Rozdział IX - Pułapka

 11.12.2009

     - Pora na obiad! - usłyszałyśmy wołanie Amy. Karolina westchnęła.
     - A można prosić do pokoju? - krzyknęła.
     - Nie wymyślaj! - oburzyła się jej mama. - Chodź, zjedzmy jak normalni ludzie.
     - Normalni? Hm... - Dziewczyna uśmiechnęła się tajemniczo.
     - Metafora – skomentowałam i obie się roześmiałyśmy.
     Po obiedzie wróciłam do opowieści.

     Byli tam. Wszyscy czterej. Stali i rozmawiali. Dwóch stało do mnie tyłem, jeden bokiem a jeden przodem, ale zasłaniało go drzewo.
     „No dobra, co teraz, mądra głowo. Może by jednak poczekać na Erika?”, pomyślałam.
     Nagle jeden ze zbirów, ten który stał bokiem, odłączył się i ruszył w lewą stronę. Pobiegłam za nim, kryjąc się za starymi domami i drzewami. W końcu dotarłam do niewielkiego placu, na którym był słup i jakieś sznury. Mężczyzna wziął te sznury i zatrzymał się, jakby się nad czymś zastanawiając.
     Adrenalina wzrosła gwałtownie a przez głowę błysnęła mi myśl, że właśnie nadarza się świetna okazja. Był sam. Ja mam w ręku sztylet, on broń ma schowaną. Gdyby tak wyskoczyć... Udowodniłabym Erikowi, że się mylił. Że nie jestem słaba, a wręcz przeciwnie. No i w końcu dokonałabym mojej zemsty.
     Rozsądek mi podpowiadał – nie dasz mu rady. No właśnie, jest za silny. Nie miałam szans.
     Ale wtedy pomógł mi przypadek. Fatum, zrządzenie losu? Przeznaczenie? Może i tak. Nie mam pojęcia, ale tak chyba właśnie miało być.
     Mężczyzna odwrócił się i ruszył z powrotem. Ale źle zwinął sznur, potknął się o niego, zamachał zabawnie rękami próbując utrzymać równowagę i się przewrócił. Nie mogłam w to uwierzyć. Leżał, zaplątany i wyklinał na czym świat stoi. W dodatku na brzuchu. Musiałam działać szybko. „Teraz albo nigdy”, pomyślałam.
     Wyskoczyłam zza budynku i wskoczyłam drabowi na plecy, przyciskając go do ziemi. Do szyi przyłożyłam mu sztylet.
     - Nie ruszaj się! - krzyknęłam.
     - Nie krzycz mi nad uchem! I uważaj z tym nożem, bo jeszcze się skaleczysz! - zawołał bezczelnie i spróbował się podnieść. Nie wiedząc co robić, dźgnęłam go w ramię i ponownie przyłożyłam mu nóż do szyi.
     - Ja nie żartuję – powiedziałam sucho. Mężczyzna znieruchomiał i po chwili zapytał:
     - Czego chcesz?
     - Nie ruszaj się, bo cię zabiję! - Spojrzałam na jego ramię, z którego pociekła krew.
     Z pewnością wyglądało to komicznie. Wysoki, chudy mężczyzna rozłożony na ziemi na brzuchu, ręce trzymał przed sobą. A na jego plecach ja, zdesperowana kobieta, przykładająca mu nóż do karku. Na szczęście było to opuszczone miejsce i nikt raczej tutaj nie przychodził. Z wyjątkiem płatnych zabójców.
     „No dobra, tylko co dalej?” Zerknęłam na sznury, w które był zaplątany.
     - Ręce do tyłu! - rozkazałam, cały czas przyciskając mu broń do szyi. Zrobił, co mu kazałam. Wzięłam sznur jedną ręką, w drugiej wciąż trzymałam nóż. Opuściłam go i wcisnęłam lekko między jego żebra.
     - Żadnych ruchów – ostrzegłam. Błyskawicznie związałam mu ręce, najmocniej, jak potrafiłam. Kiedy skończyłam, przypomniałam sobie o słupie.
     - Wstawaj! - nakazałam i znów skierowałam ostrze sztyletu na jego gardło. Mężczyzna podniósł się, najpierw na klęczki, potem wstał. Wzrostem był równy ze mną.
     - Czego chcesz? - spytał ponownie. Zerknął na mnie, ocenił wzrokiem moją sylwetkę i uśmiechnął się. - Wiesz, mała, jak chciałaś się zabawić, to nie musiałaś nawet mnie związywać, ja tam bym nie protestował...
     - Zamknij się. - Ogarnęła mnie złość. On powinien się bać. Nie poznał mnie. Ciekawe, jak mu mina zrzędnie, kiedy się dowie, kim jestem?
     Złapałam go za ramię i przywiązałam do słupa. Nóż włożyłam sobie za pasek. Sznurów było dużo, więc mogłam związać go dokładnie. A zbir stał nieruchomo i się uśmiechał.
     W końcu odsunęłam się i przyjrzałam mu się dokładnie. Był strasznie chudy, a twarz miał brzydką, pokrytą bliznami i długi nos. Pamiętałam go, tak jak pozostałych. To była twarz mordercy. Nienawidziłam go, a teraz miałam okazję wyładować na nim swoją nienawiść. Uśmiechnęłam się triumfalnie.
     - Wiesz, kim jestem? - zapytałam. - Oczywiście, że nie wiesz. - Od razu uznałam, że to było głupie pytanie i walnęłam mu wprost:
     - Jestem księżniczka Joanna.
     - Kto? - Zrobił zdziwioną minę.
     - Księżniczka Joanna Maria Karolina Amanda Bretońska z Kapetyngów. Teraz kojarzysz, draniu?
     I w końcu oczekiwany efekt. Przez twarz zabójcy przebiegł dziwny skurcz, a w jego oczach błysnęło zdumienie.
     - Aaa, ta księżniczka – rzekł, przeciągając sylaby.
     - Tak, ta, której rodzinę zabiliście. Wróciłam, aby się zemścić. - Zmrużyłam lekko oczy, czekając na adekwatną reakcję. Serce biło mi z podniecenia. Teraz to on jest bezbronny, a ja mogę zrobić z nim, co zechcę.
     - To na co czekasz? - Popatrzył na mnie obojętnie.
     - Umrzesz w cierpieniach – warknęłam mściwie. Chciałam, żeby się bał.
     - A jak? - spytał z zaciekawieniem.
     - Zginiesz... w płomieniach! Spalę cię! - Zauważyłam kupkę z suchymi patykami, przygotowanych pewnie do rozpalenia ogniska. Wzięłam te patyki i rozłożyłam wokół słupa, do którego przywiązany był morderca. Tym razem zrzedła mu mina.
     - Chyba nie chcesz podpalić całego miasta? Jak będzie za duży ogień, przeniesie się na budynki. - W jego głosie wyraźnie słyszałam panikę.
     - Chyba zaryzykuje – powiedziałam z satysfakcją w głosie.
     - A masz krzesiwo?
     A niech to. No właśnie. Nie miałam czym podpalić.
     - Nie mam – westchnęłam. - Wiesz, co? Po prostu cię zabiję – zdecydowałam. Wyjęłam sztylet i przyłożyłam mu do gardła. Wystarczyło tylko pchnąć. Ale wtedy będę cała we krwi. Zmieniłam więc zdanie i skierowałam je w jego pierś, w serce. Przebiję raz dwa i po wszystkim. Spojrzałam mu w oczy. W oczy mordercy swojej rodziny. Miał pusty wzrok.
     - Nie zrobisz tego – powiedział głosem wyzutym z emocji.
     - Oczywiście, że... zrobię – powiedziałam, ale głos mi zadrżał.
     - Oczywiście, że nie – powiedział już pewniejszym głosem. Spojrzałam na niego z nienawiścią.
     - A niby dlaczego?
     - Bo nie jesteś morderczynią. Do tego trzeba mieć silny charakter, a ty jesteś tylko słabą, bezbronną królewną.
     - Nieprawda! - zawołałam i z wściekłością wbiłam nóż w jego drugie ramię. Syknął przeraźliwie i zaczął się rzucać.
     - No i na co czekasz? Zabij mnie, jeśli potrafisz! - krzyknął. - Tylko na tyle cię stać?!
     Wyrwałam sztylet z jego ramienia i skierowałam w serce. Wystarczyło tylko jedno, krótkie pchnięcie. Serce waliło mi jak młot. Nóż był już cały we krwi, poczułam lepką ciecz na trzonku. Stałam ze sztyletem, jak bogini zemsty, a silny wiatr rozwiewał mi włosy.
     Nadeszła pora zemsty, pomyślałam.
     Mam go zabić. Mam zabić człowieka, odezwało się moje sumienie.
     Ale to jest zły człowiek, odpowiedziałam mu.
     Ale jednak człowiek. Przeleję ludzką krew.
     Zabił moich rodziców i brata.
     Ale ja nie jestem morderczynią. Nie jestem taka jak on. Nie jestem zła.
     To nie zło, tylko wymierzanie sprawiedliwości.
     A jakie mam prawo, aby wymierzyć tą sprawiedliwość? Kto mi je dał?
     Prawo zemsty...
     No właśnie. Prawo zemsty. Jeśli go zabiję, to będzie już koniec. Nie tylko jego koniec, ale także i mój. Utracę swoją niewinność. Będę go miała na sumieniu. Na zawsze. Uświadomiłam to sobie i zrozumiałam, dlaczego Erik nie chciał mnie zabrać. Ależ ja byłam głupia. Myślałam, że sama będę potrafiła ich zabić. Ja, która nigdy nikogo nie zabiłam.
     Myliłam się.
     Stałam tak, z nożem skierowanym w jego pierś i usiłowałam się zmusić do działania. Przywołałam w myślach mamę, tatę, brata... ale to nic nie pomogło. Nienawiść była silna, lecz ja po prostu nie potrafiłam tego zrobić. Żałosne, ale prawdziwe.
     Upuściłam sztylet na ziemię. Powoli odsunęłam się od niego. Poczułam, jak oczy napełniają się łzami. Być tak blisko i zrezygnować? A jednak nie potrafiłam zabić człowieka. Nawet takiego drania, jak on.
     Za jakąś godzinę przyjdzie Erik, pocieszyłam się. Zabije ich, a ja odzyskam spokój. Przynajmniej tak mi się wydawało...
     I wtedy poczułam niepokój. Ktoś mnie obserwował. Odwróciłam się i ujrzałam trzech morderców, którzy stali na wprost mnie. Byli uzbrojeni.
     - Kogo my tu widzimy? - Usłyszałam ochrypły głos. Poznałam ten głos. Wszędzie bym go poznała. To był ten, który chciał mnie wtedy zabić. Teraz zrobił krok w moją stronę, a ja cofnęłam się, stając po prawej stronie słupa ze związanym drabem.
     - Na co czekaliście? Aż mnie zabije?! - zawołał związany.
     - Hm, to byłoby całkiem ciekawe. - Mężczyzna uśmiechnął się złośliwie. Był potężnej postury, wysoki, miał rude włosy i długie, rude wąsy. - Rozwiąż go – nakazał jednemu ze swoich ludzi. Tamten podszedł i zrobił, co mu kazał.
     - A więc wróciłaś. To świetnie, nie lubię niedokończonych zadań. Nie potrafisz zabić człowieka, prawda? - Jego twarz nie była brzydka, ale efekt psuły oczy, zimne i okrutne. Uśmiechnął się pogardliwie. - Jesteś niczym. Nawet już królewną nie jesteś. I ty chciałaś się na nas mścić? - Roześmiał się. Jego śmiech przypominał szuranie gwoździa po podłodze.
     Przez cały czas stałam nieruchomo, nie byłam w stanie nic zrobić. Dopiero kiedy zaczął się śmiać, jakby się ocknęłam. Rzuciłam się w stronę sztyletu, ale bandyta złapał mnie w pasie i uniósł do góry.
     - A dokąd to? Nigdzie nie idziesz. - Dostrzegł nóż na ziemi. - A to też już nie należy do ciebie.
     Zaczęłam się wyrywać, krzyczeć. Nagle mężczyzna rzucił mnie na ziemię i wyjął długi sztylet.
     - Czekaj! - zawołał nagle ten, którego skaleczyłam. - Chyba jej tak po prostu nie przebijesz? Spójrz, co mi zrobiła! - Pokazał oba ramiona.
     - Dałeś się związać i poranić przez dziewczynę! Ty ofermo! - ofuknął go rudy. - Nie mamy czasu na zabawę. Zaraz mamy interesy do załatwienia.
     - Nie zaraz, tylko o zachodzie słońca – zaprotestował czarnowłosy, niski, z czarną brodą. Czwarty drab, łysiejący, grubszy blondyn, pokiwał ochoczo głową.
     - No tak. – Rudy zerknął na niebo. - Dobra, to się trochę zabawimy.
     Nie wiedziałam wtedy, co mają na myśli, ale dreszcze przeszły po całym moim ciele. Ogarnął mnie strach i panika.
     Spojrzałam na niebo – jeszcze godzina do zmroku. Godzina, zanim Erik przybędzie. Byłam więc sama, przerażona, zdana na łaskę bandytów. Siedziałam na ziemi, a nade mną stali mordercy mojej rodziny. Mnie też zabiją, bo ja nie potrafiłam zabić ich pierwsza. „Przynajmniej umrę z czystym sumieniem”, pomyślałam.
     Rozejrzałam się wokoło. Nikt nie miał szansy mnie usłyszeć, nie było więc sensu krzyczeć. Nikt nie przyjdzie, a Erik nie zdąży na czas. Przecież postanowili, że wyrobią się przed zachodem słońca. Wpadłam we własną pułapkę i znikąd pomocy.
     Zrozumiałam, że zbliża się mój koniec. Niedługo dołączę do rodziny. Nie chciałam jeszcze umierać. Ale to nie ja decydowałam. To okrutny los zakpił sobie ze mnie. Tym bardziej, że nie wyobrażałam sobie nawet, co mnie teraz czeka.

1 komentarz:

  1. Natalia
    11 grudnia 2009 o 23:59

    Zamieściłam ten rozdział trochę wcześniej niż planowałam, ze względu na moje wytrwałe, sympatyczne czytelniczki:) (miło jest wiedzieć, że ktoś to czyta) Dziękuję Wam za komentarze:*Proszę też o konstruktywną krytykę, kiedy widzicie jakieś błędy, w formie, treści, konstrukcji itp. to piszcie szczerze. Dzięki temu będę mogła pisać lepiej. Pozdrawiam:)
    Odpowiedz
    e_wiola@buziaczek.pl
    12 grudnia 2009 o 14:41

    New na robot-wiola.Moje rady: uporządkuj trochę ten twój blog:) Chaotycznie tu. Mogę ci zrobić szablon, jeśli chcesz, ale musisz podać, jak ma wyglądać.Zgłoś się do oceny-neptune.blog.onet.pl, a dam ci kilka cennych rad:)
    Odpowiedz
    justilla
    12 grudnia 2009 o 16:27

    Oj, coś mi się zdaje, że w następnym rozdziale, albo niewiele po nim jednak Amanda będzie wampirem :) Błędów nie zauważyłam, ale ja zawsze bardziej zwracam uwagę na treść.
    Odpowiedz
    ~Alice [robot-wiola]
    12 grudnia 2009 o 23:00

    Mam pytanie – w nagłówku ma być wampir tak? Jakiś cytat? Mam w zanadrzu taki po angielsku :) Podaj jakieś dodatkowe informacje. Chce wykonać szablon dla ciebie jak najlepiej :)
    Odpowiedz
    ~Tiara
    13 grudnia 2009 o 16:20

    Rozdział trzyma w napięciu. I to bardzo! Jestem ciekawa co się stanie! Oj już nie mogę się doczekać dalszej części!! :D:D:D:DPozdrawiam
    Odpowiedz
    ~Prithika(www.pisanedlasiebie.blog.onet.pl)
    5 marca 2011 o 11:59

    Ale napięcie :-) Czy Eric zdąży?
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    3 lipca 2011 o 11:56

    Podejrzewałam, iż Amanda ich nie zabije. Po raz kolejny okazało się, że mądry Erik miał rację. Pewnie będzie musiał wyciągnąć ją z kłopotów, jak to miał w zwyczaju. :) Nasuwa mi się pytanie: ona w końcu jest księżniczką czy królewną?

    OdpowiedzUsuń