Rozdział X - Henry Cooper

1.07.2010

   Owiał nas zimny wiatr. Na zewnątrz zrobiło się chłodno i zaczął padać deszcz, więc Karolina zamknęła okno.
   - Henry musiał być uroczym mężczyzną – stwierdziła dziewczyna. - Ale jakoś nie wydaje mi się godny zaufania.
   - To prawda, był uroczy. Ale był też rozpieszczony; zawsze musiał mieć to, czego zapragnął.
   - Oho, brzmi niepokojąco. Czyżby zapragnął ciebie?
   Uśmiechnęłam się tajemniczo i kontynuowałam opowieść.


   Rozpoczęła się kolejna część turnieju. Rozejrzałam się w poszukiwaniu zawodników.
   - Który to ten twój hrabia?
   - Tamten w jasnej zbroi – wskazała go Amelia. Był to bardzo wysoki, chudy młodzieniec, nieco młodszy od wicehrabiego Coopera, o dość pospolitej, niczym nie wyróżniającej się urodzie. Z nałożonego już hełmu widać było tylko ładne, błyszczące, ciemne oczy. Na ramieniu miał przewiązaną szarfę Amelii w kolorze zachmurzonego nieba. Po drugiej stronie stał Henry; nie miał szarfy. Nie wiadomo czemu, sprawiło mi to dziwną satysfakcję. Widząc mój wzrok, rycerz uśmiechnął się nonszalancko, ukazując swe śnieżnobiałe zęby.
   - Walczą jako trzeci – poinformowała hrabianka. - Mam nadzieję, że mój zawodnik pokona tego nadętego podrywacza!
   - Nie wygląda zbyt groźnie – zauważyłam. - Ale ma ładne oczy.
   - Ładne. Ale Erik ma ładniejsze – stwierdziła Amelia. Postanowiłam zostawić tę uwagę bez komentarza, tym bardziej, że już zaczęła się pierwsza walka.
   Z niecierpliwością czekałam na pojedynek Coopera i Cravena. W końcu nadeszła ich kolej i weszli na pole bitwy. Wicehrabia wyglądał na pewnego siebie, posyłał wokół uśmiechy i kłaniał się rozbawionym damom. Tym razem ominął mój wzrok, czym poczułam się urażona. Dopiero tuż przed wejściem spojrzał na mnie i nieznacznie skinął mi głową. Zerknęłam na męża, ale na szczęście nie zwrócił na to uwagi. Ach ci mężczyźni, pomyślałam. Jak ich coś wciągnie, to są ślepi i głusi na wszystko inne.
   Zerknęłam na Cravena. Miał niepewną minę, ale z jego oczu biła odwaga. Nie bał się potyczki z wicehrabią, aczkolwiek nie wyglądał na zadowolonego. Zrozumiałam, że walczy, bo musi. Honor i pozycja nie pozwalały mu zrezygnować z walki; aby wejść do rycerskiego społeczeństwa, powinien choć raz wykazać się w turnieju. Potem nie musiał brać udziału w kolejnych. To, że wygrywał, świadczyło o jego umiejętnościach, lecz nie liczyłam na to, iż pokona Coopera.
   Walka nie trwała długo. Zgodnie z moimi przewidywaniami, wicehrabia pokonał młodszego przeciwnika, po szóstej próbie zrzucając go z konia. Amelia miała zwiedzioną minę i patrzyła na Coopera z wyraźną niechęcią.
   Liczba zawodników wkrótce zmniejszyła się do sześciu. Tym razem rycerze sprawdzali się w walce wręcz. Henry walczył z jakimś osiłkiem, ale sprytnie unikał ciosów, wykorzystując siłę rycerza przeciwko niemu. Po kwadransie przeciwnik wicehrabiego stracił cierpliwość i rzucił się na niego, co Cooper sprytnie wykorzystał, podcinając go lekko. Mężczyzna przewrócił się i podniósł rękę w geście poddania.
   Zostało trzech rycerzy; mieli oni walczyć po przerwie. Wicehrabia, zanim odszedł odpocząć, odszukał mnie wzrokiem, uśmiechnął się i dotknął lewej piersi, skinąwszy lekko głową. Puściłam mu oczko i również się uśmiechnęłam.
   Tym razem po przerwie walczyli dwaj przeciwnicy wicehrabiego. Później Henry z przegranym; z trudem, ale go pokonał. Zostało ich dwóch.
   Walka trwała około godziny. Żaden nie chciał się poddać, obaj mieli wcześniejsze zwycięstwa na swoim koncie. Ich miecze błyszczały w zachodzącym już słońcu, zgrzytały przy każdym zetknięciu, nieustannie wznosząc się i opadając. W pewnym momencie przeciwnik wicehrabiego zranił go mieczem w ramię; poczułam słodką woń krwi, wypływającą z rany. Cooper zadał cios, ale trafił w próżnię. Nagle zatrzymał się i zaczął powoli iść w lewą stronę, próbując zmylić przeciwnika. Wtem doskoczył i wbił miecz w jego nogę, przebijając nagolennik. Poczułam intensywną woń krwi, tym razem mniej słodkiej niż Henry'ego. Rycerz zakołysał się, upuścił miecz i upadł. Cooper zwyciężył.
   Rozległy się brawa. Wicehrabia otrzymał pokaźną sumę pieniędzy jako nagrodę. Po wszystkim, tuż po zmierzchu, ustawiono długi stół, na którym rozłożono mnóstwo jadła. Król wraz z całym rycerstwem zasiadł do stołu; to, co zostanie, miało być rozdane pospólstwu, niecierpliwie czekającemu na placu na swoją kolejkę.
   Chris usiadł po prawej stronie króla; był to przywilej, który potwierdzał, iż był on ważną osobą wśród rycerstwa. A ja byłam jego żoną; czyż mogłam trafić lepiej? - pomyślałam z ironią. Stwierdziłam, że mój mąż niemal w ogóle nie zwracał na mnie uwagi, zaabsorbowany walką i swoim władcą. Usiadłam obok niego, po drugiej mojej stronie Amelia. A dokładnie naprzeciwko mnie usiadł Henry Cooper.
   Po wygłoszonej przez króla przemowie o waleczności, odwadze i zwycięstwie wicehrabiego, zasiedliśmy do kolacji. Nałożyłam sobie na talerz i udawałam, że mam zamiar to zjeść. Amelia już jadła swoją porcję z apetytem. Zerknęłam na Henry'ego; patrzył wprost na mnie i się uśmiechał. Zrobiłam to samo. Nagle rycerz zepchnął łyżkę ze stołu – widziałam wyraźnie, że zrobił to umyślnie – i zanurkował tam po nią. Poczułam, jak dotyka mojej ręki, wkładając do niej zwinięty kawałek jakiegoś pergaminu. Po chwili mężczyzna wynurzył się spod stołu. Miał minę kota, któremu udało się wykraść trochę mleka.
   Poczułam na sobie zdziwiony wzrok mojej pasierbicy. Czyżby dostrzegła, co się stało? Spojrzałam w jej stronę. Patrzyła na mnie podejrzliwie. Uśmiechnęłam się do niej uspokajająco; odpowiedziała tym samym i wróciła do jedzenia.
   Henry co chwila na mnie zerkał. Nie mogłam wyczytać niczego konkretnego z jego wzroku. Myślał tylko o swoim zwycięstwie i o tym, ile kobiet na niego patrzy. Stwierdziłam, że trochę to puste i egocentryczne, ale może jest taki pod wpływem dzisiejszego zwycięstwa?
   Po chwili bezsensownego grzebania w talerzu, obserwowana przez rycerza siedzącego naprzeciwko mnie, skapitulowałam i szepnęłam do Chrisa:
   - Idę się położyć, nie za dobrze się czuję. To chyba przez te upały.
   - Idź, najdroższa – odparł hrabia i ucałował moją dłoń na pożegnanie. Wstałam i ruszyłam przed siebie. Gdy tylko zniknęłam z pola widzenia biesiadujących, rozwinęłam pergamin.
   Spotkajmy się po uczcie przy czwartym dębie, będę czekał całą noc, jeśli będzie trzeba.
   Wahałam się zaledwie przez chwilę. Co mi szkodzi? Przeszłam przez obóz, pierwszy dąb był na końcu. Czwarty był już dość daleko. Stanęłam przy nim i czekałam.
   Kwadrans później usłyszałam kroki i poczułam jego zapach. Ten słodki, kuszący aromat krwi. Wyszedł zza drzew i zatrzymał się przede mną.
   - Wiedziałem, że przyjdziesz, ciemnowłosy aniele. - Dotknął mojego policzka. Miał ciepłą, niemal gorącą rękę. Drgnęłam, gdy poczułam jego dłoń na swojej twarzy. - Masz zimny policzek – stwierdził. Nagle jednym, niespodziewanym ruchem przyciągnął mnie do siebie i pocałował.
   W jednej chwili krew w moich żyłach zawrzała, a ciało przeniknął gwałtowny dreszcz. Zapach jego krwi oszałamiał, zapierał dech w piersiach. W następnej sekundzie zrozumiałam, że to normalna reakcja mojego organizmu. Kilka kolejnych sekund wahałam się pomiędzy cielesną przyjemnością a realnym myśleniem. Wygrał rozum. Odepchnęłam go gwałtownie. Wiedziałam, że jeśli będę to przeciągać, mogę mu ulec, a tego nie chciałam. I nie chodziło tutaj tylko o Chrisa, ale też o Amelię – złożyłam obietnicę.
   - Co ty robisz? Jestem mężatką – przypomniałam mu.
   - I co z tego? - Zrobił zdziwioną minę. - Założę się, że ten stary cap nie jest lepszy ode mnie.
   - Nie obrażaj mojego męża! - oburzyłam się.
   - No, no, lady Amando, nie udawaj takiej świętej, mój aniele. - Przyciągnął mnie do siebie. Znów ten oszałamiający zapach krwi... ponownie go odepchnęłam, wstrzymując oddech.
   - Nie rób tego więcej – ostrzegłam go.
   - To po co tutaj przyszłaś? Przecież wiem, że tego chcesz. Widzę, jak na mnie patrzysz, jak drżysz w moich ramionach... jak liść na wietrze, błagający o to, bym go zerwał i przerwał jego męczarnie...
   - Cóż za niestworzone rzeczy opowiadasz – mruknęłam. - Niepotrzebnie tutaj przyszłam. Żegnam. - Odwróciłam się, ale złapał mnie za rękę.
   - Poczekaj! Wybacz. - Spojrzał na mnie przepraszająco. - Potraktowałem cię zbyt ostro. Z takim kwiatuszkiem trzeba delikatnie... - Znów chciał mnie pocałować, ale wyrwałam mu się.
   - Co ty sobie wyobrażasz?! - zawołałam. - Myślisz, że możesz mieć każdą?! - Poczułam złość na myśl, że potraktował mnie, jakbym była zabawką, którą może się pobawić, kiedy tylko będzie miał na to ochotę.
   - Nie udawaj takiej niedostępnej – warknął Henry. - Na pewno już nieraz zdradziłaś swojego starego męża.
   Złość i gniew nagromadziły się w mojej głowie i eksplodowały. Niewiele myśląc, spoliczkowałam go. Na szczęście resztkami umysłu przypomniałam sobie o swojej sile i uderzyłam lekko, aczkolwiek i tak został spory, czerwony ślad na jego policzku w kształcie mojej dłoni.
   Wicehrabia zamarł ze zdumienia. Powoli dotknął piekącego z pewnością policzka.
   - Jak śmiesz... - zaczął, ale mu przerwałam.
   - Jak ja śmiem? Jesteś bezczelny! Jeśli jeszcze raz obrazisz mnie albo mojego męża, Chris o wszystkim się dowie. Żegnam. - Odwróciłam się i odeszłam przyśpieszonym krokiem.
   - Pożałujesz tego – syknął Cooper. Ruszyłam biegiem. Czułam, że się wygłupiłam. Po co ja tam szłam? Przecież powinnam była wiedzieć, czego chce. Amelia mnie ostrzegała, ale ja, jak zwykle, musiałam zaspokoić swoją ciekawość.
   Kiedy wróciłam do pokoju, moja pasierbica już tam była. Widząc jej zaniepokojony wzrok, postanowiłam się jej zwierzyć.
   - Myślisz, że powinnam powiedzieć Chrisowi? - spytałam jej.
   - W żadnym wypadku! Jeszcze wyzwie go na pojedynek i co wtedy?
   Przyznałam jej rację.
   Następnego dnia po południu wróciliśmy do domu i wszystko powróciło do normy. Do czasu.

   Minął tydzień. Pewnego ranka – a właściwie popołudnia, kiedy tylko wyszłam z trumny, usłyszałam hałas. Na zewnątrz było kilkoro ludzi z pochodniami w dłoni. Zdziwił mnie ten widok, bowiem słońce nadal intensywnie świeciło.
   Ubrałam się i zeszłam na dół. Stała tam cała służba, Amelia oraz Chris.
   - Coś się stało? - spytałam.
   - Owszem. Tym przesądnym ludziom pomieszało się w głowie! - zawołała Amelia drżącym głosem. - Twierdzą, że jesteś... czarownicą!
   - Co takiego?
   - Ktoś rozgłosił plotkę, że nie jesteś wcale chora, tylko musisz chronić się przed słońcem, aby móc uprawiać czarną magię – wyjaśnił mój mąż ze złością. - Co za głupota! Posłałem już po straż, niedługo ich rozgonią.
   Podeszłam do okna, nasłuchując.
   - Spalić czarownicę! - krzyknął ktoś. Rozległy się podniesione głosy.
   Były to czasy, w których dopiero rozpoczynało się polowanie na czarownice. Ludzie byli przesądni, niechętni wszelkim objawom niezwykłości. Moja choroba była tylko pretekstem i ktoś mógł to odkryć...
   Hrabia był wściekły na te niesłuszne, w jego mniemaniu, oskarżenia. Cóż, bądź co bądź, czarownicą nie byłam. Ale byli blisko. Gdyby wyciągnęli mnie na słońce, szybko by się wydało, kim jestem. Tylko, że ja już bym nie zdążyła zobaczyć ich reakcji.
   Amelia chodziła w kółko nerwowym krokiem. Była bardziej przerażona niż jej ojciec; ona znała prawdę. Ja natomiast zaczęłam ich uspokajać.
   - Nie martwcie się, przecież się tutaj nie dostaną. - Przypomniałam im o licznych zabezpieczeniach, jakie posiadał dwór. - Tylko nie rozumiem, skąd to nagłe oskarżenie?
   Na to pytanie odpowiedział mi Erik, który przybył zaraz po zapadnięciu zmroku.
   - Nie wiem, co ty zrobiłaś temu Cooper'owi, Amando – zaczął już od progu – ale rozpowiada, że jesteś wiedźmą, masz siłę konia i latasz na miotle! - Na twarzy mojego opiekuna złość mieszała się z rozbawieniem.
   - Lord Henry Cooper? Wicehrabia? - zdziwił się mój małżonek. - Nic z tego nie rozumiem.
   Popatrzyłyśmy z Amelią na siebie.
   - O nie. Dość tego! Toż to czysta bezczelność! - zawołałam. Gniew ogarnął moją duszę. - Nie dość, że próbował mnie uwieść, obrażał, to jeszcze rozpowiada o mnie jakieś herezje!
   - Jak to próbował cię uwieść? - zapytał zdumiony Chris. Zdałam sobie sprawę, że popełniłam błąd. Jakkolwiek, w takiej sytuacji, wyznanie prawdy było jedynym możliwym rozwiązaniem.
   - Po swoim zwycięstwie na turnieju spotkaliśmy się... przypadkiem. Pocałował mnie! A ja go spoliczkowałam. Obrażał mnie i ciebie... więc go uderzyłam i uciekłam – wyjaśniłam, nieco się plącząc. Spojrzałam na męża bezradnie. Erik błyskawicznie wszedł mi do głowy. „Było dokładnie tak jak powiedziałaś, czy trochę nagięłaś prawdę?
   „Niewiele ominęłam. On to zrobił z zemsty” - odpowiedziałam mu w myślach, nie odwracając wzroku od Chrisa, który wprost kipiał z wściekłości.
   - Niech ja go tylko dorwę! - zawołał hrabia i ruszył ku drzwiom. Wtem rozległ się trzask i przez okno wleciała zapalona pochodnia.
   Przesądni Anglicy przedostali się na dziedziniec.

2 komentarze:

  1. ~justilla
    1 lipca 2010 o 23:56

    Hehe, chyba jestem pierwsza xDAle będzie zadyma… Odrzucony facet jednak potrafi się mścić, aż się boję jak to się skończy. Niecierpliwe czekam na kolejny rozdział, na pewno wymyślisz coś takiego, że się nie zawiodę :)Bardziej ambitnego komentarza o tej porze nie wymyślę. Ale Twoja twórczość broni się sama sobą, nawet na wpół senna to dostrzegam, świetny rozdział xD[ksiazka-moim-zyciem], [milosc-aniola]
    Odpowiedz
    ~Nieśmiertelna
    2 lipca 2010 o 09:28

    Ale czad! I będzie dalej się mścił? Umieram wprost z ciekawości, co z tym faktem zrobi szanowny pan małżonekxDDRozdział jak zwykle świetny i wspaniale się czyta. Mam nadzieję, że nie każesz mi długo czekać na kolejny??Pozdrawiam, krwawy-poemat.
    Odpowiedz
    spadajaca.gwiazda@onet.pl
    2 lipca 2010 o 11:26

    Ale super! mam nadzieję że oni nic nie zrobią Amandzie ani reszcie, prawda?Głupio się porobiło z tym wicehrabią, myślałam, że będzie inny… wydawał się taki ach, och a tu zwykły gnojek!Ale chyba Chris nie zrobi nic głupiego, przecież tamten wicehrabia zabił by go w pojedynku!O i jeszcze jedna sprawa, mam małe pytanko i chciałabym żebyś odpowiedziała, jak rozwinie się sytuacja z Amelią i Ericiem?Mogłabyś napisać w następnej notce coś niecoś o nich…Oczywiście to niczego cię nie zmuszam!To twój blog i ty decydujesz a ja chcąc nie chcąc uszanuje tę decyzję.Pozdrawiam Spadająca Gwiazda
    Odpowiedz
    ~Ariss
    2 lipca 2010 o 12:54

    Kurde, a już polubiłam tego faceta… ale w każdej opowieści przyda się czarny charakter! A to mu szczena opadła… mam nadzieję, ze jego zemsta (bo mam nadzieję, że się zemści) nie przyniesie żadnych skutków ubocznych. Ok, czekam na cd. [half-goddess-story]&[heiress-magic]
    Odpowiedz
    ~Ejdz
    2 lipca 2010 o 18:48

    ach… teraz to dopiero będzie akcja. nieźle to obmyśliłaś. Henry cooper. skąd ty bierzesz imiona i nazwiska? ja nie umiem normalnego wymyślić, a co dopiero hrabii czy coś w tym stylu. czekam na NN. pzdr. <3 [the-swan-girl]
    Odpowiedz
    ~Agata:)
    2 lipca 2010 o 20:04

    Choć opowiadanie długie ogarnęłam je w kilka dni ;p ciekawa historia. informuj mnie o nn na bez-pamietna. Zapraszam do czytania i komentowania.
    Odpowiedz
    Ebriel
    2 lipca 2010 o 22:40

    Amanda na miotle… rozbawiło mnie to :D Henry się odegrał, a nasza bohaterka znowu ma kłopoty. Ciekawe jak z tego wybrną. A na melodia-nieba ukazał się nowy rozdział ;-)
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    3 lipca 2010 o 07:29

    Oj szykują się kłopoty! Bardzo podobał mi się opis turnieju. Ukazałaś na każdy szczegół, zerknięcie… super. Przeczytałam rozdział jednym tchem. I Karolina ma miotle… świetne!

    OdpowiedzUsuń
  2. ~Serina
    3 lipca 2010 o 16:32

    Wybacz brak komentarza pod ostatnim rozdziałem, nie miałam pojęcia, że się wreszcie pojawił! No, no, akcja się rozkręca. Ten Cooper już mi się podoba xD! Ładne ma imię, tak nawiasem. Bardzo podobał mi się opis turnieju, kocham takie klimaty. Ładnie przedstawiłaś spotkanie Amandy z królem i jego żoną. A Henry! Nie wiem, czemu ona w ogóle poszła na to spotkanie z nim. Powinna domyślić się, że po tym, co mu zrobiła, on zapragnie zemsty. I co teraz? Jak to się rozwiąże? Co zrobi Chris? Ech, mam nadzieję, że wszystko skończy się dobrze. Nie mogę się nadziwić tym Twoim pomysłom, masz ich mnóstwo. Tylko pogratulować. Życzę weny w dalszym pisaniu, nie mogę się doczekać następnego rozdziału! I co dalej? To pytanie non stop mnie nurtuje. Całuję, Serina.
    Odpowiedz
    ~Aine
    3 lipca 2010 o 23:04

    Prosto z mostu powiem, że już nie lubię tego Henry’ego ;) Wymyśliłam mu nawet określenie, ale zostawię je dla siebie xdAmanda czarownicą, cóż, byłaby to nawet niezła koncepcja, klimaty, które lubię xdPozdrawiam!
    Odpowiedz
    ~Alice
    5 lipca 2010 o 13:18

    Kurczę, a taki dobry był Henry… No i dalej będę musiała czytać o Gallancie… No ale to wina Amandy – przecież nie musiała zwracać takiej uwagi na Coopera, o mało co nie zdradziła męża! Mówiła, że już nigdy się nie zakocha, no i nie zakochała się, ale nadal jestem uprzedzona co do małżeństwa z Chrisem. Coś mi śmierdzi ten typek. Rozdział bardzo wciągający. Zaniosłam się śmiechem, czytając o oskarżeniu uprawiania magii. No ale faktycznie Henry był blisko prawdy. Tylko coś mu się ubzdurało z tą miotłą… Ale w końcu to wina Amandy, że pozwoliła sobie aż tak przejść przez granicę. Ona coraz bardziej mnie wkurza. Była taka zrównoważona, a teraz coraz częściej łamie niewymówione zasady. Brakuje mi w opowiadaniu Erika, Kate i Andy’ego. Co się z nimi dzieje? Niech trochę przesłonią tego Gallanta, który przyprawia mnie o obrzydzenie.
    Odpowiedz
    ~Fotergilla
    1 sierpnia 2010 o 18:33

    Uuu… Robi się niebezpiecznie. A jak oni ją naprawdę wyciągną na słońce? Nie, to niemożliwe – przecież Amanda opowiada wszystko Karolinie! To kolejny powód, który ukazuje, ża od czas do czasu potrafię myśleć. ;P
    Odpowiedz
    ~Natalia
    17 lipca 2011 o 22:31

    Kochana Inscriptum:)Już odpowiadam na Twoje pytania. Wszystkie budowle, które opisuję istniały, sprawdzam zawsze datę powstania i ewentualnej przebudowy czy zburzenia. Chyba, że wikipedia kłamie;) Ale korzystam też z innych stron.Jest taki sposób, żeby Amanda się w pewnym sensie zobaczyła, ale nie w lustrze:p Dojdziesz do tego już niedługo.Hrabia Monte Christo rozgrywał się w średniowieczu? A nie później? Czytałam kilkanaście lat temu, więc nie jestem pewna. Co do tytułów, też to sprawdzałam i powinno być dobrze, chyba, że mi się coś pogmatwało.Z tym okresem to się wzięło stąd, że kiedyś się zastanawiałyśmy z koleżanką, czy wampiry mają okres:) I doszłyśmy do wniosku, że nie:pWampiry nie są nieśmiertelne, skoro można je zabić, więc to logiczne, że pasuje do nich pojęcie „długowieczność”;pChrisa wyswatałam, bo uruchomi to ciąg pewnych wydarzeń w życiu Amandy;) Pozdrawiam i czekam na kolejne komentarze:-)

    OdpowiedzUsuń