Rozdział VIII - Plan zemsty

8.12.2009

     Rozległ się dźwięk dzwonka do drzwi.
     - To do mnie. Zaniosę tylko jej płyty i zaraz wracam.
     - Nie śpiesz się – powiedziałam z uśmiechem. - Nigdzie ci nie ucieknę.
     Karlina roześmiała się i pobiegła otworzyć. Wróciła za godzinę.
     - Już. Opowiadaj.
     - Już? Poszła koleżanka? Tak szybko? - spytałam podejrzliwie.
     - Jutro mam do niej wpaść. No i co było dalej, czy Erik dotrzymał obietnicy?
     - Zaraz wszystkiego się dowiesz – uspokoiłam jej zapał i podjęłam opowieść.

     Minęła zima, nadeszła wiosna. Potem lato. A później rocznica śmierci rodziców. Pojechaliśmy z Erikiem na cmentarz. Popłakałam się trochę.
     Kiedy wracaliśmy, dostrzegłam niewielki kościółek i uzmysłowiłam sobie, że dawno tam nie byłam.
     - Zajdziemy do kościoła? - poprosiłam Erika. Spojrzał na mnie zdumiony.
     - Idź, ja tu poczekam – powiedział.
     - A nie możesz pójść ze mną?
     Erik westchnął cicho.
     - Nie mogę. Wampiry nie mogą wchodzić do kościołów.
     - Czemu? Przecież na cmentarz wchodzisz?
     - To co innego. Nie mam problemu z chodzeniem po poświęconej ziemi, ale do pomieszczenia takiego jak kościół nie mogę wejść, ponieważ jestem... cóż, zabijam ludzi.
     - Ale tylko złych! - zaoponowałam.
     - Ale jednak ludzi. Poza tym, żaden wampir nie może też wejść do poświęconego domu bez zaproszenia.
     - Zaproszenia? Czyli słowa „wejdź” tak wiele tu znaczą? - zdziwiłam się.
     - Niekoniecznie. Wystarczy skinięcie głową lub inny, nawet niewidoczny gest zaproszenia. Ale jeśli właściciel domu jest przeciwny temu, żebym wszedł – nie wejdę.
     - A co cię powstrzyma?
     - To samo, co sprawia, że krzyż zostawia blizny, które nie znikają. To, że mam swoje zasady i zabijam tylko wybranych przez siebie ludzi, nie znaczy, że jestem dobry, Amando.
     - Oczywiście, że jesteś! - oburzyłam się na jego stwierdzenie. - Mieszkam z tobą już rok i wiem, jaki jesteś.
     - Wiesz, jaki jestem wobec ciebie. Ale nigdy nie widziałaś, jak zabijam.
     No tak, faktycznie. Widziałam go tylko raz przez chwilę w takiej sytuacji i nic za bardzo nie pamiętam, bo zaraz zemdlałam.
     - Masz wyrzuty sumienia? - spytałam go z wahaniem.
     - Nie mam. Już nie. - Uśmiechnął się do mnie. - A powiem ci jeszcze pewną ciekawą rzecz, że jeśli jeden wampir wejdzie do takiego domu, to pozostali już nie muszą pytać o zgodę. Jest on wtedy, w pewnym sensie, już zbezczeszczony.
     - To okropne – stwierdziłam. - I ty chcesz mnie zmienić w wampira!
     Ujął moją twarz w dłonie, spojrzał na mnie uważniej swoimi ciemnymi oczami i powiedział:
     - Uwierz mi, Amando, gdybym miał jakiekolwiek wątpliwości co do tego, że nie dożyjesz starości, nawet bym cię nie pytał o zdanie. Nigdy bym cię nie zmienił. Ale, jak już ci kilkakrotnie tłumaczyłem, żyję na tym świecie wiele czasu i jeszcze się nie zdarzyło, żeby ktoś, kto tak pachnie dla wampira tak jak ty dla mnie, nie stał się wampirem.
     - No właśnie, a ile lat już żyjesz jako wampir? - Natychmiast skorzystałam z okazji, żeby go o to zapytać.
     - Idź już do kościoła. - Popchnął mnie lekko.
     Kościół był piękny. Niewielki, stylowy, smukła wieżyczka. Wewnątrz był raczej skromny, ale ołtarz miał pięknie przyozdobiony kwiatami i świecami, tak, że pomimo późnej pory, w kościele było jasno. Uklękłam w ławce, pomodliłam się, a potem usiadłam i zaczęłam się zastanawiać nad tym wszystkim.
     Nie chciałam być wampirzycą. Ale jeśli naprawdę mam umrzeć, czy będę w stanie przyjąć śmierć? Tak po prostu? Zrezygnować z życia i powędrować w nieznane? Skoro krzyże i kościoły tak bardzo działają na wampiry, to widocznie coś w tym musi być. W sumie to nigdy nie byłam zbyt religijna, ale lubiłam kościoły. Czułam w nich obecność czegoś nadprzyrodzonego. Czegoś, czego nikt nie potrafi do końca pojąć.
     Kolejny minus dla wampiryzmu ostatecznie utwierdził mnie w mojej decyzji.

     Minęła jesień, nadeszła zima. Miałam już siedemnaście lat i szedł mi kolejny rok. Dni mijały szybko, miesiące goniły jeden za drugim jak szalone. Po zimie przyszła wiosna i osiemnaste urodziny, potem lato. Druga rocznica śmierci mojej rodziny nie była już tak bolesna jak pierwsza. Ciągle bolało, ale łzy już mi się skończyły. Teraz rozumiałam, czemu Erik kazał mi odłożyć zemstę na trzy lata. Im dłużej, tym krótsza pamięć. W końcu, być może, przyszłaby obojętność, a może nawet wybaczenie. Na myśl o tym poczułam gniew. Nie wolno było mi tak po prostu odpuścić! Ponieważ nie miałam nic lepszego do roboty, dni zaczęłam spędzać na obmyślaniu planu zemsty.
     Było ich wiele, najprzeróżniejsze opcje i pomysły. Napawałam się samą myślą o zemście i pocieszałam się, że to już za rok...
     Mój dzień stał się jedną, wielką monotonią. Rano – a właściwie to w południe – budziłam się, ale leżałam w łóżku z braku innych, ciekawszych perspektyw. Po południu schodziłam na dół. Kiedy Erik się obudził, siadaliśmy i rozmawialiśmy. Opowiadał mi różne ciekawe historie swojego życia, a miał ich tysiące. Wieczorem, jeśli to nie był czas jego polowania, wychodziliśmy na spacer, zwiedziliśmy chyba całe wybrzeże Loary i całe Nantes, wzdłuż i wszerz. A nad ranem szliśmy spać. Doszłam do wniosku, że gdybym miała żyć w ten sposób setki lat, to szybko bym umarła – z nudów.
     Pierwszy rok z Erikiem był nawet ciekawy, bo wszystko co nowe, jest ciekawe. Z wyjątkiem balu – pozostawił on na mnie przykre piętno. Śniły mi się potem jakieś koszmary – krew, trupy, wampiry, które mnie goniły, a czasami nawet Dark. Budziłam się wtedy z krzykiem, a Lidia przybiegała do mnie i uspokajała, głaszcząc po ramieniu.
     Już po pierwszym roku stwierdziłam, że kocham Erika. Jak brata. Miałam nadzieję, że on też kocha mnie jak siostrę – tak przynajmniej mnie traktował. Wiem jednak, że gdyby poprosił mnie o rękę, zgodziłabym się, ale tylko dlatego, żeby go nie zranić. Na szczęście łączyła nas głęboka i szczera przyjaźń, wzajemne zrozumienie – choć przyznam się, że on rozumiał mnie częściej i lepiej, niż ja jego – no i miłość, ale nie zmysłowa czy erotyczna, tylko miłość braterska. W pełni swojego znaczenia. Mogłabym nazwać Erika moją bratnią duszą i choć czasem się kłóciliśmy, czułam, że nigdy mnie nie opuści. Zawsze będzie przy mnie, niezależnie od wszystkiego. Pragnęłam więc odwzajemnić mu się tym samym.
     Drugi rok stawał się coraz bardziej monotonny, a gdy zaczął się trzeci, postanowiłam, że jak najszybciej zajmę się moją zemstą. Miałam wrażenie, że wtedy coś się zmieni, może otworzę się bardziej na ludzi.
     Erik zachęcał mnie, żebym spotykała się z innymi ludźmi, ale ja nie potrafiłam się przełamać. Z wieśniakami i tak nie miałabym o czym rozmawiać, a szlachetnie urodzonych rzadko widywałam. Poznałam kilku baronów i jednego hrabiego, ale nie utrzymywałam z nimi kontaktów. Przypominali mi moje wcześniejsze życie, a na to było dla mnie jeszcze stanowczo za wcześnie.
     Ogólnie Erik przez sąsiadów uważany był za dziwaka, a ja pewnie za jeszcze większą ekscentryczkę. Oficjalnie, byliśmy w końcu rodzeństwem. Pewnego dnia przyjechał do niego w odwiedziny mężczyzna, który zajmował się szukaniem różnych ludzi. Przyszedł mi wtedy do głowy pewien pomysł.
     Była wiosna, moje dziewiętnaste urodziny. Zapytałam Erika, czy mogę powiedzieć, czego bym najbardziej chciała i czy wtedy spełni moje życzenie.
     - Oczywiście słońce, co tylko zechcesz.
     Kiedyś zobaczył mnie przez okno, jak leżałam na trawie i wygrzewałam się w słońcu i od tej pory tak mnie nazywał. Mówił, że jestem jego promykiem słońca, jedynym, który go nie sparzy. Przyznam, że te słowa wiele dla mnie znaczyły.
     Uśmiechnęłam się więc do niego i powiedziałam:
     - Chciałabym, żebyśmy zaczęli już planować zemstę na mordercach mojej rodziny. Tak, żeby na trzecią rocznicę ich śmierci oni już byli martwi. - Zerknęłam na niego, obawiając się trochę jego reakcji. Mina mu zrzedła, posmutniał, przez chwilę milczał.
     - Dobrze – powiedział w końcu. - Masz jakiś pomysł?
     - Owszem. Zapłacimy temu mężczyźnie, który szuka ludzi, żeby ich znalazł.
     - Paulowi? No dobrze, a co zrobimy, jak już ich znajdziemy?
     - Zabijemy ich. - Wzruszyłam ramionami. To było przecież oczywiste.
     - Nie sądzę, abyś była w stanie kogokolwiek zabić – zaprzeczył Erik.
     - Niby czemu?
     - Bo jesteś zbyt wrażliwa, Amando. Gdybyś miała kogoś zabić, to chyba tylko w ataku szału.
     - Wrażliwa? Nie na tyle, żeby zapomnieć o swojej rodzinie!
     Byłam zła, że Erik we mnie nie wierzył. Postanowiłam, że jeszcze mu udowodnię, że się myli. Chciałam mu pokazać, że jestem silna, wrażliwość zaś uważałam za słabość. Jakże się myliłam.
     Erik nakazał Paulowi znaleźć tych czterech morderców. Miesiąc później wykonał zadanie. Wciąż mieszkali w Paryżu, więc zaplanowaliśmy, że na początku lipca pojedziemy tam i zrobimy, co należy.
     - A co potem? - pytał mnie Erik.
     - Nie wiem. Może odzyskam spokój, będę mogła normalnie żyć?
     - Nie wierz w to. - Pokręcił głową. - Zemsta nigdy nie zmniejsza bólu. Ale skoro tego chcesz, to ich zabijemy. Przemyśl jednak, co będzie dalej. Zaplanuj sobie, co zrobisz, gdy już będzie po wszystkim, nie zaniedbuj tego – zachęcał mnie. Kiwałam tylko głową, ale nie chciałam myśleć, co będzie potem. Stwierdziłam, że będę miała dużo czasu, żeby o tym pomyśleć. Poniekąd, nawet się tak bardzo nie pomyliłam.
     W końcu nadszedł ten dzień. Dzień wyjazdu z Nantes do Paryża. Wyjechaliśmy po południu, dotarliśmy sporo przed świtem. Wynajęliśmy jeden pokoik z dwoma łóżkami. Gospoda wyglądała na opuszczoną, było tylko kilku gości. Erik nie mógł przywieźć ze sobą trumny, bo by to z całą pewnością podejrzanie wyglądało, więc położył się po prostu pod łóżkiem, pościeliwszy sobie tam wygodnie. Na szczęście była to porządna i schludna gospoda, więc pod łóżkiem było w miarę czysto i żadnych pajęczyn. Tylko trochę kurzu. Nie sądzę, żeby Erikowi przeszkadzała pajęczyna, ale ja od zawsze nienawidziłam pająków.
     Następnego dnia, kiedy tylko wstaliśmy, zaczęliśmy układać plany. Wiedzieliśmy, że mordercy znajdują się w jednej z dzielnic Paryża. Nadal wykonywali zlecenia, zabijali wskazanych ludzi. Postanowiliśmy, że zastawimy na nich pułapkę. Mój opiekun miał posłać kogoś do nich i powiedzieć, że ma dla nich zadanie, skusić ich dużym zarobkiem. Mieli czekać w określonym miejscu, z dala od ludzi. W końcu stwierdziliśmy z Erikiem, że najlepsza będzie jedna z bocznych dzielnic południowych. Kręciło się tam bardzo mało ludzi, a po zmroku prawie nikt.
     Po południu Erik wysłał posłańca do bandytów. Wrócił z twierdzącą odpowiedzią – zabójcy skusili się na dużą sumę pieniędzy i będą czekać na niego już przed zachodem słońca.
     Jeśli chodzi o pieniądze, nigdy nie mieliśmy z nimi problemu. Może dlatego, że Erik miał dużo czasu i możliwości, żeby zarobić mnóstwo franków – była to ówczesna, francuska waluta. Można śmiało powiedzieć, że Erik był bogaty i wciąż prowadził jakieś interesy, ale nigdy nie interesowałam się nimi szczególnie. To była wyłącznie jego działka.
     Już nie mogłam doczekać się wieczoru. Moje wyobrażenia miały się w końcu urzeczywistnić. Sprawiedliwości miało stać się zadość. Jednak Erik, dwie godziny przed zmierzchem, oświadczył mi, że sam tam pójdzie i ich zabije, bo ich jest czterech i jeśli pójdziemy tam oboje, to nie zdoła mnie ochronić.
     Oczywiście gwałtownie zaprotestowałam.
     - Inaczej się umawialiśmy! Mieliśmy pójść tam razem!
     - Przemyślałem wszystko i stwierdziłem, że to zbyt ryzykowne. Nie mam zamiaru cię narażać. Albo idę sam, albo rezygnujemy.
     - Nie traktuj mnie jak dziecko. Dam sobie radę, nic mi się nie stanie. To moja zemsta i to ja powinnam ich zabić, a nie ty.
     - Taka jesteś żądna mordu? - spytał ironicznie.
     - Raczej żądna zemsty.
     - Nigdzie nie pójdziesz – postanowił Erik. - Nie pozwolę ci.
     No tak, nie miałam z nim szans. Jak mówi, że nie pozwoli mi pójść ze sobą, to nie pozwoli. Co to za zemsta, kiedy on ich zabije, a ja tylko będę siedzieć grzecznie i czekać na jego powrót? Ale, z drugiej strony, jeśli się nie zgodzę, nie pomoże mi i samej też mi nie pozwoli pójść. I wtedy przyszedł mi do głowy pewien pomysł.
     - No dobrze, niech ci będzie – mruknęłam gniewnie i poszłam do pokoju. Musiałam go zmylić. Kiedy tylko weszłam, zarzuciłam na siebie ciemny płaszcz z kapturem, zapinany pod szyją. Miałam na sobie szarą, codzienną sukienkę z długimi rękawami, włosy spięłam do tyłu. Na głowę założyłam kaptur. Za pasek włożyłam niewielki, aczkolwiek bardzo ostry sztylet.
     Otworzyłam okno. Owiał mnie chłodny wiatr. Było jakieś dwie godziny do zmierzchu. Miałam więc sporo czasu. Z okna nie było wysoko, odległość pierwszego piętra, lecz musiałam dobrze wylądować, żeby nic sobie nie złamać. Obejrzałam się. Za chwilę mógł wejść Erik. Musiałam się śpieszyć. Wyszłam przez okno i skoczyłam.
     Wylądowałam na miękkiej trawie, ale przewróciłam się i stłukłam biodro. Rozmasowałam je i wstałam.
     - Amando, co ty wyprawiasz? - W oknie ukazała się zdziwiona twarz Erika. Byłam w cieniu. Jeszcze mógł mnie powstrzymać. Zerwałam się i pobiegłam na słońce. Kiedy moje ciało oplotły jego ciepłe promienie, zatrzymałam się.
     - Idę pomścić moich rodziców!
     - Nie! Nie idź tam sama! Zaczekaj na mnie, pójdziemy razem! - Znalazł się na zewnątrz, zatrzymał się tam, gdzie kończył się cień rzucany przez budynek. Był blisko, zaledwie kilka kroków ode mnie, lecz nie mógł mnie już dosięgnąć. Rozejrzałam się, ale na szczęście okno wychodziło na tyły gospody, a na ulicy nie było nikogo, kto mógłby nas usłyszeć.
     - Nie wierzę ci. Wrócę, a ty nie pozwolisz mi już wyjść. Muszę pomścić śmierć swojej rodziny. Do zobaczenia po zachodzie słońca! - Odwróciłam się i pobiegłam, starając się nie słuchać jego protestów. Byłam uparta i pewna swoich racji.
     Biegłam, mijając ulice Paryża. Czułam na sobie wzrok zdziwionych ludzi, ale nie zwracałam na to uwagi. Adrenalina była zbyt wysoka, żebym mogła myśleć racjonalnie. Mój cel był tuż, tuż.
     Kiedy wbiegłam na właściwą ulicę, serce biło mi jak szalone. Wiedziałam, że za chwilę ich znajdę. Wyjęłam broń i przylgnęłam plecami do ściany. Szłam cicho i powoli. Ukryłam się za starym budynkiem. To za nim mieli czekać mordercy. Kiedy ściana się skończyła, wzięłam głęboki oddech i ostrożnie wyjrzałam.

1 komentarz:

  1. justilla
    9 grudnia 2009 o 13:37

    No nie, w takim momencie ?! I ja mam teraz tydzień łamać sobie głowę co dalej? To nie fair, mam nadzieję, że szybko dodasz nowy rozdział :D
    Odpowiedz
    ~Tiara
    9 grudnia 2009 o 18:43

    To już koniec? no jak mogłaś zakończyć w takim momencie?! Już nie mogę się doczekać co dalej. Amanda to chyba moja rodzina bo jest tak samo uparta ;) Rozdział ciekawy… czekam na ciąg dalszy ;) Pozdrawiam
    Odpowiedz
    ~waampirzycaa.blog.onet.pl
    11 grudnia 2009 o 17:31

    Uparciuch z tej Amandy. Skończyłaś w takim momencie, że już nie mogę się doczekać dalszych części.
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    3 lipca 2011 o 11:35

    Napięcie rośnie w miarę czytania. Amanda jest coraz starsza, a co za tym idzie odważniejsza i uparta. Podziwiam ją za taką odwagę. Więź łącząca ją i Erika z czasem jest coraz silniejsza. Zaraz dowiem się, czy Amanda dokonała zemsty. :)

    OdpowiedzUsuń