Rozdział VII - Arthur

18.10.2010

   Zamilkłam, widząc, że Karolina przysypia.
   - Chyba pójdę już spać – postanowiła. - Dobranoc.
   Następnego dnia wstała dość późno. Stwierdziłam, że musiała być bardzo zmęczona.
   - Udało im się uciec? - spytała, gdy już zjadła śniadanie i siedziała po turecku u mnie w pokoju, na łóżku. Mój mąż wyszedł załatwić kilka spraw, byłyśmy więc same. - Na pewno tak. Przecież Martin musiał przeżyć.
   - Skończyłam na tym, jak wyjechali?
   - Jak się pożegnali – odparła dziewczyna i wsłuchała się w moją opowieść.


   Patrzyłam, jak odjeżdżali. Czułam niepokój, niepewność, co się z nimi stanie, czy się im uda. Wiedziałam, że nie wolno mi ich szukać, bo moim tropem mogliby podążyć wrogowie. Stwierdziłam wtedy, że bezradność jest jedną z najgorszych rzeczy, jakie mogą spotkać wampira.
   Wieczorem wrócili Amelia z mężem. Okazało się, że nie widzieli żadnego wampira, co było bardzo niepokojące. Czułam, że to wszystko poszło zbyt łatwo.
   Nie wiedząc, co ze sobą zrobić, jeszcze tej nocy poszłyśmy z Amelią na polowanie, a gdy wracałyśmy, drogę zastąpił nam Andy. Wyglądał, jakby się ukrywał. Oczy miał rozbiegane, a jasne włosy w nieładzie. I wydawał się jeszcze chudszy niż zwykle.
   - Mam nadzieję, że jest bezpieczny – zwrócił się do nas, rozglądając się uważnie dookoła.
   - Tak, jest bezpieczny – potwierdziłam, choć w głębi duszy nie byłam tego taka pewna. - A co z Oliverem? Będzie próbował go znaleźć? - spytałam. Andy wyglądał, jakby miał zaraz się ulotnić, więc chciałam dowiedzieć się od niego jak najwięcej.
   - Owszem, kazał szukać go w kraju. Nie jest naiwny; wie, że nie posłalibyście go do Irlandii. A poza tym, gdyby chciał go zabić, już dawno by to zrobił.
   Popatrzyłyśmy na siebie z Amelią.
   - Jak to? A więc on nie chciał zabić mojego brata? Czemu w takim razie trzymał go w lochu i co od niego chciał? - spytała moja przyjaciółka. - Nic już nie rozumiem. Kate mówiła...
   - Kate? O ile wiem, to ona przekonała Olivera, że zabicie chłopca spowodowałoby waszą zemstę. Planowali go więc uwięzić; w ten sposób musielibyście zrobić, co każe – wyjaśnił wampir. - Ze mną zrobił tak samo. Pomimo mojej gorącej krwi, nie zabił mnie, lecz uczynił swoim niewolnikiem pokazując w ten sposób, że żaden gorącokrwisty nie jest w stanie go pokonać – powiedział gorzko.
   - To znaczy, że Oliver będzie szukał Martina? - spytałam.
   - Jeśli chłopiec wyjedzie z kraju, władca nie będzie go szukał, bo nie będzie mu wtedy zagrażał. Nadal jednak może was kontrolować – dodał, patrząc na Amelię. - Zerwij połączenie z Katherine. Jak najprędzej – rzekł, po czym odwrócił się i znikł. A raczej pobiegł z prędkością światła. Stałyśmy przez chwilę, wpatrując się w miejsce, gdzie przed chwilą stał.
   - Mam mętlik w głowie – mruknęła hrabina.
   - Ja też. Wracajmy. - Ruszyłyśmy w stronę mojego domu. Był tam również Erik; na razie trzymaliśmy się wszyscy razem. Amelia tęskniła za dziećmi, ale bała się wracać do siebie w obawie przed wampirami Olivera. Po drodze do domu telepatycznie przekazałam mojemu opiekunowi najnowsze wieści.
   Kiedy dotarłyśmy na miejsce, Erik już na nas czekał.
   - Co o tym sądzisz? - spytałam go.
   - Kate nam pomogła – powiedział wolno, jakby zastanawiając się nad każdym słowem – ale nie powiedziała nam całej prawdy. Mogła mieć dwa powody: albo chce, aby Martin przeżył i wypełnił przepowiednię, albo chce, żebyśmy my tak myśleli, a sama ma zupełnie inny cel...
   - Tylko jaki? - zapytała Amelia.
   - Nie mam pojęcia – westchnął wampir. - Uważam jednak, że Amelia powinna przemienić swojego męża – dodał stanowczo.
   - Nie jestem jeszcze gotowa – szepnęła moja przyjaciółka, cofając się i kręcąc głową.
   - I tak musisz to zrobić – przypomniał jej mój opiekun. - A teraz nadszedł właściwy moment. Skoro Oliver nie zawitał u nas po zmierzchu, teraz, gdy do rana zostało jakieś półtorej godziny, też nie przyjdzie. Pójdę po Arthura. Spotkamy się u mnie w domu.
   Kiedy wyszedł, Amelia stała przez chwilę nieruchomo.
   - Z jednej strony to lepiej – powiedziała cicho – bo nigdy więcej nie usłyszę Kate, która mnie kusi, bym spróbowała ludzkiej krwi. Ale z drugiej... boję się. Bardziej, niż wtedy, gdy to ja miałam być wampirem. Będę musiała napić się jego krwi, prawda? - spytała niepewnie.
   - Tylko odrobinkę. Nie martw się, jesteśmy z tobą – rzekłam, obejmując ją ramieniem. - Chodźmy do domu Erika.
   Wampir z mężem Amelii dołączyli do nas za pół godziny. Arthur był blady, aczkolwiek na jego twarzy widać było zdecydowanie. Podszedł do żony.
   - Wiem, że dasz radę, kochanie – szepnął jej do ucha.
   - A co z naszymi dziećmi?
   - Będziemy się nimi opiekować najlepiej, jak potrafimy. Zrozumieją naszą decyzję. Inaczej nam wszystkim stale będzie grozić niebezpieczeństwo.
   Stali naprzeciwko siebie, patrząc sobie w oczy. Arthur wyciągnął ręce, Amelia je chwyciła i uśmiechnęła się blado.
   - Zaczynajmy – zdecydował Erik.
   Hrabina przytuliła się do męża, przez chwilę wpatrywała się w jego szyję i w końcu zagłębiła swe ostre ząbki w jego skórze.
   To, co zobaczyłam na twarzy Arthura, nie było wynikiem strachu czy bólu. Przymknął oczy, lekko rozchylił usta i wplótł palce w jej włosy. Wyglądał, jakby był w jakiejś dziwnej euforii, a ukąszenie Amelii sprawiało mu przyjemność. Usłyszałam delikatne ssanie.
   - Wystarczy – powiedział w końcu Erik. Amelia początkowo nie zareagowała, lecz po chwili raptownie oderwała się od szyi męża. Jej oczy błyszczały, a po brodzie spływało kilka kropel krwi. Arthur zachwiał się, jakby miał zaraz upaść, więc podbiegłam i pomogłam go położyć.
   - Przepraszam... chyba za dużo wypiłam – powiedziała Amelia skruszonym tonem. - Ale to było takie cudowne doświadczenie...
   - Którego już nigdy nie skosztujesz – dodałam stanowczo, patrząc jej w oczy.
   - A więc to się czuje, pijąc ludzką krew – rzekła cicho.
   - Nie, to nie tak. Teraz to był twój ukochany i wiedziałaś, że nie zrobisz mu krzywdy. Jeśli wypiłabyś krew kogoś nieznajomego, zabijając go, pojawiłyby się wyrzuty sumienia i niepewność, niechęć do samej siebie – tłumaczyłam jej.
   - Ale gdybym... aj, zimny. - Wyjęła krzyżyk, który nosiła na szyi i przyglądała mu się przez chwilę. - Kiedy poczułam to cudowne uczucie, stawał się coraz zimniejszy. Dopiero, gdy skończyłam, przestał mrozić. Ale ja nie powinnam czuć zimna, prawda?
   - Tylko na zewnątrz skóry – potwierdził Erik. - Ale ogień nas parzy, tak samo jak słońce i jak... - Wskazał na krzyż.
   - Amelio – zawołał cicho Arthur.
   - Jestem, kochany. - W jednej chwili znalazła się przy nim. - Boli cię?
   - Nie – zaprzeczył, choć wyraz jego twarzy świadczył o tym, że kłamie.
   - Do dzieła – zachęcił ją mój opiekun.
   - Co mam zrobić?
   - Przetnij sobie żyłę i daj mu do wypicia. - Podał jej nóż. Amelia zrobiła, jak mówił. Hrabia skosztował wampirzej krwi i przylgnął ustami do rany.
   - Wystarczy – powiedział Erik, łapiąc moją przyjaciółkę za rękę i odsuwając ją od Arthura, który stracił przytomność.
   - I co teraz? - spytała Amelia.
   - Czekamy, aż się obudzi. Ty już zrobiłaś swoje.
   - Jak to? To... wszystko już? Wypić krew i napoić swoją?
   - Nasza krew ma takie działanie. To w niej wszystko tkwi – wyjaśniłam jej.
   Hrabina przysiadła na łóżku obok męża i pogłaskała go po policzku, uśmiechając się czule.

   Arthur obudził się już po wschodzie słońca, ale ponieważ był świadkiem zmiany żony, nie był zdziwiony tym, co się z nim działo. Po przebudzeniu zastałam go w salonie; siedział już z przytuloną do niego Amelią.
   Okazało się, że moja przyjaciółka świetnie spisała się jako opiekunka. Wyjaśniła mężowi każdy szczegół jego wampirzego życia, przygotowała na ból przemiany i powiedziała o połączeniu.
   - Mówiłeś kiedyś – zwróciłam się do Erika, gdy czekaliśmy na zachód słońca i przemianę Arthura – że opiekunka i podopieczny nie powinni być razem.
   - Chyba, że są razem już wcześniej – wyjaśnił wampir. - Poza tym, zapach jest nieomylny. Skoro Amelia go poczuła, widocznie tak miało być.
   Katherine nie protestowała, co wydawało się nam dziwne. Tak, jakby była obojętna na przerwanie połączenia; całkowicie zablokowała Amelii dostęp do swoich myśli. Tuż przed zachodem moja przyjaciółka szepnęła:
   - Żegnaj, Kate. Już nigdy więcej cię nie usłyszę. - I uśmiechnęła się triumfalnie.
   Podczas przemiany hrabia chciał najwidoczniej powstrzymać okrzyk, bo początkowo z jego ust wydobył się jedynie głuchy jęk, lecz po chwili przerodził się w krzyk. Amelia znalazła się przy nim, a gdy wokół zaległa cisza, ujęła jego twarz w dłonie i podniosła.
   - Jaka ty jesteś piękna – stwierdził Arthur, patrząc na żonę z zachwytem. - Jak anioł. - Zerwał się, pociągając ją za sobą i pocałował żarliwie. Przez chwilę się całowali, a ja i Erik spojrzeliśmy na siebie z uśmiechem.
   - Jakie to dziwne – stwierdziła Amelia, gdy już się od siebie oderwali.
   - Co takiego? Że siedem lat po ślubie nadal tak samo mnie pragniesz? - spytał jej mąż z zabawnym błyskiem w oku.
   - Arthurze! - Amelia udała oburzenie, ale śmiała się tak samo, jak my. - Chodziło mi o połączenie z opiekunem. W jednej chwili poczułam, jak tracę Kate i to było nieprzyjemne uczucie, a w następnej poczułam, jakby... jakby mi ktoś opatrzył ranę i sprawił, że się zagoiła. Ale nie słyszę jeszcze twoich myśli – zwróciła się do ukochanego.
   - Moich myśli? Mówiłaś, że będziesz słyszeć tylko te, które sam ci przekażę. - Spojrzał na nią podejrzliwie.
   - O, czyżbyś coś przede mną ukrywał? - zażartowała hrabina.
   - A jakże, mam pięćdziesiąt kochanek i sto czterdzieści dzieci, w tym dziewięćdziesiąt synów!
   - A coś, o czym nie wiem? - spytała z rozbawieniem. Arthur złapał ją w ramiona i okręcił wokół własnej osi z prędkością światła, tak, że wyglądali jak tornado.
   „Chciałabym się tak kiedyś jeszcze zakochać” - przekazałam w myślach Erikowi.
   „Tak, to mogłoby być miłe. Może kiedyś nas też to spotka?” - odpowiedział.

   Właściwie to ucieczka Martina się udała. Podejrzewaliśmy jednak, że wampiry to przewidziały i pozwoliły nam wywieźć dziecko z państwa, gdyż Oliver następnej nocy przysłał jednego ze swych sług, który oświadczył, że dopóki chłopiec jest poza granicami kraju, nie będą go szukać. Jeśli jednak przyjedzie lub ktoś z nas pojedzie go odwiedzić – Martin umrze. Pozostało nam więc tylko przystać na te warunki.
   Mój syn, razem z Sophią i Jackiem, dotarł do Brugii i miesiąc później przysłał nam list. Wspólnie z Erikiem, Amelią i Arthurem uradziliśmy, że chłopiec nie powinien wracać do kraju przed dwudziestym rokiem życia. Miał zostać we Flandrii przez ponad trzynaście lat. Kiedy o tym myślałam, czułam smutek, ale wiedziałam, że to będzie dla niego najlepsze.
   Oficjalnie, posłałam Martina do szkoły w Irlandii. Niektórzy się dziwili, że nie mając męża, wysłałam syna, by się szkolił. Aczkolwiek, gdy wieść o tym doszła do króla, pochwalił on mój postępek twierdząc, że otworzyłam chłopcu drogę w przyszłość. „Będzie on wspaniałym i mężnym rycerzem, a gdy dorośnie, przyjmę go w swe szeregi” - napisał w liście pochwalnym, który odczytany został publicznie. Nie miałam zamiaru oddawać syna do armii Jego Wysokości, więc miałam nadzieję, że szybko zapomni o swej obietnicy, gdy zajmą go sprawy dotyczące prowadzonej przez niego wojny.
   Sytuacja polityczna we Flandrii nie uległa zmianie, więc mogłam być spokojna o syna. Zaraza także jedynie zaczepiła o ten kraj, nie rozsiewając takiego zniszczenia, jak na przykład we Francji. Z tego, co pisał Martin, nikt z ich najbliższego otoczenia nie chorował.
   Początkowo mój synek pisał co dwa tygodnie, potem raz na miesiąc, aż w końcu listy przychodziły co pół roku lub przy jakiś okazjach. Okazało się, że Jack znalazł rycerza, przy którym Martin miał się uczyć i jego listy zawierały głównie relacje z tych szkoleń. Początkowo był paziem, a później giermkiem. Każdy list czytaliśmy wszyscy razem, przekonując się, że chłopiec jest zadowolony. Biorąc pod uwagę ilości pieniędzy, jakie dostawał, pod względem materialnym z pewnością niczego mu nie brakowało. Po tym, jak pisał o Sophii, byłam pewna, że kobieta bardzo dobrze spełnia rolę matki. Czułam nawet pewną zazdrość; ona była z nim na co dzień, czasem wydawało mi się nawet, że kocha ją bardziej ode mnie. Doszłam jednak do wniosku, że to naturalne; była jego prawdziwą matką i opiekowała się nim lepiej, nawet wtedy, zanim jeszcze wyjechali.
   Kate przez ten czas nie widziałyśmy w ogóle. Unikała zarówno mnie, jak i moich przyjaciół. Andy'ego natomiast spotkałam kilka razy, ale nigdy nie udało mi się z nim dłużej porozmawiać. Dowiedziałam się jednak najważniejszego: Oliver zamierzał dotrzymać słowa. Dopóki Martin był poza granicami Anglii, był bezpieczny.
   Jeżeli chodzi o Arthura, szybko przystosował się do nowego życia. Niegdyś wampiryzm go przerażał, dopóki nie poznał mnie i Erika; teraz, gdy Amelia również była wampirem, był zachwycony. Nie miałam wątpliwości, że nigdy nie skosztuje ludzkiej krwi i nie pozwoli na to swojej żonie. O to mogłam być całkowicie spokojna.

   Mijały lata. Wojna rozgorzała na nowo w tysiąc trzysta pięćdziesiątym szóstym roku, kiedy to Anglicy zwyciężyli Francuzów w bitwie pod Poitiers. Zastanawiałam się, jak taki inteligentny mężczyzna jak król Edward III może posyłać na śmierć swoje wojska tylko po to, by objąć tron Francji? „Czy każdego władcę musi opętać żądza władzy?” - zastanawiałam się. „I gdybym ja była teraz księżniczką – mężatką, pewnie miałabym też dzieci – czy mój mąż lub syn toczyłby wojny o kolejne państwa? Pewnie tak. Więc może to lepiej, że stało się inaczej? Że nie jestem francuską królową, lecz wampirzycą, mieszkającą w Anglii?”
   Przez te trzynaście lat od wyjazdu Martina nie wydarzyło się nic szczególnego. Tęsknota za synem powoli znikała. W mej wampirzej pamięci pozostał tylko obraz małej, okrągłej buzi o jasnobrązowych oczętach i kruczoczarnych, potarganych włosach. Mój syn, który tak naprawdę nie był mym synem. Ani fizycznie, ani psychicznie. Bo czyż mogłam być nazwana matką, kiedy przez większość życia dziecka mieszkało ono z dala ode mnie?
   Tak minęło owe trzynaście lat. Nadszedł rok tysiąc trzysta sześćdziesiąty pierwszy. Rok, w którym poznałam na nowo smak miłości. Fatalnej miłości, która była niewłaściwa w każdym niemal aspekcie, a jednak jej ogrom przytłoczył mnie i spowodował zamęt w moim sercu, duszy i umyśle.
   Poznałam wtedy, co to prawdziwa walka z wampirami, kto jest po naszej stronie, a kto przeciwko. Po czyjej stronie tak naprawdę stoi Katherine. I jaką rolę w tej walce oraz w moim życiu miał odegrać Martin.
   Był to też rok, w którym poznałam Szoszannah.

2 komentarze:

  1. ~Susannah
    18 października 2010 o 17:23

    YES! YES! YES! :D
    Odpowiedz
    ~justilla
    18 października 2010 o 18:09

    Szoszo -co? Mam nadzieję, że nie jest to imię tej nowej miłości. Tak czy inaczej, szkoda że nieszczęśliwiej. I jak prosto można przelecieć całe 13 lat w paru akapitach ;) Rozdział czytałam z zapartym tchem, żałuję jednak że utracono kontakt z Martinem. Bo co to – list co pół roku, rok? Jestem ciekawa jaką rolę odegra zwykły człowiek. Nic, tylko czekać.23? Moje urodzinki xD Trzymam kciuki oby wtedy się ukazał rozdział.[amica-libri][, [poslancy-milosci]
    Odpowiedz

    ~Natalia
    18 października 2010 o 18:25

    Szoszannah to kobieta:))) Wszystko się wkrótce wyjaśni;)
    Odpowiedz

    ~Elena
    18 października 2010 o 19:12

    Ja chce już następny rozdział ..Ten jest genialny. ;]Pozdrawiam http://www.corka-wody.blog.onet.pl
    Odpowiedz
    ~izzy
    18 października 2010 o 20:18

    Rany.. Ale wymyśliłaś. To imie na Szo… coś tam, jest okropne. Sory, ale taka prawda. Ja nawet nie jestem w stanie tego zapamiętać. Trudniejszych nie było? ;p A tak poza tym to rozdział bardzo, ale to bardzo mi się podobał! ;DCieszę się, że potrafiłaś w kilku akapitach opisać tyle lat i tak płynnie przechodziłaś z roku na rok. Wkurza mnie jak ktoś pisze ” 13 lat później” itp. To takie sztywne i nijakie. Twój sposób jest za to bardzo interesujący. ^^ Oby tak dalej! ;**
    Odpowiedz

    ~Susannah
    18 października 2010 o 21:57

    O kurczę! Widzę, że Twoim czytelnikom nie spodobała się moja postać. No cóż… Mam nadzieję, że jeszcze uda Ci się ich do niej przekonać ;)
    Odpowiedz

    ~Aine
    18 października 2010 o 20:31

    Dziękuję pięknie za dedykację :* Obiecuję, że będę wiernie czytać Twoje wspaniałe opowiadanie do końca, przynajmniej się postaram :] Mi tam imię Szoszannah się podoba, chociaż nie jestem pewna, jakiej płci jest ta osoba ;pPozdrawiam!
    Odpowiedz

    ~Aine
    18 października 2010 o 20:32

    Teraz spojrzałam wyżej i wszystko się wyjaśniło ;p
    Odpowiedz

    ~Kara007
    18 października 2010 o 21:03

    Mam tylko nadzieję, że to co myślę nie jest prawdą! (odnośnie tej fatalnej miłości) Oby nie. Rozdział jak zawsze bomba. Zadziwia mnie fakt, że Kate tak łatwo odpuściła ;) Przemieniła go, nie spodziewałam się, że zrobi to tak szybko, ale i tak to kiedyś musiało nastąpić. Ja nie wiem skąd Ty bierzesz te imiona ;p So coś tam…(?) Już nie mogę się doczekać nowej notki, weny ;****

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Persefona
    19 października 2010 o 16:11

    Boski rozdział! Cóż za tajemnicze zakończenie… Zaintrygowałaś mnie już nie mogę się doczekać kolejnej notki. Pozdrawiam taikasanoja
    Odpowiedz
    ~Budok
    19 października 2010 o 20:15

    I na sam koniec zostawiasz niespodzianki na przyszłość. Piękny rozdział. Pozdrawiam, Budoko.
    Odpowiedz
    patty11@onet.pl
    19 października 2010 o 21:46

    Świetny rozdział.Przy okazji zapraszam do mnie,na przedostatnią notkę.[araline-volturi-story]
    Odpowiedz
    ~ejdz
    22 października 2010 o 22:12

    tyle mnie tu nie było, tyle się zmieniło, ale twoje opowiadanie nadal mnie zaskakuje [ the-swan-girl]
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    23 października 2010 o 07:18

    Bardzo dobry rozdział. Mi to imię na S. ( nie chce strzelić gafy) się podoba. Jest tajemnicze i niespotykane. Szkoda, że Martin już pewnie nie pojawi się w opowiadaniu. No chyba, że przez listy czy coś. Poza tym końcówką, która sprawia, że już nie mogę się doczekać dalszej części.
    Odpowiedz

    ~Natalia
    23 października 2010 o 10:39

    To chyba Cię zaskoczę;p
    Odpowiedz

    ~Miasto Grozy
    23 października 2010 o 14:16

    [SPAM] Powstała nowa ocenialnia. Jeśli nie boisz się słów krytyki i chcesz sprawdzić, co Twoim opowiadaniu myślą inni, zgłoś się na http://miasto-grozy.blog.onet.pl / Gwarantuję konstruktywną i szczegółową ocenę. Pozdrawiam i życzę miłego dnia. Za SPAM przepraszam.
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    29 lipca 2011 o 19:16

    Hej, hej, hej! Amanda powróciła do swojej opowieści rano, a jej mąż poszedł załatwić jakieś sprawy ZA DNIA! W takim razie nie jest wampirem?E, to niemożliwe. Pewnie wynaleźli jakiś sposób, by poruszać się w ciągu dnia. xD A właśnie, co do tej wampirzej krwi. Czy ona czasem nie ma właściwości leczniczych, hm? :) Martin z dala od Amandy, Arthur przemieniony w wampira. No nieźle. Tęsknota Amandy wydaje mi się za mało wiarygodna. Powinna trochę mocniej przeżyć odległość między nimi. Cieszę się, że Arthur jest szczęśliwy jako wampir. Amanda wprowadziła widoczne zmiany w pożywieniu wampirów, które kiedyś zostaną jej wynagrodzone. ;) Fatalna miłość? Cóż… Ciekawa jestem w jakimże jegomościu tym razem zakochała się (i rozkochała w sobie) Amanda. A może tym razem kochanek będzie rudy? xD

    OdpowiedzUsuń