdecznie, następnie podeszła do mnie i ostrożnie, ze względu na krem, pocałowała w policzek.
   - Witaj, wujku. Witaj, ciociu. Ładnie dziś wyglądasz, tak jakoś prawdziwie. Za tydzień idę na bal. Może Simon znowu poprosi mnie na parkiet? Cudownie tańczy. Mama mówi, że mu się podobam i może wreszcie poprosi mnie o rękę! - mówiła, przestępując z nogi na nogę. Rose była bardzo ruchliwą i zabieganą dziewczyną; z całą pewnością miała to po Amelii, aczkolwiek moja przyjaciółka twierdziła uparcie, że aż tak rozbrykana nie była.
   Był to początek września. Rose Mary Elizabeth skończyła już dziewiętnaście lat i Arthur uważał, iż powinna wyjść za mąż. Amelia natomiast nie naciskała na córkę, choć cieszyła się, gdy Rose zainteresował się odpowiedni kandydat; młodszy syn hrabiego, bardzo miły i – co sprawdził Erik – porządny. Miała nadzieję, że po balu młodzieniec poprosi o rękę hrabianki.
   Zaraz za Rose, powolnym krokiem, weszła jej młodsza siostra Victoria. Uśmiechnęła się łagodnie, podeszła i przywitała się z nami. Miała na sobie prostą, zieloną suknię, a rude loki upięte z tyłu głowy. Pomimo swoich osiemnastu lat wyglądała dość poważnie. W przeciwieństwie do siostry, nie miała żadnego kandydata na męża. Nie dlatego, że brakowało jej urody; jej delikatny wdzięk i spokój przyciągał mężczyzn, dlatego początkowo miała spore powodzenie. Jednakże szybko i skutecznie odstraszyła od siebie większość kandydatów swoją nieprzeciętną inteligencją oraz ostrym językiem. W dawnych czasach mądre kobiety nie zyskiwały na popularności.
   - Dzień dobry ciociu, wujku – odezwała się z uśmiechem. Ściśle rzecz biorąc, ponieważ Amelia była moja pasierbicą, to byłam jej przybraną babcią, a Erik – ciotecznym dziadkiem, ale koligacje rodzinne nie miały takiego znaczenia; nie wyobrażałam sobie, by mieli tytułować mnie babcią.
   Oczywiście, wszyscy troje znali prawdę i wiedzieli, kim jesteśmy; trudno byłoby ukryć wampiryzm przed własnymi dziećmi. Potrafili, na szczęście, utrzymać tajemnicę i rozmawiali o tym wyłącznie między sobą.
   - Witaj, ciociu Amando. Do twarzy ci w tym kolorze. O, wujku Eriku, muszę ci powiedzieć, że jak na swój wiek, to nieźle się trzymasz – rzucił wesoło Paul, wicehrabia Craven, który przepuścił swoją matkę w drzwiach i wszedł przed ojcem. - Co u was słychać? Bo my niesiemy niepokojące wieści.
   - Powoli Paul, najpierw się przywitaj – skarciła go Amelia. Chłopak miał już szesnaście lat, proste, ciemne włosy i zielone oczy. Poza tym budową i wyglądem podobny był do Arthura. Temperament odziedziczył po matce, choć był bardziej skryty niż Rose.
   - Witajcie, wejdźcie do salonu – zaprosiłam ich. Amelia i Erik odwiedzali mnie co najmniej co drugi dzień, ale gdy przybyli wszyscy wtajemniczeni, wiedziałam, że jest jakiś powód.
   Usiedliśmy do stołu, gdzie Lidia podała obiad dla Rose, Vici i Paula. Po krótkiej pogawędce Cravenowie przystąpili do sedna.
   - Paul, powiedz, czego się dowiedziałeś – rzekł Arthur. Jego syn przełknął przeżuwane właśnie jedzenie i odezwał się:
   - Łowcy. Przybyli do tej części kraju i polują na wampiry.
   Przy stole zapadła cisza. Przeszły mnie dreszcze; pamiętałam, co łowcy zrobili mojemu pierwszemu mężowi.
   - Oliver jest pewnie wściekły – mruknęła Amelia. - Zakładam, że wyśle swoich ludzi, by się z nimi rozprawili.
   - Zgadza się, ale póki co, musicie uważać – powiedziała Victoria z poważną miną. - Oni nie odróżniają złych wampirów od dobrych.
   - Ja nie wyglądam na wampirzycę. - Wskazałam na swoją twarz. - Amelia i Arthur tutaj się urodzili, chodzą na bale, a niedługo też zaczną nakładać maski. Ale ty, Eriku...
   - Nie mam zamiaru się niczym smarować – przerwał mi stanowczo mój opiekun. - O mnie nie musisz się martwić. Musimy tylko być bardziej ostrożni.
   - Będziemy – zapewniłam, pozostali też pokiwali głowami.
   - Proponuję, abyśmy polowali w parach – rzekł Arthur. - My razem, wy razem – wskazał na mnie i Erika.
   - Oczywiście, zgadzam się z tym. Będę towarzyszyć Amandzie w polowaniach, ale na swoje, raz na trzy tygodnie, zamierzam chodzić samodzielnie. Nie chcesz chyba patrzeć, jak zabijam człowieka? - dodał, zanim zdążyłam zaprotestować.
   - To może przejdziesz na zwierzęta? - zaproponowałam, choć i tak wiedziałam, co odpowie.
   - Kochana, przecież wiesz, że nie.
   Westchnęłam i pokręciłam głową. Ja już od dziewiętnastu lat nie piłam ludzkiej krwi i powoli traciłam nadzieję, że zdołam przekonać do tego mojego opiekuna.
   Tuż przed świtem, kiedy moi goście już odjechali, umyłam starannie twarz i dopiero położyłam się do trumny. Rano znów będę musiała nałożyć maskujący krem. Wiedziałam, że moja dobrze opłacana służba mnie nie wyda, lecz wolałam nie ryzykować, że ktoś niespodziewanie mnie odwiedzi i zamiast lady Amandy Gallant, prawie pięćdziesięcioletniej hrabiny, zobaczy dwudziestoletnią dziewczynę.

   Następnej nocy wybrałam się na polowanie. Zgodnie z umową, towarzyszył mi Erik. Nie musiałam już zakładać maski, żeby nikt mnie nie poznał; bez kremów i maści byłam tak do siebie niepodobna, że przy spotkaniu jakiegoś znajomego rycerza, z pewnością by on mnie nie poznał.
   Szliśmy powoli przez las. Ciemność spowiła okolicę; księżyc świecił nieśmiało, a jego blask bezskutecznie próbował przebić się przez gęste korony drzew. Wokół panowała dziwna, zatrważająca wręcz cisza. Zwykle szybko wyczuwałam ofiarę; tym razem jednak wszystkie zwierzęta gdzieś się ulotniły. Po pół godzinie stwierdziliśmy z Erikiem, że coś jest nie tak.
   - Myślisz, że to łowcy? - spytałam go cicho.
   - To możliwe – odparł mój opiekun. - Pewnie kłusują gdzieś w okolicach. Chyba powinniśmy przejść się do innego lasu – zasugerował.
   - Może masz rację, chyba lepiej nie ryzykować – przytaknęłam. - Chodźmy na zachód. - Odwróciliśmy się i już mieliśmy pobiec z powrotem, gdy w gałęziach drzew rozległ się szelest, a w oddali dobiegł nas ludzki zapach.
   - Co się dzieje? - zapytałam, spoglądając w górę, by dostrzec źródło hałasu.
   - Nie wiem, ale wydaje mi się, że... - Erik urwał zdanie w pół słowa, gdyż nagle coś skoczyło na niego z niesamowitą prędkością i przygniotło go do ziemi. Sekundę później w drzewie utkwiła szeroka, drewniana strzała. Dokładnie w miejscu, gdzie przed chwilą była pierś Erika.
   Z odrętwienia wyrwał mnie kobiecy głos.
   - Padnij! Na ziemię!
   Instynktownie rzuciłam się na miękką ściółkę, a nad moją głową świsnęła podobna strzała. Obejrzałam się w stronę, z której leciała i ujrzałam ubranego na zielono mężczyznę, siedzącego na jednej z gałęzi, trzymającego w dłoni niewielką kuszę. Wycelował ją we mnie.
   Rozległ się wściekły okrzyk mojego opiekuna, jednocześnie zaś mężczyzna upuścił broń i spadł na ziemię, trafiony strzałą.
   Powoli usiadłam i spojrzałam na Erika. Dostrzegłam wówczas kobietę, która mnie ostrzegła i uratowała nam życie.
   Była to młoda, może dwudziestoparoletnia wampirzyca o dużych, szarych oczach, ładnej, okrągłej twarzy i ciemnobrązowych włosach, łagodnie spływających na ramiona. Siedziała okrakiem na Eriku, a właściwie klęczała, trzymając w rękach kuszę. Gdy nasze spojrzenia się spotkały, uśmiechnęła się pogodnie.
   - Nic ci nie jest? - zapytała.
   - Nie, ale gdyby nie ty... - Spojrzałam znacząco na jej kuszę.
   - Hm, przepraszam, ale czy mogłabyś ze mnie zejść? - zapytał Erik, wpatrując się w klęczącą nad nim wampirzycę.
   - Co? Ojej, przepraszam. - Speszona, spojrzała na leżącego i wyraźnie rozbawionego tą sytuacją Erika. Pośpiesznie zeskoczyła z niego i stanęła naprzeciwko nas. Mój opiekun powoli się podniósł i znalazł się obok mnie. Przez chwilę wampirzyca patrzyła na nas spłoszonym wzrokiem. Miała na sobie ciemną, sięgającą do kostek, obcisłą suknię z gorsetem, spod którego wystawała czarna koszula z koronkami. Na ramiona narzucony miała ciemny, aksamitny płaszcz. Strój leżał na niej idealnie, podkreślając jej szczuplutką sylwetkę.
   - Uratowałaś nam życie – odezwał się Erik. - Dziękujemy.
   - To moja wina, wpadłam przypadkiem na tego łowcę, a on zaczął do mnie strzelać. Ukryłam się, a potem zobaczyłam, że was zauważył i celuje w ciebie. - Wskazała na Erika.
   - I wtedy na mnie skoczyłaś – uzupełnił wampir.
   - Przepraszam, że was naraziłam – mruknęła.
   - Naraziłaś? Chyba ocaliłaś – sprostowałam.
   - Kim jesteś i co tutaj robisz? - zapytał mój opiekun.
   - Mam na imię Szoszannah. A wy?
   - Amanda.
   - Erik. Cóż to za niezwykłe imię! Żydowskie?
   - Tak, jestem Izraelitką – odparła wampirzyca z uśmiechem. - Pochodzę z Azji, a dokładniej z Izraela. A Szoszannah znaczy...
   - Lilia – odgadł Erik.
   - Tak! - Spojrzała na niego zaskoczona. - Możecie mi mówić Lily.
   - Z Azji? To chyba daleko? - zdziwiłam się. - Jak to możliwe, że znalazłaś się aż tutaj?
   - Och, to długa historia. Nie sądzę, żeby rozsądne było ją tutaj i teraz opowiadać. - Rozejrzała się niespokojnie dookoła.
   - Gdzie mieszkasz? - spytał mój opiekun.
   - Właściwie, to jeszcze nie znalazłam kryjówki na ten dzień – przyznała Szoszannah beztrosko.
   - W takim razie zapraszam do mnie – powiedział Erik. Wampirzyca spojrzała na niego, a jej szare oczy rozbłysły.
   - Dziękuję, będzie mi bardzo miło – odparła, a serdeczny uśmiech rozjaśnił jej twarz.

2 komentarze:

  1. ~Serina
    23 października 2010 o 19:55

    Szoszannah – bardzo mi się to imię podoba i zastanawiam się, jakie będzie miało w tej opowieści znaczenie. Sądzę, że jakieś na pewno, ale czy większe, czy mniejsze, to nawet się nie próbuję domyślać. Zapomniałam już o wieku Amandy i cieszę się, że wprowadziłaś motyw z tą maską. Zastanawiam się, kiedy oni w końcu wyjadą… No i w końcu łowcy! Lubię ich, przyznam się, bo są intrygujący i zawsze się dzieje coś ciekawego, gdy pojawiają się w pobliżu naszej wampirzycy. A tu moim ulubionym fragmentem jest absolutnie opis Rose, Victorii (notabene, sądzę, że nie pasuje ten skrót Vici, ale jak wolisz) i Paula. Och, w tym ostatnim to się niemalże zakochałam, ale to nic dziwnego, zważywszy na mój pociąg do bohaterów literackich płci męskiej ;). Na razie go nie żeń, taką mam pobożną prośbę *.* Choć ma dopiero szesnaście lat, to niech sobie jeszcze pobędzie atrakcyjnym kawalerem. Całuję i weny, no i wybacz, że ostatnio nie skomentowałam, ale mam ostatnio z tym komentowaniem prawdziwe urwanie głowy :| Serina
    Odpowiedz
    ~justilla
    23 października 2010 o 19:55

    Ponownie dziękuję za życzenia :) I za ten prezent, bardzo się cieszę, że dodałaś rozdział właśnie dziś ;* W takim razie mogę mówić o tej Szo… Lily? Więc Lily na razie podoba mi się już bardziej niż po imieniu. A skoro uratowała im życie to zła chyba nie jest. Jestem ciekawa jej historii. No i muszę powiedzieć, że lubię te dzieci Amelii. Mam nadzieje, że będzie ich więcej w kolejnych rozdziałach. Może to od nich pochodzi Amy, Karolina? ;)[amica-libri], [poslancy-milosci]
    Odpowiedz
    millyanne@poczta.onet.pl
    23 października 2010 o 21:27

    Jak dla mnie Szoszannah to ładne imię, a przynajmniej pasujące :) No i wprowadziłaś nową postać, co sprawy, że będzie ciekawiej. A rozdział – jak zawsze – bardzo przyjemny. Pozdrawiam, Budoko.
    Odpowiedz
    ~Susannah
    23 października 2010 o 21:36

    Idealna :) I nawet tak samo roztrzepana :D Dziękuję!!!
    Odpowiedz
    ~Kara007
    23 października 2010 o 22:30

    Coś się z tego kroi ;) Fajnie by było gdyby Erik wreszcie znalazł tą swoją drugą polówkę… Tak się ostatnio zastanawiałam, Amanda teoretycznie powinna mieć około 50 lat, więc, jak na tamte czasy, długo jeszcze sobie nie pożyje (w sensie jako hrabina Gallant) – więc tak czy siak niedługo powinni się gdzieś przenieść, ale co wtedy z Martinem?? Czy jeszcze pamięta, że to Amanda jest jego matką (w sensie przyszywaną)?? Czy będą mu wszystko wyjaśniać od nowa, a może ich relacje w jakiś sposób się zmienią…? Ach… Tyle pytań, a z każdą nową częścią jest ich coraz więcej ;)Weny ;***
    Odpowiedz
    ~Persefona
    24 października 2010 o 10:52

    Rozdział genialny. Ciekawa postać z tej Szoszannah. Już nie mogę się doczekać kolejnej części. Pozdrawiam taikasanoja
    Odpowiedz
    ~Aine
    24 października 2010 o 13:03

    Rozdział świetny :) ale tak się zastanawiam – skoro Amanda ma około pięćdziesiątki, to żeby udawać człowieka będzie musiała niedługo sfingować własną śmierć, no nie? Chyba, że będzie wyjątkowo żywotną hrabiną :PPozdrawiam!
    Odpowiedz
    ~Agnes
    24 października 2010 o 14:27

    Powolutku nadrabiam zaleglosci, a raczej zaczynam od samego początku :D
    Odpowiedz
    ~izzy
    24 października 2010 o 17:07

    Coś mi się wydaje, że Erick w końcu znajdzie bratnią duszę… ;p W sumie przydałaby mu się jakaś ładna wampirzyca u boku ;) A ta Szoszannah jest chyba odpowiednią kandydatką, nie sądzisz? A tak w ogóle to Amanda musi uchodzić już za straszną staruchę, nie?Chris miał 46 lat jak umarł? Nie pamiętam dokładnie, ale pewnie coś koło tego. Niedługo będą się tak czy siak musieli przenieść gdzieś indziej… Albo Amanda upozoruje własną śmierć xd ^^Pozdrawiam ;*
    Odpowiedz
    ~Agata:)
    24 października 2010 o 18:05

    Szoszanah, hmm.. zapowiada się dobrze :) Czekam na cd ;*

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Ariss
    24 października 2010 o 19:13

    Szoszannach… To imię mnie rozwala ;) Co do Erika- coś się kroi xD Czekam na cd. :)
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    24 października 2010 o 19:33

    Nasza wampirzyca musi czuć się okropnie, kiedy tak się postarza. Ale cóż nie ma wyjścia. W sumie nieźle sobie z tym radzi. Dobrze, że ma wsparcie. A Eric chyba…. się zakocha. Mylę się?Pozdrawiam! ;)
    Odpowiedz
    ~Klaudia
    24 października 2010 o 21:16

    Uwielbiam twoje opowiadanie. Mam nadzieje że moje będzie choć trochę tak dobre jak twoje. Zapraszam do mnie http://zakazany-strach.bloog.pl/
    Odpowiedz
    ~Feba
    27 października 2010 o 02:08

    SPAM! Gdy zapada mrok, a statystyka na blogu zamiera w bezruchu, Gdy ty zagryzasz wargi gorączkując się z pomysłami, Nadchodzi ONA. Piękna, mądra, subiektywna. Odziana w suknie z mnogich pomysłów i porad, w dłoni nosi diadem szczerości. ONA – Ocenialnia, na którą czekałaś. Uratuje twojego bloga od nędzy i rozpaczy, pokażę błędy i doradzi, jak ich nie popełniać. CZARNA-RÓŻDŻKA.blog.onet.pl kłania się i z uśmiechem na ustach zaprasza do bliższego zapoznania się z wyjątkowością tej ocenialni.
    Odpowiedz
    ~Alice
    28 października 2010 o 16:48

    NN na history about renesmee! Przepraszam, że nie powiadomiłam wczoraj, ale nie miałam czasu.Już wkrótce nadrobię zaległości :).
    Odpowiedz
    ~Nieśmiertelna
    1 listopada 2010 o 20:09

    Lily… od razu kojarzy mi się z Harrym PotteremxDD Mam nadzieję, że tym razem wreszcie uda mi się opublikować komentarz, szczerze mówiąc, to onet zaczyna mnie poważnie denerwować. Cóż, od razu polubiłam nową postać i widzę, że Erik również. Mam nadzieję, że łowcy wampirów szybko się wyniosą i dadzą spokój Amandzie i reszcie. Swoją drogą, to musi być okropne: tak się charakteryzować na „staruszkę”.Lecę czytać kolejny rozdział.
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    29 lipca 2011 o 19:39

    Ho! Ho! Ho! Tym razem nie zakończyłaś w drastycznym momencie! xD Gdybym była tobą urwałabym w chwili, gdy strzała łowcy ominęła Erika. :D Nadciąga nowa postać. Lily…? Podoba mi się jej izraelskie imię. :) Teraz już zaczynam widzieć związek pomiędzy Szoszanah a piątą częścią zatytułowaną „Azja”. :P Dzieci Arthura i Amelii wyrosły na porządnych ludzi. Chciałabym wyglądać jak Victoria. Ma świetne włosy. ^^ Na moje kochane wampiry czyhają łowcy? No nie! Tak być nie będzie! Za chwilę się z nimi rozprawię! xD

    OdpowiedzUsuń