Rozdział XI - Ostatni dzień

18.12.2009
 
     Tym razem przerwała mi Karolina.
     - Chciałaś popełnić samobójstwo?!
     - Można to tak ująć – odparłam.
     - Tak bardzo nie chciałaś być wampirem?
     - Nienawidziłam być od czegoś uzależniona. Na myśl, że będę musiała wybierać między piciem krwi a śmiercią, postanowiłam wybrać śmierć.
     - Ale w końcu nie wyszłaś na słońce?
     Zamiast odpowiedzieć na jej pytanie, uśmiechnęłam się tajemniczo i wróciłam do opowiadania.


     Byłam zdecydowana i pewna, że dokonuję słusznego wyboru. Erik niczego nie podejrzewał. Był spokojny. Uśmiechnął się łagodnie, pochylił i pocałował mnie w czoło.
     Po raz ostatni spojrzałam na jego ukochane rysy. Ciemne oczy, średniej wielkości nos, wąskie usta, blada cera, gęste, czarne włosy sięgające do uszu... Przytuliłam się spontanicznie. Nie miałam czucia w ciele, więc nie czułam jego objęć. Mógłby mnie teraz zmiażdżyć, a ja bym nie poczuła. To było okropne.
     - Będzie dobrze – pocieszył mnie i poczochrał lekko moje włosy. Nie byłam w stanie się odezwać. - Do popołudnia. Jakbym za długo spał, to mnie obudź, dobrze?
     Kiwnęłam głową. Nie byłam w stanie wyrzec słowa. Jakby coś ugrzęzło mi w gardle. Fizycznie nic nie czułam, ale moja dusza cierpiała. Co zrobi, kiedy się obudzi, a mnie nie będzie?
     Erik sobie poradzi, stwierdziłam. Żyje już tyle lat. Do tej pory radził sobie beze mnie, to teraz też nic mu się nie stanie. Usilnie starałam się zagłuszyć w sobie poczucie winy i wyrzuty sumienia.
     - Dobranoc, słoneczko – powiedział, wszedł do trumny i zamknął wieko.
     - Dobranoc – odrzekłam, zasuwając kotarę, za którą była trumna. Odwróciłam się. Gasł ostatni blask księżyca. Odetchnęłam głęboko i ruszyłam do wyjścia.
     Wyszłam szybkim krokiem i stanęłam na środku dziedzińca. Przygotowałam się na silny ból. Za chwilę wzejdzie słońce. Zmówiłam krótką modlitwę w intencji mojej duszy. Potem zamknęłam oczy.
     Bałam się. Nie wiedziałam dokładnie, co mnie czeka. Byłam jednak uparta i zdesperowana. Miałam tylko nadzieję, że śmierć nastąpi szybko. Jeszcze niedawno nie chciałam umierać. Ale cóż to za życie, kiedy trzeba żyć kosztem innych ludzi?
     Mijały minuty. Nadal nic nie czułam, nic się nie działo. Czemu ten czas tak mi się dłużył? Chciałam, żeby było już po wszystkim.
     Nagle usłyszałam głos Agnes.
     - Księżniczko, gdzie jesteś? - Głos był coraz bliżej. Otworzyłam oczy.
     Oślepiło mnie słońce. Skoro świeci, to czemu nie umieram???
     - Tu jesteś. - Agnes podeszła do mnie szybkim krokiem. - Chodź, przygotowałam ci śniadanie.
     Śniadanie? Dla wampira? Na myśl, że Agnes przygotowała dla mnie krew, przeszły mnie ciarki.
     - Jakie... śniadanie? - wydukałam, przerażona.
     - No jak to jakie? Zwyczajne! Twoje ostatnie, Amando. Potem już będziesz jadała inne rzeczy... - powiedziała spokojnie.
     - Ach. - Spojrzałam na słońce i przysłoniłam oczy. Poczułam jego ciepłe promienie na skórze. Czyżby czucie mi wracało? - Czemu nie płonę? - zapytałam Agnes. - Przecież wampiry palą się w słońcu.
     Kucharka spojrzała na mnie uważniej.
     - Po to wyszłaś na środek dziedzińca? Oczywiście, że nie płoniesz. Nie jesteś jeszcze wampirem. Twoje ciało jest teraz zawieszone między życiem a śmiercią. Erik mówił, że po zmroku staniesz się wampirem. Na razie będziesz powoli odzyskiwać czucie. No chodź, moja droga – odwróciła się i poszła do jadalni. Podążyłam więc za nią.
     Ależ ze mnie idiotka. Przecież Erik mówił, że jeszcze nie muszę spać w trumnie, powinnam była się domyśleć. Ach...
     Śniadanie jadłam ze smakiem. Powoli odzyskiwałam czucie, zmysły wracały na swoje miejsce. Kiedy zjadłam, Lidia sprzątnęła stół a Agnes usiadła obok mnie.
     - Nadal chcesz popełnić samobójstwo, dziecinko?
     - To jedyne możliwe wyjście – wyjaśniłam jej. - Nie chcę zabijać, zresztą nawet nie umiem. Nie potrafiłam zabić mordercę mojej rodziny, a co dopiero obcego człowieka?
     - Zabicie się to żadne wyjście – zaprotestowała kobieta. - Nie możesz tak po prostu się poddać. Widzisz, ja też chciałam się zabić. I gdyby nie Erik, już by mnie dawno nie było.
     - Ty to co innego, bo jesteś człowiekiem – stwierdziłam.
     - A ty kim? Też jesteś człowiekiem. Tylko ugryzionym przez wampira. Ale wciąż masz duszę i zawsze będziesz ją mieć! Dlatego nie wolno ci się poddać. A może to wszystko było ci przeznaczone? Może masz jakieś zadanie do wykonania?
     Wtedy przypomniałam sobie wizję, którą miałam, kiedy wypiłam krew Erika. Powiedziałam o niej Agnes.
     - Moja mama powiedziała, że mam wiele do zrobienia na tym świecie. Może rzeczywiście tak miało być? I to, jaki zapach czuł ode mnie Erik... - Spojrzałam na kobietą z nowo odzyskaną nadzieją w oczach. - Dziękuję ci, Agnes. Masz rację. Nie poddam się. Będę walczyć. Mama kazała mi kierować się dobrem. Tak zrobię.
     Kucharka uśmiechnęła się do mnie z wyraźną ulgą.
     - Zaraz, skoro nie jestem jeszcze wampirem, ale będę nim o zmierzchu, to znaczy, że to jest mój ostatni dzień, tak?
     - Tak – odparła Agnes. Zerwałam się i pobiegłam do pokoju. Podeszłam niepewnie do lustra. Ujrzałam zarumienioną twarz z małym nosem, duże, jasnobrązowe oczy, pełne usta. Już nigdy nie będę mogła zobaczyć swojego odbicia. Postanowiłam więc napatrzeć się do woli. Może to było okropnie próżne, ale lubiłam widzieć, jak wyglądam, czy dobrze się prezentuję. Po zachodzie słońca nie będę już nigdy miała takiej szansy.
     Pobiegłam po Jacka, kazałam mu przenieść lustro do ogrodu. Lidii nakazałam przynieść kocyk i położyć przed lustrem, które Jack oparł o drzewo. Następnie usiadłam i tak siedziałam. Patrzyłam na swoje odbicie, a na skórze czułam cieplutkie promienie słońca.
     Zamknęłam oczy i uniosłam twarz do góry. Moje czarne, lekko kręcone włosy rozwiewał delikatny wiatr. Przez moją głowę przewijały się obrazy z przeszłości. Oto miał się zakończyć pewien etap mojego życia. Nie wiedziałam, co mnie czeka, ile lat – czy też wieków – będę żyła, czy będę szczęśliwa, czy będę cierpieć. Kogo jeszcze będę kochać, kto będzie kochać mnie i jak mocno. Myślę, że gdybym wiedziała, przeraziłabym się, może nie tyle tym, co mnie czeka, ale wielością i intensywnością moich przeżyć.
     A jednak niczego jeszcze nie wiedziałam. Wyruszałam w nieznane. Trochę się bałam, ale miałam Erika, życzliwych ludzi i nowe życie, które miało nadejść wraz z zachodem słońca.
     - Amando! - usłyszałam. Obejrzałam się. Na progu, w cieniu, stał Erik. Poczułam radość na myśl, że znowu go widzę. Zerwałam się i niewiele myśląc, rzuciłam mu się na szyję.
     - Ależ jesteś cieplutka – stwierdził. - Znowu się opalasz? Tylko tym razem sprawdzasz w lustrze, czy nie za bardzo się spaliłaś? - podśmiewał się.
     - Korzystam, póki jeszcze mogę – odparłam z uśmiechem. - Która to już godzina, że wstałeś?
     - Wpół do drugiej, promyczku.
     - Ale się zamyśliłam. Chyba długo się opalałam. Powiedz mi, czemu wampiry są zawsze takie blade? Bo się nie opalają?
     - Zgadłaś. - Wziął mnie za rękę i pociągnął za sobą. Poszliśmy do salonu. - Co prawda, po wypiciu krwi na twarz wypływają rumieńce. Ale cera jest blada z braku słońca. Niedługo ty też będziesz taką miała.
     Westchnęłam.
     - A co z piciem krwi? Jak często będę musiała się... pożywiać?
     - Co najmniej raz na dwa tygodnie, tak jak ja. Możesz też częściej.
     - A co się stanie, jeśli przez miesiąc nie będę pić krwi?
     Spojrzał na mnie podejrzliwie.
     - Nic nie kombinuj, bo i tak nie wykombinujesz. Musisz pić krew, nie masz wyjścia.
     - To się jeszcze okaże – mruknęłam i szybko zmieniłam temat. - Zanim mnie ukąsiłeś, wypiłeś krew tamtego zbira. Czy to znaczy, że ja też mam w sobie jego krew? - Wzdrygnęłam się na samą myśl o tym.
     - Skąd – roześmiał się. - Tamta krew dawno rozpłynęła się pod wpływem mojej. Nie można powiedzieć, że mamy w sobie krew tych, których pijemy. Inaczej nie byłbym w stanie zabijać morderców. To tak, jakby twierdzić, że jesteśmy tym, co jemy. - Pokręcił głową z uśmiechem. - Masz w sobie na razie tylko moją krew, wystarczy ci jednak najwyżej na dwa, trzy dni. Potem musisz się posilić.
     - Będę silna i szybka? Będę widzieć w ciemnościach? - Próbując zapomnieć o negatywnych skutkach wampiryzmu, postanowiłam przyjrzeć się tym pozytywnym.
     - Wszystkiego dowiesz się już wkrótce – obiecał Erik. - A teraz porozmawiamy o czymś innym, moja droga. Podobno chciałaś zrobić coś głupiego.
     - Agnes ci powiedziała? - westchnęłam. - Tak, to prawda, ale już tego nie zrobię.
     - Gdybyś jednak zmieniła kiedyś zdanie, to najpierw racz mnie łaskawie poinformować o swojej decyzji – powiedział Erik ponuro.
     - Ale wtedy byś chciał mnie powstrzymać.
     - Nie. Już nie. Mnie nikt nie byłby w stanie powstrzymać przed wyjściem na słońce, gdybyś wtedy umarła mi na rękach.
     Zamilkłam na chwilę, zdumiona.
     - Chcesz powiedzieć, że byś się zabił przeze mnie? - spytałam, zirytowana. - Przecież to bez sensu. Tyle wieków żyłeś sam, a ze mną tylko przez ostatnie trzy lata!
     - Tysiące razy chciałem popełnić samobójstwo. Ale nigdy nie miałem konkretnego powodu. Sens życia odnalazłem w ratowaniu dobrych ludzi, czułem, że jestem komuś potrzebny, że komuś na mnie zależy. Kiedy poznałem ciebie, ty stałaś się sensem mego życia. A wiesz, co się dzieje z wampirem, kiedy straci sens życia? To samo, co z człowiekiem – popełnia samobójstwo. - Ujął moją twarz w dłonie, spojrzał mi głęboko w oczy i powiedział cichym, czułym głosem: - Jesteś dla mnie jak młodsza siostrzyczka, którą już zawsze będę się opiekował. Jak przyjaciółka, która zawsze będzie ze mną. I nie zniosę twojej straty. Taka jest prawda. - Puścił moją twarz i odwrócił się. Ale ja już zdążyłam zobaczyć na jego twarzy strach. Bał się, że umrę albo go kiedyś zostawię. Zdałam sobie sprawę, jaką byłam egoistką. Jak mogłam myśleć tylko o sobie?
     - Obiecaj mi, że jeśli kiedyś zostanę zabita, to nie popełnisz samobójstwa, a ja ci obiecam, że nigdy już nie będę próbować się zabić – zaproponowałam. Zastanawiał się przez chwilę.
     - Obiecuję – odparł w końcu.
     - Ja również obiecuję – przyrzekłam mu.
     Ta szczera rozmowa wiele nam dała, a obietnice zapewniły nam wzajemne poczucie bezpieczeństwa.
     Usłyszałam, jak Agnes woła mnie na obiad. Zakończyliśmy więc naszą rozmowę i poszłam jeść. Każdy kęs przeżuwałam powoli, delektując się smakiem.
     Po obiedzie wyszłam na zewnątrz, ale kiedy podeszłam do lustra, przeżyłam szok. Wciąż się odbijałam, lecz już bardzo niewyraźnie. Powoli zaczęłam znikać.
     Jack wniósł mi lustro do pokoju, a ja usiadłam przed nim. W ten sposób żegnałam swoje życie. A witałam śmierć. Właściwie wampiryzm nie był śmiercią. Wciąż miałam duszę, a umarli jej przecież nie mają. Ale czym w takim razie był? Nieśmiertelnością? Wieczną młodością? Nie wiedziałam.
     - Wampiry nie są tak naprawdę nieśmiertelne – stwierdził Erik, gdy wypowiedziałam na głos swoje wątpliwości. Usiadł tuż za mną. - Są tylko wiecznie młode, więc nie mogą umrzeć ze starości. Ale mogą zostać zabite. Przez słońce, ogień, głód, inne wampiry lub przez łowcę.
     - Kim jest łowca? - spytałam.
     - Łowcy to ludzie, od dziecka przeznaczeni i szkoleni do tego, aby zabijać wampiry. Żaden człowiek nie jest w stanie zabić wampira – z wyjątkiem łowcy. Tak więc, strzeż się ich, Amando.
     Uśmiechnęłam się pobłażliwie. Bynajmniej, to nie żaden łowca był teraz moim największym problemem.
     W końcu nadszedł wieczór. Kiedy słońce kryło się już, aby ustąpić miejsca księżycowi, czułam dziwne mrowienie na całym ciele. I nie był to tylko stres czy trema przed tym, co miało nadejść. Powiedziałam o tym Erikowi.
     - Niedługo rozpocznie się przemiana. Będzie trwać zaledwie parę sekund, ale będzie bardzo bolesna.
     - Chyba nie bardziej, niż ból, jaki czułam, gdy umierałam na twoich rękach – stwierdziłam.
     - To trochę inny rodzaj bólu – wyjaśnił mój opiekun. - Ale nie bój się, będę przy tobie. Zawsze i wszędzie. Do końca mego istnienia.
     - Ja też zawsze będę przy tobie, Eriku – przyrzekłam mu.
     Nie były to jedynie puste słowa.
     Spojrzałam w okno. Słońce zachodziło. Wzięłam Erika za rękę.
     - Jesteś teraz w pełni moją podopieczną.
     - A ty w pełni moim opiekunem – odparłam, całkiem pogodzona już z losem.
     Wtedy to poczułam. Jakby ktoś rozrywał moje ciało na kawałki. Zgięłam się w pół, znalazłam się na podłodze. Czułam, jak coś wyłupuje mi oczy, odrywa nos, usta, włosy, twarz, potem ręce, nogi... Usłyszałam przeraźliwy krzyk, jakby obok mnie. Ale to ja krzyczałam. Każda część mojego ciała została rozerwana. Krzyk dobiegał gdzieś z głębi mnie, krzyk boleści.
     I nagle wszystko minęło. Ból odszedł. Miałam teraz nowe ciało. Nowe, lepsze i mocniejsze. Bez żadnych, ludzkich ograniczeń.
     Tylko dusza wciąż była ta sama.

Koniec części I

1 komentarz:

  1. tiara.jerevell@onet.eu
    18 grudnia 2009 o 16:28

    No proszę pierwszy raz się spotykam by sama przemiana była bolesna :) Hm… łowcy … kolejny fajny pomysł… Blade łowca wampirów :D hm.. ciekawa jestem jaki Amanda będzie wampirem :D czekam niecierpliwie :)a co do mojego bloga, to dziś się pojawi prolog :) i chyba pierwszy rozdział bo prolog jest pisany wierszem :D ale w każdym razie zmieniam adres na http://miastonocy.blog.onet.pl to sobie zmień w linkach :) i już zaraz wstawiam nową notkę :) mam nadzieję, że nowy pomysł spodoba się wam ;)PozdrawiamTiara
    Odpowiedz
    justilla
    19 grudnia 2009 o 11:49

    Fajna ta zmiana w wampira chociaż moim skromnym zdaniem kilka sekund na taką zupełną transformację to trochę za krótko. Czekam na jej relację z pierwszych wampirzych dni :D
    Odpowiedz

    ~Natalia
    19 grudnia 2009 o 12:10

    Transformacja trwała cały dzień (znikanie w lustrze), a w kilka sekund się zakończyła:) i to zakończenie było bolesne. Pozdrawiam:)
    Odpowiedz

    ~Asia:*
    20 grudnia 2009 o 13:57

    Ciekawy rozdział czekam na kolejne po transformacji :) fajnie piszesz tak w ogóle… pozdrawiam :D
    Odpowiedz
    ~Inscriptum
    3 lipca 2011 o 12:26

    I tak jak przewidywałam pojawił się ból, świetnie opisany z resztą. xD Skończyłam pierwszą część, mocno zaciekawiona dalszego ciągu. :)

    OdpowiedzUsuń