Rozdział VI - Plany

12.10.2010

   - No, moje drogie, chyba już najwyższa pora iść spać! - stwierdziła Amy, patrząc na nas oczekująco.
   - Ojej, mamo. Nie w takim momencie! Ciekawa jestem, czy udało im się uratować Martina!
   - Oczywiście, że tak, córeczko – odparła Amy. - Przecież bez niego nigdy nie...
   - Amy! - przerwałam jej i spojrzałam karcącym wzrokiem. - Nie wyprzedzaj wydarzeń! Ja tu opowiadam.
   - Ech... no dobrze, ale za kwadrans mam was widzieć w łóżku. Obie!
   - Nie zapominaj się, kim jestem. - Pogroziłam jej żartobliwie.
   - Jakże bym mogła? - Podeszła i cmoknęła mnie w policzek. - Dobranoc – mruknęła i poszła spać. A ja wróciłam do przerwanego wątku.


   Gdy tylko otworzyłam oczy, zerwałam się i pobiegłam do salonu.
   - Wrócili? - spytałam napotkaną tam Agnes.
   - Nie, jeszcze nie – odparła kobieta.
   - A gdzie są Erik i Amelia?
   - Jeszcze nie wstali.
   Dopiero po chwili zdałam sobie sprawę, że niedawno minęło południe.
   Stałam przy oknie wychodzącym na ulicę i czułam, jak lęk ogarnia moją duszę. Czemu oni jeszcze nie wrócili? Co się dzieje?
   Godzinę później dołączył do mnie Erik. Pomimo że wszedł bezszelestnie, nie musiałam się odwracać, by poczuć jego obecność. Podszedł i bez słowa objął mnie, przytulając się lekko do moich pleców. „Wszystko będzie dobrze”, przekazał mi w myślach. „Wrócą.”
   Oparłam głowę na jego ramieniu i staliśmy tak, czerpiąc siłę z wzajemnej obecności i dodając sobie otuchy każdą, troskliwą myślą. Przy nim ogarniał mnie pewien spokój i nadzieja nabierała mocy.
   Kiedy wstała Amelia, wyglądała, jakby miała za chwilę umrzeć, gdyby nie to, że już nie żyła. Wzrok miała mętny, pusty. Podeszłam i przytuliłam ją, wiedząc, że nie jestem w stanie zrobić dla niej nic innego.
   - Amando, a jeśli oni nie wrócą? Straciłam ojca, brata, a teraz męża! Boję się o moje dzieci...
   - Wampiry nie mogą wejść do twojego domu bez zaproszenia, gdy nie ma tam innego wampira – przypomniał jej Erik. - A twój brat i mąż wrócą.
   - Skąd możesz wiedzieć?! - Wyrwała się z moich objęć i spojrzała na wampira groźnym wzrokiem. - Nie masz pojęcia, czy...
   - Właśnie wracają – przerwał jej mój opiekun.
   Jednocześnie rzuciłyśmy się do drzwi. Karoca wlokła się niemiłosiernie – a może tylko nam się tak wydawało. Tylko śmiertelnie niebezpieczne promienie słońca powstrzymywały nas przed rzuceniem się w ich stronę. Na koźle siedział Jack. W końcu powóz się zatrzymał. Wysiadł z niego Arthur, Sophia i Martin, który rzucił się moją stronę.
   - Mamo! - Wpadł w moje objęcia. Tuliłam go z ogromną ulgą w sercu.
   - Już nikt cię nie skrzywdzi. Obiecuję – szepnęłam mu do ucha.
   Kiedy odwróciłam głowę, ujrzałam hrabiego, przytulającego żonę. Amelia wyglądała już o wiele lepiej; oczy znowu nabrały dawnego blasku. Delikatnie oswobodziła się z objęć ukochanego i podeszła do brata. Uściskała go z czułością.
   - Wejdźmy do środka – nakazał Erik. Staliśmy bowiem w drzwiach. Weszliśmy, a Jack zostawił powóz i dołączył do nas. Usiedliśmy w salonie. Dopiero teraz przyjrzałam się przybyłym; wszyscy byli pobrudzeni ziemią. Na szczęście nikt nie był ranny.
   - Zaraz zrobię wam coś do jedzenia, teraz idźcie się wykąpać i przebierzcie – powiedziała Agnes, która czekała na nas w środku.
  - Musimy się śpieszyć. O zmierzchu mogą przybyć z odsieczą – stwierdził Erik. - Ale przygotuj kąpiel – zwrócił się do kucharki – a potem coś do jedzenia. Teraz opowiadaj – rzekł do Arthura, który siedział obok żony. Trzymali się za ręce.
   Martin siedział wtulony między mną, a Sophią. Nie odzywał się, tylko patrzył na nas przestraszonymi, jasnobrązowymi oczami.
   - Może on powinien pójść się przespać? - zaproponowałam.
   - Nie chce mi się spać! - zaprzeczył gwałtownie chłopiec. - Nie chcę nigdzie iść. Tylko być tu... z wami. - Głos mu drżał. Pocałowałam go w policzek, pogłaskałam po rozczochranych lokach i zapewniłam:
   - Nigdzie nie pójdziesz w takim razie. Jesteśmy przy tobie.
   - Pojechaliśmy wszyscy troje w to miejsce, o którym mówiłaś – zaczął Arthur – i znaleźliśmy te drzwi. Zaczęliśmy kopać, aż w końcu dotarliśmy do przejścia. Sophia przecisnęła się do środka, ale kiedy na nią czekaliśmy, odkryli nas jacyś strażnicy. Po długiej rozmowie i przekonywaniu ustnym oraz pieniężnym w końcu odeszli. I wtedy wróciła Sophia, mówiąc, że nie ma czym wyłamać drzwi.
   - Tam były takie drzwi, za nimi siedział Martin – wyjaśniła kobieta. - Próbowałam je otworzyć, ale nie mogłam! Jack dał mi taki duży pręt, podważyłam od dołu i w końcu się udało.
   Wyobraziłam sobie panikę Sophii, gdy próbowała uwolnić synka, a na drodze stanęły jej masywne drzwi. Musiała wracać, by prosić o pomoc. Zostawić go ponownie... Spojrzałam na Martina. Co to dziecko musiało przeżyć? Najpierw stracił ojca. A potem... Porwanie przez wampiry, uwięzienie pod ziemią, w ciemnym lochu, później ratunek, a na koniec opiekunka nie mogła otworzyć drzwi...
   Na pewno zastanawiał się, czemu mnie tam nie było. Dlaczego wysłałam Sophię, Arthura i Jacka? Nie mogłam mu tego wyjaśnić. Musiałabym powiedzieć, że jestem wampirzycą, a co za tym idzie – nie mogę mieć dzieci, nie jestem więc jego matką... To również byłby dla niego ogromny cios. Nie miałam zamiaru dodawać mu cierpień.
   - Kiedy Martin i Sophia wyszli, wsiedliśmy do powozu i wróciliśmy. Trochę to nam zajęło, ale na szczęście wszystko poszło zgodnie z planem...
   - On już wie – powiedziała nagle Amelia, zrywając się na równe nogi. - Wie, że uwolniliśmy Martina. Podejrzewa Kate albo Andy'ego. O nie... Katherine jest gotowa się przyznać, jeśli Oliver zagrozi jej ukochanemu! I twierdzi, że to ze względów politycznych, bo inaczej nie będzie nikogo, kto śmiałby sprzeciwić się Oliverowi. Akurat. - Hrabina prychnęła lekceważąco. - Mniejsza o przyczyny. O zmierzchu wampirzy władca Anglii przybędzie zabić... - W ostatniej chwili spojrzała na przerażonego chłopca i ugryzła się w język.
   - Będziemy walczyć. - Również się zerwałam, czując, jak rozsadza mnie gniew. - Zabiję tego drania!
   - Nie zabijesz. Nie masz szans – powiedział spokojnie Erik.
   - My jej pomożemy! - zawołała Amelia. Arthur pokiwał głową, również wstając.
   - Chcecie, żeby was pozabijał? - Mój opiekun wstał powoli i pokręcił głową. - Walcząc, narazimy siebie i innych. I skażemy na pewną śmierć.
   - To co mamy zrobić? - spytałam bezradnie, czując bunt. Pragnęłam walki, zemsty za to, co zrobili mojemu synowi. Jednak Erik wdarł się w moje myśli i pokazał mi martwego wampira z odciętą głową. „Chcesz, żebyśmy tak skończyli? Ty, ja, Amelia?”, spytał telepatycznie.
   Wtedy weszła Agnes i zabrała Martina, by się wykąpał i coś zjadł. Chłopiec spojrzał na mnie niepewnie, potem na Sophię i w końcu udał się z kucharką.
   - Wy też powinniście się posilić, zaraz wam coś przyniosę – zwróciła się do nas, a właściwie do tych, którzy byli ludźmi. Pokiwali niemrawo głowami, a gdy Agnes z moim synem wyszła, Erik podjął temat.
   - A co radzi Kate? - zapytał.
   - Ucieczkę – odparła Amelia. - Jeśli wyjedzie z Anglii, ma szansę przeżyć. Musi wyjechać jeszcze przed zmierzchem.
   - To jedziemy – postanowiłam.
   - My? Ty nigdzie nie jedziesz – ostudził mnie Erik. - Musielibyśmy czekać do zmroku, a wtedy byłoby już za późno. Poza tym, ciebie łatwiej jest śledzić. Piękna kobieta, podróżująca jedynie w nocy, w obawie przed słońcem? Od razu was znajdą. Pojedzie Sophia z Martinem.
   - I ze mną – dodał Arthur.
   - Hrabiego łatwiej znaleźć niż kobietę z dzieckiem – zaoponował mój opiekun. - Pojedzie z nimi Jack.
   - Ale...
   - Erik ma rację – weszła mu w słowo Amelia. - Kate twierdzi, że to dobry pomysł, by wysłać z nimi Martina.
   - A skąd wiesz, że Kate ma rację? - zapytał jej mąż, wzburzony. - Okłamała nas, być może to wszystko było ukartowane; może chciała, by Martin wyjechał, aby później go dopaść, gdy nikogo z nim nie będzie?
   - Dość tego! - zawołałam. Podczas gdy się kłóciliśmy, Oliver mógł już się przygotowywać do walki z nami. - Okłamała czy nie, mówi prawdę czy nie, jakby nie ona, to nigdy byśmy go nie znaleźli! Oliver by go zabił! Naraziła się na jego gniew, bo teraz ją podejrzewa. Musimy działać, a nie się kłócić!
   Zapadło milczenie. Arthur pochylił głowę w poczuciu winy.
   - Masz rację, przepraszam was. W takim razie – co robimy?
   - Pojedziesz do portu i sprawdzisz, jaki statek teraz wypływa – postanowiłam. W głowie zaczął mi się układać zawiły plan. Umysł pracował na wysokich obrotach. Od dobrego planu zależało życie mego dziecka. - Pojedziesz tak, by jak najwięcej osób cię zobaczyło. W tym czasie Jack zabierze Martina i Sophię, i pojadą w stronę drugiego portu.
   - Ale dokąd uciekniemy? Do jakiego kraju? - chciała wiedzieć Sophia. Zastanawiałam się przez chwilę.
   - Do Flandrii – zdecydowałam w końcu – a konkretnie do Brugii.
   - Dlaczego właśnie tam? - zapytał Arthur.
   - Złożyli hołd królowi Edwardowi, uznając go władcą Francji, więc nic wam tam nie grozi z ich strony – zwróciłam się do Sophii. - Wampiry będą myślały, że udaliście się do Irlandii, ale tam lada dzień może rozprzestrzenić się śmiercionośna choroba; nie mam zamiaru narażać was na to paskudztwo.
   - Flandria to dobry pomysł – zgodził się ze mną Erik.
   - Noc spędzicie w kraju – kontynuowałam – a w morze wypłyniecie o świcie, kiedy wampiry będą spały. Jeśli nie będzie tam płynął żaden statek, poczekacie kolejną noc. Gdy już znajdziecie się na okręcie, będziecie udawać... rodzinę. Matka, ojciec i syn. - Kobieta słuchała przejęta, kiwając głową. Jack był już co prawda starszy, ale Sophia też nie była nastolatką. - Gdy będziecie już na miejscu, wynajmijcie pokój w jakiejś porządnej gospodzie. Przy najbliższej okazji wyślij mi list przez odpowiednio opłaconego marynarza.
   - Ale ja... nie umiem pisać – wydukała wstydliwie Sophia.
   - Martin umie – uspokoiłam ją.
   - Przekazać Kate, dokąd się udajecie? - spytała niepewnie Amelia.
   - Przekaż, że do Irlandii – poradził Arthur.
   - To na nic. Katherine i tak wydobędzie w końcu odpowiednie informacje z twojej głowy – stwierdził Erik. - Nie wiemy, czego dokładnie chce, ale na pewno nie śmierci Martina. Gdyby tak było, nie pomogłaby nam.
   Nikt nie zaprotestował. Wróciła Agnes i podała obiad, a w międzyczasie Sophia, Arthur i Jack kolejno poszli się umyć. Martin, już przebrany, siedział przy stole i jadł. Ostatnie wydarzenia na szczęście nie odebrały mu apetytu; mimo swej drobnej postury, chłopiec nigdy nie był niejadkiem.
   Arthur, zmuszony przez żonę, pośpiesznie zjadł parę kęsów i, zgodnie z planem, udał się do portu. Jack z Sophią pojechali po rzeczy Martina, a ja, Amelia i Erik dopracowywaliśmy szczegóły planu. Kiedy Martin zjadł, usiedliśmy wokół niego, by wyjaśnić mu wszystko.
   - Jak to, muszę wyjechać? Ale dokąd? I z kim?
   - Źli ludzie chcą cię skrzywdzić – wyjaśniła Amelia. - Pojedziesz z Sophią i Jackiem. Ukryjecie się na pewien czas w takim uroczym miejscu, a kiedy niebezpieczeństwo minie, wrócicie.
   - A wy nie jedziecie? - spytał Martin. Siedzieliśmy naprzeciwko niego, a chłopiec patrzył na nas przestraszonym wzrokiem.
   - Nie, my nie jedziemy. Musimy tu zostać, żeby źli ludzie nie wiedzieli, gdzie cię szukać.
   Pokiwał głową w zamyśleniu. Spojrzał na nas swoimi mądrymi oczami siedmiolatka.
   - Dlaczego oni chcą mnie zabić?
   Amelia nie wiedziała, co odpowiedzieć, ja podobnie. W końcu odezwał się Erik.
   - To heretycy. Uważają, że jak dorośniesz, zabijesz ich przywódcę.
   - Ja? Zabiję ich przywódcę? - Jasnobrązowe oczy zrobiły się duże i okrągłe. - Przecież... ja nie chcę nikogo zabijać!
   - Wiem, synku – odparłam, przytulając go. - Ale oni tak myślą. Dlatego chcą cię skrzywdzić. - Zapytałam w myślach Erika, czy to rozsądne, mówić siedmiolatkowi takie rzeczy, ale on stwierdził, że jeśli go okłamiemy, będzie próbował dociec prawdy i to się może źle skończyć. Pewnie miał rację, jak zwykle.
   Chwilę później przyjechał Arthur. Powiedział, że statek do Irlandii wypływa dziś wieczorem, więc dla zmylenia wrogów, pojedzie tam powozem.
   - Wrócę po zmierzchu – postanowił.
   - A jeśli wampiry cię zaatakują? Jadę z tobą! - postanowiła Amelia. Pochyliła się i przytuliła brata, szepcząc mu na ucho, że go kocha oraz że wszystko będzie dobrze. Potem uściskał go Arthur, mówiąc, żeby był dzielnym mężczyzną i opiekował się Sophią. Następnie wsiedli do powozu – Amelia, szczelnie okryta, gdyż słońce było jeszcze dość wysoko – i odjechali.
   Chwilę potem wrócili Jack z Sophią. Erik dał kobiecie pieniądze, potem pośpiesznie pożegnał się z Martinem, aż w końcu nadeszła moja kolej. Przytuliłam go mocno, mając niemiłe wrażenie, że długo go nie zobaczę.
   - Kocham cię, Martinie. Zawsze będę cię kochać. Kiedy nadejdzie właściwy czas, wrócisz. Przyjedziemy po ciebie.
   - Obiecujesz?
   - Obiecuję. - Przytuliłam go do siebie. Miałam złe przeczucia. Czułam, że nie wszystko pójdzie tak, jak powinno. Ale nie miałam pojęcia, co tak naprawdę pójdzie źle i że odkryję to o wiele później, niż sądziłam.

2 komentarze:

  1. ~justilla
    12 października 2010 o 15:45

    Arthur? Czemu Arthur? Ja go tak lubię, nie chcę aby się okazało że to z nim coś nie tak. Dobrze, że uratowali chłopca, boję się jednak, że spotka go krzywda na morzu albo w tym na F kraju. Zwłaszcza po tym zakończeniu.I czemu Amanda musi tak hamować Amy? xD To retoryczne pytanie, oczywiście ;)[amica-libri]
    Odpowiedz
    ~Agata:)
    12 października 2010 o 17:19

    Rozdział ciekawy ;) Mam nadzieję, że cd będzie równie dobry :)
    Odpowiedz
    ~Persefona
    12 października 2010 o 20:26

    Świetny rozdział bardzo mnie wciągnęło. Masz fantazję i świetny styl pisania. Już nie mogę się doczekać co dalej.Pozdrawiam taikasanoja
    Odpowiedz
    ~Kara007
    12 października 2010 o 21:05

    Na szczęście zdążyli. Wrócili cali i zdrowi ;) Jestem ciekawa na ile się rozstaną i co pójdzie nie tak?? Aż się boję najazdu Oliviera na dom Erika…. Już nie mogę się doczekać następnej notki. Oby ukazała się 16 ;) Weny ;****
    Odpowiedz
    ~Budoko
    12 października 2010 o 21:09

    Jak zwykle – rozdział bardzo dobry i czekam z niecierpliwością na następny. Pozdrawiam, Budoko.
    Odpowiedz
    lady_serina@vp.pl
    13 października 2010 o 15:33

    Wybacz raz jeszcze, że nie skomentowałam poprzedniego, strasznie mi głupio z tego powodu, ale zwyczajnie nie znalazłam czasu (i chęci, nie oszukujmy się; ale przeczytałam tuż po opublikowaniu, tego możesz być pewna). Ale zabieram się za ocenę tekstu. Zakończenie takie mHroczne. Nie, żartuję. Ale mroczną atmosferę wprowadza. Tajemniczą. Cóż, ten rozdział jakoś nie zdobył mojego olbrzymiego uznania. To uratowanie Martina było przede wszystkim zbyt łatwe, zbyt szybkie. Wampiry nie są głupie. Z pewnością domyśliłyby się, że Amanda będzie chciała odzyskać syna. To, że wyśle tam ludzi, też było do przewidzenia. Tak więc nie rozumiem, jak Oliver dał się tak łatwo podejść. To mi zdecydowanie nie pasuje i poproszę o jakieś wyjaśnienia ;> To niegłupi wampir i nie urodził się wczoraj.Poza tym… czasem mam ochotę przeczytać tę historię z perspektywy innej niż ta Amandy. Narracja trzecioosobowa byłaby tu idealna. Rozumiem, że to wspomnienia tej wampirzycy i sama ona to opowiada, ale… No ;>Cóż, weny życzę, jak zwykle. Całuję i czekam na następny rozdział, Serina.
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    15 października 2010 o 06:08

    Ufff wrócili cali i zdrowi, a już się bałam. Uratowali chłopca, ale myślę, że to jeszcze nie koniec jego przygód. Mylę się? Dobrze, że nasza wampirzyca ma takie wsparcie w Ericu. Mogą się przytulić, pocieszyć, zrozumieć…. nie ma to jak miłość!
    Odpowiedz
    ~inna
    15 października 2010 o 15:35

    świetnie jak zawsze :Dmam nadzieję,że Martinowi nic nie będzie..
    Odpowiedz
    ~izzy
    15 października 2010 o 20:28

    Zmieniłabym to zdanie ‚Nigdzie nie pójdziesz w takim razie.’ na ‚W takim razie nigdzie nie pójdziesz.’ To nie jest oczywiście błąd, ale myślę, że tak lepiej to brzmi. Ten rozdział jeszcze bardziej podsycił moją ciekawość i już sama nie wiem co może być dalej. Czekam z niecierpliwością! ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. nitus11@buziaczek.pl
    16 października 2010 o 12:18

    Grzeczne dziewczynki idą do szkoły, niegrzeczne – do Hex Hall.Kiedy szesnastoletnia Evelyn rzuca zaklęcie miłosne na balu pożegnalnym w szkole, coś się zmienia. Dowiaduje się, kim naprawdę jest, jaka jest jej prawdziwa rodzina. Jest zmuszona porzucić wszystko i udać się do poprawczaka dla dziewcząt i chłopców o podobnych zdolnościach. Na miejscu okazuje się, że nie tylko czarnoksiężnicy i czarownice uczęszczają do Hex Hall…hex-hall.blog.onet.plP.S. Jeśli ten komentarz w jakikolwiek sposób Cię uraził – usuń go.
    Odpowiedz
    ~Ariss
    16 października 2010 o 13:03

    Dobrze, że go uwolnili. Nie ma to jak happy end. Czekam niecierpliwie na jakąś bitwę wampiry vs wampiry xD
    Odpowiedz
    niesiulka.ck@buziaczek.pl
    16 października 2010 o 18:18

    Przepraszam za nieobecność, ale nic mi się nie chciało, ale wracam już z nową siłą do czytania, pisania i komentowania :)Agnes.I na dowód tego mam nową ,mam nadzieję że niezłą notkę: historia-ze-snu.blog.onet.pl
    Odpowiedz
    ~Shinthrae
    16 października 2010 o 20:41

    Cieszę się, że wrócili cali i zdrowi :) Chociaż podejrzewam, że w niedalekiej przyszłości znów stanie się jakieś nieszczęście, chociaż tego bym nie chciała.Pozdrawiam! PS Na ukryci-przed-niebem nowy rozdział :)
    Odpowiedz
    ~Panna S
    17 października 2010 o 17:33

    Dobrze widzisz;)Zapraszam na nju rozdziałhttp://na-przekor-calemu-swiatu.blog.onet.pl/pozdrawiamstudiuje etnologię na 2 roku
    Odpowiedz
    ~Natalia
    29 lipca 2011 o 13:45

    Droga Inscriuptum,Martin odegra ogromną rolę w Anglii i w życiu Amandy;) I myślę, że trochę zaskakującą;pMasz rację, że opinia czytelników jest bardzo ważna. Podaj mi adres swojego bloga:) Ciekawa jestem, o czym Ty piszesz.
    Odpowiedz

    ~Inscriptum
    29 lipca 2011 o 18:46

    Okropnie mnie dziwi ten maluch. Ma siedem lat i już ma w pełni rozwinięty język…? Chyba rzeczywiście mus być niezmiernie inteligenty. :) Flandria? Brugia? Jakieś stare krainy, czy tak? Ponownie Amandy nie będzie przy Martinie i to mnie niepokoi. Mam dziwne przeczucie, że prędzej czy później wampiry go odnajdą. Chcesz adres mojego bloga? Kurde, wstyd mi za moje pierwsze dziesięć rozdziałów. Moje początki były żałosne i chcę w końcu zabrać się za poprawienie starszych rozdziałów, ale nigdy nie mam czasu. Naprawdę są okropne, więc jeśli już je przeczytasz, proszę nie śmiej się ze mnie. xD Miałam ujawnić swój adres dopiero pod twoich ostatnim rozdziałem z prośbą o informowanie o nn, gdy już bym wszystko przeczytała, ale cóż… Jeśli serio tego chcesz, to proszę. Oto on: 5elements.blog.onet.pl Przymknij oko na moje błędy, niedociągnięcia i ten nieliteracki język. Ostatnie notki są lepsze, więc mam nadzieję, że się do mnie nie zniechęcisz. ;)

    OdpowiedzUsuń